Liliana
obudziła się w sobotę rano i jak zwykle w ten dzień chciała stoczyć się z
materaca, zabrać z szafy mundur i popędzić na autobus, żeby zdążyć na zbiórkę
harcerską. Jednak zamiast, jak to zazwyczaj było, wylądować na miękkim dywanie
zaplątała się w kotary, a potem z głuchym łoskotem upadała na kamienną posadzkę
z wysokości ponad dwóch metrów. Żadna z jej współlokatorek się nie obudziła
mimo wielkiego hałasu jaki narobiła Liliana, nawet Sara, która była wyjątkowo
strachliwa miała bardzo twardy sen.
Nagle
Lilianę ogarnęła panika i zdziwienie. Gdzie jest? Co się dzieje? Czemu śpi na
piętrowym łóżku? Przez chwilę przez myśl przemknęło jej, że komuniści w końcu
ją dopadli, ale od razu odrzuciła te opcję, wtedy nie miałaby tak dobrych
warunków. A potem przypomniała sobie wszystko, że jest czarownicą, że znajduje
się w Szkole Magii i Czarodziejstwa, że
jest daleko od domu i Młynu, miejsca spotkań 8 Gdańskiej Wodnej Drużyny
Harcerskiej, i że spotka się z przyjaciółmi dopiero w święta Bożego Narodzenia.
Pierwszy raz od kilku lat nie będzie jej na pracy przy łódkach i zbiórce.
Poczuła się źle, wiedziała, że nie ma na to wpływu, a jednak miała poczucie
winy, w końcu, to ona stała się czarownicą, nieważne, że to nie zależało od
niej.
Powlokła
się do łazienki. Już wiedziała, że ten dzień nie będzie udany. Narzuciła na
siebie sportowe ubranie i wyszła z dormitorium. Trening zawsze pomagał jej się
wyciszyć kiedy była zła, a teraz była zła na siebie.
Wskazówki
zegara wskazywały 06:00, kiedy wybiegała na błonia. Były one, zresztą tak samo
jak i zamek, całkowicie puste o tej porze. Dziewczynie to odpowiadało, chciała
być teraz sama, a poza tym nie lubiła kiedy ktoś jej się przyglądał, zawsze
miała wrażenie, że ta osoba w myślach się z niej śmieje. Właściwie to od zawsze
też nie potrafiła dzielić się swoimi odczuciami i przeżyciami z innymi, nie
była samotniczką, lubiła przebywać wśród ludzi, słuchać o ich życiu, zwyczajnie
rozmawiać, uwielbiała, kiedy ktoś prosił ja o poradę czy pomoc, a potem mówił,
że dzięki niej czuje się lepiej. Lubiła pomagać innym.
Przez
pewien czas biegała, aż zatrzymała się przy rozłożystej wierzbie. Brakowało jej
karate i harcerstwa, ale jeśli chodzi o harcerstwo nie mogli przetransportować
całego Młynu do niej do Naretu ani też żadna osoba niemagiczna nie mogła się tu
dostać, z karate sprawa miała się inaczej, mogła trenować sama, tylko nikt nie
będzie jej poprawiał i wytykał błędów. Ale skoro miała taką możliwość, aż
szkoda było z niej nie skorzystać. Dodatkowo nikt jej nie widział, więc uniknie
niechcianych obserwatorów. Nie wiedziała ile czasu spędziła na wymachach,
kopnięciach, uderzeniach, blokach i kata ( układy łączące wszystkie te elementy
), mogło to być pół godziny, ale równie dobrze dwie, kiedy ćwiczyła zatracała
się w tym i nie zważała na zmęczenie dopóki ktoś jej o tym nie przypomniał.
Nagle ktoś położył jej rękę na ramieniu, niestety ów ktoś miał wielkiego pecha,
ponieważ normalnie Liliana odruchowo wyrzuciłaby rękę w jego stronę i
zatrzymała ją kilka milimetrów zanim by uderzyła, jednak teraz była jakby w
transie, nie myślała po prostu wykonywała sekwencje ciosów i kopnięć. Złapała
nieostrzonego człowieka za rękę, wyrzuciła nogę w tył, ktoś zgiął się w pół,
dziewczyna błyskawicznie się odwróciła i prawie poczęstowała łokciem głowę nieznanego
chłopaka, ale nagle oprzytomniała.
– Cholera! Przepraszam! To nie ja, znaczy ja, ale nie przeze
mnie, znaczy... cholera ... przepraszam – mówiła przerażona Liliana, a
osłupiały chłopak wpatrywał się przerażony w łokieć, który nadal znajdował się
kilka milimetrów od jego głowy. Kiedy tylko Liliana się zorientowała od razu
opuściła łokieć i znów zaczęła swą mantrę.
Kiedy
chłopak w końcu się ocknął, odezwał się.
– Spokojnie, prawie nic mi nie zrobiłaś, prawie – uśmiechnął
się chłopak i podał Lilianie rękę – powiem ci, że zwykle jestem witany przez
dziewczyny onieśmielonym spojrzeniem. Ty pierwsza atakujesz mnie kopnięciem w
brzuch.
– Niby czemu miałabym cię witać onieśmielonym spojrzeniem? –
spytała Liliana podnosząc jednocześnie jedną brew, udała, że nie słyszała
drugiego zdania.
– Nie uważasz, że jestem przystojny? – odpowiedział pytaniem
na pytanie, z szelmowskim uśmiechem, ale Liliana tylko podniosła wyżej brew.
Stał przed nią szczupły, blond włosy chłopak, na oko mógł mieć 17 lat.
Dziewczyna nie zauważyła w nim nic nadzwyczajnego, co powodowałoby, że byłby
przystojny. Choć z drugiej strony jej gusta zawsze były inne, co więcej na
wygląd nigdy nie zwracała szczególnie dużo uwagi, a raczej prawie w ogóle.
– Nie – odpowiedziała, jakby mówiła najoczywistszą rzecz na
świecie, tym samym gasząc uśmiech na twarzy chłopaka.
– Ty mówisz poważnie! – chłopak był bardzo zdziwiony.
– A czemu miałabym mówić niepoważnie?
– Nie ważne – westchnął chłopak – inne dziewczyny tak
uważają.
– Widocznie mają mocny problem ze wzrokiem, nie żebym cię
urażała, ale szczególnie urodziwy to ty nie jesteś – uśmiechnęła się Liliana,
miała nadzieję, że chłopak zrozumie, że to był żart.
– Prawie mnie nie uraziłaś – odpowiedział, widocznie
zrozumiał dowcip, ponieważ również się uśmiechnął.
– Właściwie, czemu mnie zaczepiłeś? Widziałeś przecież, że
ćwiczę.
– Właśnie dlatego, chociaż nie spodziewałem się takiego
powitania – uśmiechnął się jeszcze szerzej, a za chwilę kontynuował – nikt nie
trenuje tu nic innego niż quidditch. Liliana, prawda? To ty wystąpiłaś na
ceremonii przydziału ze złamanym nosem – bardziej stwierdził niż spytał
chłopak.
– Tak – westchnęła zrezygnowana Liliana, nie lubiła być w
centrum uwagi, a wszyscy tu już zapamiętali ją ze względu na ceremonię
przydziału – czy wszyscy to zapamiętają do końca mojego życia?
– Pewnie raczej do końca TWOJEGO życia, ale dużo dłużej –
wyszczerzył się – wiesz jesteś jedyną dziewczyna, która nie wzdycha na mój
widok, jesteś jedynym uczniem, który przystąpił do ceremonii przydziału ze złamanym
nosem, jesteś też jedyną osobą, do której przyleciało kilka różdżek. I co ty na
to?
– Za dużo tego jedyna.
– Jedyna to prawie wyjątkowa.
– Pocieszające – głos dziewczyny ociekał sarkazmem.
– O i zapomniałem, jesteś jedyną dziewczyną, która wstaje o świcie
w sobotę, żeby ćwiczyć i jedyną osobą w tej szkole, która uprawia inny sport
niż quidditch.
– Która godzina? – spytała ni stad ni zowąd Liliana.
– Dokładnie 09:37.
– Normalnie już byłabym na zbiórce, pewnie wiążą krąg –
powiedziała pod nosem.
– Jaka zbiórka? – zaciekawił się.
– Harcerska, jestem z 8 GWDH – powiedziała z delikatną dumą,
jednak kiedy zobaczyła niewiedzącą minę chłopaka rozwinęła – 8 Gdańska Wodna
Drużyna Harcerska. Mamy własną szkutnię, miejsce gdzie naprawiamy i budujemy
nasze łódki.
– Jeszcze się znasz na łódkach.
– Szkutnictwie – wtrąciła Liliana.
– Co z ciebie za dziewczyna?! – powiedział wymachując
rękoma, jednak na jego twarzy był uśmiech.
– Chyba gdzieś to już słyszałam – roześmiała się Liliana, te
słowa nie raz padały z ust Dobrego lub Simusa.
– A tak właściwie to czemu ćwiczysz? Nie wydaje mi się,
żebyś potrzebowała więcej treningów.
– Zawsze można się doskonalić, a ja lubię ćwiczyć. To będzie
trudne przez tyle lat tak bardzo ograniczyć sport i harcerstwo.
– Ty nie możesz być dziewczyną! Ty chyba nawet nie
istniejesz. Pewnie jesteś jeszcze do tego wszystkiego miła, pomocna i wszyscy
nauczyciele cię lubią.
– Zdecydowanie jestem dziewczyną – uśmiechnęła się Liliana –
a co do nauczycieli.. no coż... Chyba lubi mnie Khan i.. no chyba tylko Khan
Chłopak uśmiechnął się i udał, że odetchnął z ulgą.
– Uff.. Już zaczynałem
się bać, że nie istniejesz – roześmiał się, po czym dodał – a wiesz jak ucierpiałaby
moją reputacja, gdybym rozmawiał sam ze sobą!
– Tak to byłby na pewno
wielki cios – przewróciła oczami dziewczyna.
– Od której trenujesz?
Wyglądasz na zmęczoną.
– Bo jestem. Od 6.
– Trenujesz trzy i pół
godziny?! Nawet gracze tyle nie trenują bez przerwy.
– Bywa. Przepraszam, że
przeszkadzam w dziwieniu się, ale w sumie to poszłabym się umyć i na śniadanie,
więc...
– Pójdę z tobą – przerwał
Lilianie chłopak, jednak widząc, że brew Liliany znów powędrowała do góry dodał
– jeśli chcesz – mimo dopowiedzi chłopaka, wyraz twarzy Liliany nie zniknął,
dopiero po chwili zdał sobie sprawę co powiedział – na śniadanie, nie myć.
– Zrozumiałam , ale
zabrzmiało to zabawnie – roześmiała się dziewczyna.
– Idziesz do Wieży?
– Nie, pójdę się umyć w
jeziorze.
– No dobra, to było
głupie pytanie.
Na śniadaniu nie było wiele osób, pewnie większość
zamku jeszcze spała.
– Jak to się stało, że
wystąpiłaś ze złamanym nosem? Jerem nie odesłał cie do pielęgniarki?– spytał
się chłopak Liliany, która dzielnie walczyła z jajecznicą.
– Jeśli to był ten
człowiek, który prowadził nas do zamku,
to owszem.
– Więc czemu nie poszłaś?
– Bo dowiedziałam się, że
ma być uczta, do tego nie miałam pojęcia gdzie jest, a poza tym nic mi nie
było. To tylko nos.
– A wracając do
poprzedniego pytania. Jak?
– To przez ten durny pociąg. Kiedy hamował straciłam
równowagę, uderzyłam nosem o kant ławki, a w tym samy czasie gitara spadla z
półek, a moi koledzy nie zdążyli jej
złapać. Teraz w pokrowcu samotnie leży połamana gitara.
– Mnie się wydaje, czy bardziej żal ci gitary niż nosa?
– Oczywiście, że bardziej żal mi gitary! – dziewczyna
wydawał się być oburzona – nos można nastawić, a gitara to prawie sens życia,
ujęty w prostej budowie pudła, gryfu i strun. Nie można naprawić gitary. To
znaczy można, ale to już nie będzie ten sam dźwięk.
– Kim jesteś? – zapytał chłopak po raz kolejny i uśmiechnął
się.
– Liliana Visenna Sharma, miło mi – odwzajemniła promienny
uśmiech chłopaka.
– Czemu Visenna?
– Nie mam pojęcia, ale bardzo mnie się podoba. To starosłowiańskie
imię.
– W takim razie od dziś będziesz dla mnie Visenną,
ewentualnie Vis, żeby skrócić – wyszczerzył się chłopak.
– Czemu każdy chce skracać moje imiona? I wszyscy chcą mówić
do mnie inaczej tu Lil, tam Liliana, gdzie indziej Vis. Nie sadzicie, że to
utrudnia sprawę?
– Nieźle – parsknął śmiechem – O! Włosy zmieniają ci kolor.
Czyżbyś się irytowała?
– Nie, prawie wcale – odparła zgodnie z prawdą Liliana, ale
jej włosy nadal pozostawały w kolorze marchewki.
– Z pewnością – uśmiechnął się chłopak, po czym przez chwilę
obserwował jak dziewczyna z prędkością światła pochłania kolejną porcję
jajecznicy.
– Co jest? – spytała Liliana czując na sobie wzrok
towarzysza.
– Nic, zastanawiam się jakim cudem podniesiesz się z ławy –
uśmiechnął się szeroko.
– Zabawne – dziewczyna przewróciła oczami – będę się
zbierać, żeby przypadkiem ława się pode mną nie załamała. Dzięki za towarzystwo
– uśmiechnęła się.
– Ja tobie też, Visenno! – zaśmiał się za nią chłopak.
Po
wyjściu dziewczyna nie wiedziała co ze sobą zrobić ani dokąd się udać. Nie
widziała sensu we wracaniu do dormitorium, w którym reszta dziewczyn dalej
spała, do chłopców tez nie pójdzie, bo oni, bo ci tez na pewno śpią. Pozostało
włóczyć się po zamku.
Teraz
korytarze były inne niż w tygodniu lekcyjnym. Nie było wielkiej fali uczniów
śpieszących się na zajęcia, jedyne co to od czasu do czasu pojedyncze osoby
kierowały się na śniadanie. Nie było nawet gwaru, który wywoływały obrazy,
ponieważ one także korzystały z tego, że nie ma zajęć i tłumów hałasujących od rana
uczniów, po szkole niosło się delikatne echo chrapiących obrazów. Liliana
przemierzała korytarze nie patrząc gdzie kieruje kroki. Teraz wśród uśpionych
murów miała czas na przemyślenia. Od razu do głowy wpadł jej list, który
dostała drugiego września.
„ Życie
jest zbyt kruche, a śmierć zbyt niesprawiedliwa”. Już kolejna osoba tak bliska
Lilianie zostawiła ją, a raczej została jej odebrana. I to w tak krótkim
odstępie czasu, ledwie ponad rok. Nie zdążyła jeszcze do końca pozbierać się po
wypadku, a teraz przyjaciel, który otworzył jej wrota, dzięki którym miała
dostęp do nieocenzurowanego fantasy, umarł. Po prostu. I zostawił ją. Jeszcze w
liście napisał to co sama mu mówiła, „kabhie
alvida naa khena”, „tak, dobrze napisałeś, stary trollu” pomyślała ze smutnym
uśmiechem Liliana, „po prostu wróć”.
– Łatwo ci mówić – zaczęła mruczeć pod nosem, choć była
święcie przekonana, że mówi to wyłącznie w myślach – mam nadzieję, że dostałeś
moją odpowiedź, ale i tak nie odpiszesz. Jak zawsze, tym razem znalazłeś sobie
usprawiedliwienie. Pewnie teraz masz niezły ubaw. Śmiejesz się z mojej złości.
A śmiej się! – ostatnie słowa wykrzyczała, rozkładając ramiona.
– Ciszej dziecko – powiedział któryś z obrazów. Dopiero
teraz uzmysłowiła sobie, że mówiła na głos.
– Przepraszam – powiedziała cicho. Rozejrzała się, na
szczęście nikogo nie było w pobliżu. Nikt nie słyszał. Jak zawsze.
Dziewczyna
zorientowała się, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Nie znała jeszcze
dobrze zamku, a raczej nie znała zamku prawie w ogóle. Ledwo udawało jej się
nie zgubić w drodze na zajęcia. Nagle wyrosła przed nią ściana, ale nie była
ona obwieszona obrazami jak wszystkie inne w Narecie, była pusta. „Nie ma to
jak zgubić się we własnej szkole” pomyślała Liliana i nawet w myślach jej głos
ociekał ironią.
Postąpiła
krok do przodu i nagle pod jej prawa stopą zapadła się płytka, a ściana, która
jeszcze przed chwilą twardo stała, teraz „otwierała się” ukazując schody
wiodące w dół. Dziewczyna nie myśląc wstąpiła na schody. Po pierwszych kilku
krokach ściana zamknęła się za nią. Nie pozostało jej nic jak tylko sprawdzić
gdzie prowadzi ciemny korytarz. Wyciągnęła różdżkę i prosząc, żeby się udało
powiedziała
– Lumos.
Nie udało się, nic dziwnego, ponieważ Liliana nigdy
wcześniej nie próbowała tego zaklęcia, tylko spotkała się z nim podczas
kartkowania podręcznika na bardzo nudnej lekcji zaklęć. Spróbowała jeszcze raz,
znów nie wyszło. Jeszcze raz, i jeszcze raz, jej różdżka na chwilę rozbłysła,
ale zaraz potem zgasła.
– Lumos.
Udało się! Różdżka rozświetliła
jej drogę. Dziewczyna pewnie postąpiła do przodu. Po pewnym czasie napotkała na
rozwidlenie, od razu wybrała prawą odnogę. Może to było szczęście, może
przeznaczenie, zależy kto w co wierzy, ale po krótkim czasie ukazały kolejne
schody, tym razem prowadzące w górę.
Kiedy stanęła na szczycie ściana
znów „otworzyła się”, a jej oczom ukazała się cudowna polanka, otoczona gęstym
lasem. Liliana wyszła z przejścia, a ściana, która powinna się zamknąć po
prostu zniknęła. Inny człowiek wpadłby w tym momencie w panikę, za to Liliana
absolutnie niczym się nie przejmowała. Chłonęła widok roztaczający się wokół.
Widziała ogromne, przejrzyste jezioro i inne szczyty piętrzące się opodal,
widziała niekończące się pasy połonin, strome zbocza porośnięte nieprzebytymi
borami. Zatraciła się w tym widoku. Kiedy poczuła wiatr uderzający prosto w
twarz rozłożyła ramiona, nie mogła się powstrzymać.
„Północny wiatr przynosi nadzieje...” w głowie Liliany od razu pojawił się początek
wiersza, który ułożył dla niej Przyjaciel.
– Ech, Tolkien, nie uwierzę, że nie awanturowałeś się śmierci,
że dokończysz jeszcze marzyć, a dopiero później odejdziesz – uśmiechnęła się
dziewczyna pod nosem. Położyła się na trawie, ułożyła ręce pod głową i
zatracona w pięknie krajobrazu zaczęła marzyć.
Nagle
ukazała się ściana, która doprowadziła tu Lilianę, rozstępowała się.
_________________
I oto pierwszy rozdział w wakacje. W lipcu nie było rozdziałów, jednak w sierpniu planuję ich 8.
Mam nadzieję, że podoba wam się choć trochę, mimo jakże wdzięcznego tytułu :D
Ten rozdział jest zbitkiem wielu koncepcji, które powstawały w mojej głowie, przez cały lipiec, więc może być trochę chaotyczny.
Już nie przynudzam, dostarczam wam rozdział o zacnej godzinie 02:24 nad ranem :) (jestem debilem i miałam ustawiony czas pacyficzny)
I tak jak obiecywałam jest też wyjaśnienie kwestii listu. I tu wykorzystałam prawdziwe dane, ponieważ J.R.R. Tolkien zmarł 02 września 1973 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz