piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 10 : Quidditch

                 Weekend zleciał strasznie szybko i nim uczniowie się zorientowali znów był poniedziałek. Liliana i Halt kolejny raz musieli znosić złośliwości profesora zielarstwa i zarobili kolejny szlaban, mimo że nie odrobili jeszcze poprzedniego. Minęły dopiero trzy lekcje zielarstwa, a pierwszoroczni Feniksa już doskonale wiedzieli, że nienawidzą tego przedmiotu z całego serca.
                Dni mijały na nauce, odrabianiu szlabanów i odkrywaniu tajemnic zamku nocami.
                W czwartek na przerwie obiadowej, do Liliany podszedł Feniks z piątego roku, którego poznała w sobotę rano.
– Vis, możemy porozmawiać? – zwrócił się do dziewczyny, kiedy ta powiedziała, że najpierw musi zjeść została zabita spojrzeniem przez praktycznie całą część damską Naretu. Dobrze, ze spojrzenie nie mogło zabijać, bo inaczej Liliana byłaby już po torturach i zostałaby z niej kupka popiołu. Nienawistne spojrzenia wzmogły się, kiedy wstała od stołu i  skierowała się za Feniksem do wyjścia.
– O co chodzi? – spytała Liliana.
– W sumie to wyciągnąłem cię tylko po to, aby zobaczyć jak znienawidza cię ponad połowa szkoły – roześmiał się chłopak, Liliana parsknęła śmiechem.
– I co uważasz swoją misję za zakończoną powodzeniem? – powiedziała Liliana ze słabym uśmiechem.
– Właściwie to... tak – teraz już oboje się śmiali.
– A może teraz mi powiesz czemu naprawdę mnie odciągnąłeś od tego jakże cennego i pysznego obiadu? – spytała Liliana z rozbawieniem.
– Czyli zauważyłaś, że plan, żeby znienawidziła się cała szkoła nie jest na pierwszym planie? Cholera, prawie mi się udało. Do rzeczy. Wtedy kiedy zwiedzaliście zewnętrzną stronę murów, rozmawiałem z Khanem na twój temat. Nie przerywaj mi – dodał widząc, że Lil już otwiera usta, żeby coś powiedzieć – Sobaczyński mówił mi o tobie. Podobno całkiem nieźle latasz. Wtedy rozmawialiśmy o tym czy przyjąć cię do drużyny, mimo że kwalifikacje są dozwolone dopiero od trzeciego roku.
– Do jakiej drużyny? – przerwała mu Liliana, a jej brew mimowolnie szła w górę.
– Quidditcha, czy ty naprawdę  nie masz pojęcia o świecie magii? – powiedział rozbawiony chłopak, ale widząc spojrzenie Liliany, przestał się śmiać i kontynuował – Chodź na stadion.
– Ale teraz mam zaklęcia, Kossowiak mnie nie zwolni.
– Już to zrobiła. Chodź. Reszta czeka.
– Jaka reszta? – zapytała zdezorientowana Liliana, ale nie doczekała się odpowiedzi, bo chłopak już ciągnął ją za rękę – ale starannie dobrane jedzenie w moim żołądku – mruknęła jeszcze podczas biegu. Wydawało jej się, że odpowiedział coś w stylu „jeśli jest tak dobrane jak w sobotę, to może lepiej nie lataj”, ale nie była pewna.
                Kiedy dotarli na stadion, chłopak wyciągnął z kieszeni klucze i otworzył kłódkę, która broniła dostępu do schowku na miotły.
– Co do...? – zaczęła Liliana, ale Feniks uciszył ją syknięciem. Wziął ze schowka dwie miotły, jakąś walizkę i dał jej klucz do szatni, żeby się przebrała. Nie interesowało go to, że nie ma rzeczy na zmianę.
                Kiedy wyszła z szatni na stadionie oprócz chłopaka, który ja tu ściągnął było jeszcze pięć osób.
– O co chodzi? – zapytała zdezorientowana Liliana.
– W quidditchu masz cztery pozycje na, których możesz grać. Jest szukający, który musi złapać złoty znicz, kończy on grę i daje 150 punktów dla drużyny, która go złapała. U nas szukającym jest Zenon z piątego roku – wysoki rudzielec pomachał do niej.
- Czy ja cię skądś nie znam? - zapytała Liliana.
- Na pewno ze stołu Feniksów, a poza tym jesteś z moimi braćmi na jednym roku. No dobra, w tym momencie trudno nie być z jakimiś moimi braćmi na roku - roześmiał się szukający. (Dopisane) Zaraz Tomek ponowił swój wykład.
– Są dwaj pałkarze, oni interesują się tłuczkami, piłkami, które chcą zrzucić z miotły wszystkich, i ochraniają przed nimi resztę. Jednym jestem ja, drugim Rafał z tego samego roku co ja – tym razem poruszył się szatyn o ciemnej karnacji – kolejnym graczem jest obrońca, Amelia, szósty rok – niska dziewczyna o krótko ściętych czarnych włosach, uśmiechnęła się – Broni on tych trzech pętli, żeby przeciwna drużyna nie przerzuciła przez nie kafla, piłką, którą interesuje się najwięcej zawodników. Interesujesz się nią szczególnie ty i dwóch innych ścigających. Stanisław i Przemek, czwarty rok – do dziewczyny wyszczerzyły się kolejne dwie rude osóbki... dwie identyczne rude osóbki, nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.
- Nie moja wina, że wszyscy Wolińscy to urodzeni gracze. W sumie to równie dobrze drużyna mogłaby się składać tylko z nich - wzruszył ramionami kapitan i kontynuował – Waszym zadaniem jest przerzucenie kafla przez obręcze przeciwnika. Proste.
– Chwila, ale ja nigdy w życiu nie grałam – zaprotestowała Lil.
– Będzie dobrze masz to we krwi, mówię ci – pocieszył ją pałkarz.
– Ale...
– Nie ma ale. Będzie dobrze. Zaczynamy.
– Ale nie chcę się dostać do drużyny tylko dlatego, że cię znam, bo pewnie to ty jesteś kapitanem.
– Tak jestem kapitanem, ale nie jesteś w drużynie tylko dlatego, że mnie znasz. Przecież mówiłem ci, że Sobaczyński o tym ze mną rozmawiał. Koniec gadania.
– A mogę wiedzieć jak masz na imię?
– To nie wiesz? – zapytał szczerze zdziwiony kapitan, ale widząc wzrok nowo upieczonej zawodniczki, powiedział – Tomek. A teraz w powietrze wszyscy, rozgrzewka.
                Zawodnicy wzbili się w powietrze. Musieli się sprężać, ponieważ musieli zdążyć na drugą połowę lekcji.  Ścigający mieli ćwiczyć podania i zaczynać się zgrać. Te 30 minut minęło Lilianie strasznie szybko, szczególnie dlatego, że polubiła quidditcha i uwielbiała latać na miotle. Kiedy siedziała w szatni razem z Amelią rozmawiały o grze.
– Rzeczywiście nieźle latasz. Zasługujesz na to, żeby być w drużynie. Miałaś miotłę w domu? – pochwaliła Lil, starsza dziewczyna.
– Moi rodzice są niemagiczni – odpowiedziała Liliana, miała już dosyć tłumaczenia wszystkim, że jej rodzice nie są czarodziejami. Nie rozumiała czemu każdy starł jej się wmawiać coś innego.
– Ty jesteś Sharma? – upewniła się Amelia – A zresztą nieważne. Naprawdę jesteś wariatem. Przyznaj się, miotła ci trzeszczała – uśmiechnęła się obrończyni.
– No może trochę – uśmiechnęła się nieśmiało – ale czemu uważasz mnie za wariata?
– Nikt normalny nie rozwija takich prędkości, a już na pewno nie na Strzale! To praktycznie samobójstwo!
– Lubię przeżywać samobójstwo – dziewczyny roześmiały się.
– Widać. Biedna miotła, nie jej wina, że pan oddał ją wariatce.
– To nie była miotła szkolna?
– Szkoły nie stać na najnowsze modele – Amelia pokręciła głową – będziesz musiała zainwestować, bo szkolne miotły bardzo ucierpią na współpracy z tobą.
– Hej! Wyłazić! – dotarł do nich krzyk kapitana – Wiem, że się cieszycie, ale może lepiej iść na lekcje, szczególnie Vis, bo Kossowiak najpierw zabije mnie, a potem ciebie, że ominęłaś całą lekcję. Widzimy się na treningu w niedzielę.

*

                Kiedy weszła zdyszana na lekcję towarzyszyły jej ciekawskie spojrzenia Leprokonusów i Feniksów. Jednak nie przejmowała się tym. Z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do ławki. Kossowiak kontynuowała lekcję jak gdyby nigdy nic.
– Co chciał? – spytał zaciekawiony Halt szeptem.
– Jestem w drużynie! – odpowiedział podekscytowana Liliana.
– Gratulacje! – Dobry , który siedział wraz z Simusem w ławce za Haltem i Lilianą, przechylił się przez blat  i pogratulował Lilianie.
– Dzięki – odpowiedziała rozpromieniona Liliana i potargała Korina.
– To co, teraz załatwisz nam jakieś kontakty? – Simus też się przechylił.
– Ta jasne, chyba kontakty, że będziecie musieli kibicować na meczach.
– Ładnie się tak spóźniać na lekcję? – szepnął Korin długowłosy, z którym Lil nie rozmawiała od podróży.
– Zależy z jakiego powodu – Liliana była tak szczęśliwa, że jej uśmiechu nie można było nazwać inaczej niż jak wyszczerz.
– Gratulacje, maszyno do zabijania. Ja bym się bał na miejscu przeciwników – cała piątka roześmiała się cicho.
                Bliźniaki siedzieli na drugim krańcu klasy, więc nie wiedzieli o co chodzi. Andrzej napisał coś na kawałku pergaminu i wykorzystał moment kiedy Kossowiak stała tyłem do klasy i wysłał liścik Lilianie. „Co jest?”, Lil na drugiej stronie nabazgrała wielkimi literami „JESTEM W DRUŻYNIE”  i odesłała pergamin. Kiedy bracia odczytali, w tym samym czasie unieśli kciuki do góry i zaczęli imitować taniec radości, ale szybko skończyli pod karcącym spojrzeniem wicedyrektorki.
– Ej, mam super pomysł – powiedział nagle Dobry.
– Zaczynam się bać – mruknął Simus, widząc entuzjazm Dobrego.
– Zobaczymy co mu znowu strzeliło do głowy, a później będziemy się bać – powiedziała Liliana. Jednak na tej lekcji nie dane im było się dowiedzieć co za super pomysł miał Korin, ponieważ najwyraźniej szepty i dwaj przewieszeni przez ławkę uczniowie, nie były uznane przez Kossowiak za pozytywne i poprawne rzeczy na lekcji i zwróciła im uwagę.
– Panna Sharma i panowie Brzozowski, Matarek i Dobryski, jeśli za chwilę się nie uspokoicie dostaniecie szlaban do końca semestru – nauczycielka powiedziała to tak beztroskim tonem, że trudno byłoby uwierzyć, komuś kto nie znał nauczycielki, że tak naprawdę jest mocno zdenerwowana. Dodatkowo cały cza stała plecami do klasy, więc teoretycznie nie mogła widzieć nic co działo się w dwóch ostatnich ławkach pod ścianą.
                Wiedząc, że nauczycielka gotowa jest wlepić im szlaban nawet do końca roku szkolnego przestali rozmawiać, ale ich myśli i tak były bardzo daleko od lekcji zaklęć.

*

                Kiedy tylko lekcja się skończyła Lil, Halt, Simus i Korin wypadli z klasy z prędkością światła. Za chwilę dołączyli do nich także Andrzej i Kuba.
– Jesteś w drużynie! – wykrzyknął na cały korytarz Halt, przechodni popatrzyli się na niego wzrokiem „koleś chyba mocno uderzyłeś się w głowę”, ale ten nie zwracał na to uwagi i mówił dalej, już trochę            ciszej – będziesz chyba najmłodszym graczem tego stulecia!
– Nie drzyj się tak, bo zaraz cala szkoła się dowie – zbeształa przyjaciela Lilia.
– I tak się dowie – wtrącił się Andrzej, a zaraz po nim powiedział jakby kończąc wypowiedź brata, Kuba.
– O to się nie martw.
– Już my o to zadbamy – powiedzieli jednocześnie bliźniacy, wywołując śmiech wśród towarzyszy
– A tak w ogóle to ktoś jest ciekawy mojego pomysłu? – wykrztusił Dobry, kiedy trochę przestali się śmiać. Nagle jak na rozkaz wszyscy spoważnieli, spojrzeli na Dobrego i w tym samym czasie powiedzieli „nie!” i wybuchnęli śmiechem. Tym razem już nie przywrócili się do porządku tak łatwo. Śmiali się na schodach, aż zabrakło im powietrza, a mięśnie brzucha odmawiały posłuszeństwa.
                Dopiero kiedy doszli do Salonu Feniksów, można było coś powiedzieć i nie wywoływało to salwy śmiechu. Rozsiedli się na kanapie przy kominku i postanowili, że nigdzie się nie ruszają, zbyt ich wszystko bolało.
– To jaki jest ten cudowny plan? – spytał Simus.
– Można się trochę wzbogacić na quidditchu .
– Hazardzista – odezwała się Lil.
– Niewinne zakłady. Żaden hazard. Mówisz tak jakbyśmy urządzali nielegalne wieczory pokera – odpowiedział Dobry.
                Liliana tylko popatrzyła na niego, a ta jedna brew sama poleciała w górę. Przecież całą szóstką organizowali te wieczory, a właściwie to jak na razie był jeden, ale dzięki „szczęściu” Liliany i tak sporo zyskali. Liliana nie zdziwiłaby się, gdyby w przyszłości zostali ogłoszeni największymi hazardzistami jakich widział Naret.
– To był słaby przykład, ale tu chodzi tylko o małe zakłady – Dobry uśmiechnął się i rozłożył ręce tak jakby namawiał właśnie do kupna „bardzo ważnego” produktu.
– A później to ja was będę musiała bronić przed bandą ludzi, którzy będą chcieli swoje pieniądze – mruknęła pod nosem Liliana niby niezadowolona, ale na jej usta wpełzał uśmiech.
– Marudzisz. Przecież i tak w to wchodzisz.
                Dziewczyna przewróciła oczami.
– To mówisz, że kiedy pierwszy mecz? – zaśmiał się Simus.

*

                Wrzesień mijał na nauce, szlabanach, zabawach, śmiechu i graniu w karty. Simus, Korin, Liliana i Halt byli prawie nierozłączni, zazwyczaj tez towarzyszyli im bliźniacy. Jedyny czas kiedy się rozchodzili to na osobne szlabany, noc, chociaż Lilia nie raz spała u chłopców z racji kłótni z współlokatorkami, i czasami na treningi Liliany.
Dziewczyna przykładała się do quidditch jak tylko mogła, skoro została tak wyróżniona, to teraz musi pokazać, że słusznie. Nie miała pieniędzy na własną miotłę, choć aktualne akcje hazardowe przeznaczone były na ten właśnie cel, więc cały czas musiała latać na miotłach szkolnych. Nie mogła rozwijać dużych prędkości, ale często o tym zapominała i wynikiem tego było kilka połamanych mioteł, które po prostu rozpadały się podczas lotu w rekach Liliany.
Czasami ćwiczyła tez sama, tak było i tym razem.
Chłodna październikowa sobota. Na dworze plucha. Wszyscy normalni ludzie chowają się w takie dni pod kocem z kubkiem kawy czy herbaty i rozmawiają z przyjaciółmi wspominając ciepłe, słoneczne dni lata. Jednak w Narecie była pewna uparta osóbka, która chciała wszystkim udowodnić, a raczej udowodnić sobie, ponieważ nikt w zamku nie wątpił w jej umiejętności, że zasługuje, żeby TU być.
 TU znaczy w świecie czarodziejów, TU znaczy w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Polsce, TU znaczy w Domu Feniksa, TU znaczy w drużynie quidditcha. I dlatego też uparcie ćwiczyła na stadionie. Nie przeszkadzał jej zacinający deszcz, chłód czy błoto. Nie obchodziło ją nic poza kaflem, którego zaczarowała tak, aby pracował jak podczas gry. Wpadła w swego rodzaju trans.
Była w swoim świecie do tego stopnia, ze nie zauważyła, że ktoś wszedł na stadion. Nie zauważyła, że ten ktoś rzucał właśnie czar na jej miotłę. Zauważyła dopiero wtedy, gdy leciała wprost na ziemię i nie mogła nic z tym zrobić. W końcu nastąpił bolesny upadek. Dziewczyna słyszała dźwięk łamanych kości, ale nie wiedziała, których. Ból był wszechogarniający.
Ktoś podszedł do niej i szepnął do ucha.
– Widzę, że zapomniało się o naszej umowie. Ostatnio coraz głośniej o tobie. Na mnie nie zrobi wrażenia, że jesteś Sharma. Twoi rodzice to nic nie warte kanalie! Ojciec – nadęty głupek, a matka – wstrętna hipokrytka. Jesteś nikim, zerem i żadne ćwiczenia tego nie zmienią. Nigdy nic ci się nie uda. Jesteś za słaba na to wszystko. Następnym razem to nie będą kości – powiedział chłopak i odszedł.
Liliana leżała  na murawie nieruchomo nie była w stanie się poruszyć. Jedyne na co się zdobyła to przekręcenie głowy, by zobaczyć co z miotłą, choć wiedziała doskonale, że niewiele z niej zostało.
 Nagle uderzyły w nią wspomnienia z pierwszej soboty.
Głos pełen pogardy i obrzydzenia. Kiedy wymawiał jej nazwisko dziewczynę przechodził dreszcz, nigdy nie słyszała tyle lodu w głosie drugiego człowieka.
„Nikt nie stanie za tobą...
wszyscy cię oszukują...
jesteś beznadziejna, słaba, pusta...
to że jesteś Sharma nic nie zmienia...”
Strzępki tego co mówił, powracało teraz do umysłu Liliany.
„Nawet czystość krwi was nie uratuje...”
Od kiedy przyszła do tej szkoły wszyscy wmawiają jej, że kłamie mówiąc, że jej rodzice są niemagiczni ( nie mogła się przyzwyczaić do określenia mugole), głos na ceremonii przydziału „ma czystą krew, ale nic więcej..”  i teraz ten nieznajomy.
Leżała niezdolna do ruchu i myślała. Choć dobrze wiedziała, że jej to nie wychodziło ostatnimi czasy.
Nie wiedziała ile będzie musiała na kogoś czekać, nikt nie wiedział, ze tu jest, pewnie nawet nikomu nie przyszło to do głowy, bo przecież żaden człowiek nie wychodzić trenować quidditcha w taką pogodę.
Wszystko ją bolało, jednak ból zelżał na tyle by mogła pozwolić sobie na chwilę wysiłku.
Odwróciła rękę, która poprzednio mocno ściskała trzonek rozbitej miotły. Skupiła się i na jej ręku pojawiła się kartka z dwoma słowami „pomocy, stadion”. Uniosła delikatnie głowę i dmuchnęła ostatkiem sił na kartkę. Kiedy wiadomość uniosła się dziewczyna opadła na murawę, tak bardzo chciała zemdleć.

________________
Jednak pojawi się tylko jeden rozdział, bo czas mnie goni i znów wyjeżdżam, ale cały czas podtrzymuję to, że w sierpniu pojawi się te osiem rozdziałów :D 
Mam nadzieję, że to co się dzieje w tym rozdziale będzie przez was mile widziane, ponieważ mnie coraz bardziej podobają się te rozdziały, a raczej to co moja chora wyobraźnia wymyśla.
Rozdział dla Oli i Klaudii, które sumiennie dotrzymywały mi towarzystwa (i nie zasypiały co chwila, tak to do ciebie Domi :P) na środku pola podczas spadających gwiazd :*

Visenna w milionach rozjazdów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz