Weekend zleciał strasznie szybko i nim
uczniowie się zorientowali znów był poniedziałek. Liliana i Halt kolejny raz
musieli znosić złośliwości profesora zielarstwa i zarobili kolejny szlaban,
mimo że nie odrobili jeszcze poprzedniego. Minęły dopiero trzy lekcje
zielarstwa, a pierwszoroczni Feniksa już doskonale wiedzieli, że nienawidzą
tego przedmiotu z całego serca.
Dni
mijały na nauce, odrabianiu szlabanów i odkrywaniu tajemnic zamku nocami.
W
czwartek na przerwie obiadowej, do Liliany podszedł Feniks z piątego roku,
którego poznała w sobotę rano.
– Vis, możemy porozmawiać? – zwrócił się do dziewczyny,
kiedy ta powiedziała, że najpierw musi zjeść została zabita spojrzeniem przez
praktycznie całą część damską Naretu. Dobrze, ze spojrzenie nie mogło zabijać,
bo inaczej Liliana byłaby już po torturach i zostałaby z niej kupka popiołu.
Nienawistne spojrzenia wzmogły się, kiedy wstała od stołu i skierowała się za Feniksem do wyjścia.
– O co chodzi? – spytała Liliana.
– W sumie to wyciągnąłem cię tylko po to, aby zobaczyć jak
znienawidza cię ponad połowa szkoły – roześmiał się chłopak, Liliana parsknęła
śmiechem.
– I co uważasz swoją misję za zakończoną powodzeniem? –
powiedziała Liliana ze słabym uśmiechem.
– Właściwie to... tak – teraz już oboje się śmiali.
– A może teraz mi powiesz czemu naprawdę mnie odciągnąłeś od
tego jakże cennego i pysznego obiadu? – spytała Liliana z rozbawieniem.
– Czyli zauważyłaś, że plan, żeby znienawidziła się cała
szkoła nie jest na pierwszym planie? Cholera, prawie mi się udało. Do rzeczy.
Wtedy kiedy zwiedzaliście zewnętrzną stronę murów, rozmawiałem z Khanem na twój
temat. Nie przerywaj mi – dodał widząc, że Lil już otwiera usta, żeby coś
powiedzieć – Sobaczyński mówił mi o tobie. Podobno całkiem nieźle latasz. Wtedy
rozmawialiśmy o tym czy przyjąć cię do drużyny, mimo że kwalifikacje są
dozwolone dopiero od trzeciego roku.
– Do jakiej drużyny? – przerwała mu Liliana, a jej brew
mimowolnie szła w górę.
– Quidditcha, czy ty naprawdę nie masz pojęcia o świecie magii? – powiedział
rozbawiony chłopak, ale widząc spojrzenie Liliany, przestał się śmiać i
kontynuował – Chodź na stadion.
– Ale teraz mam zaklęcia, Kossowiak mnie nie zwolni.
– Już to zrobiła. Chodź. Reszta czeka.
– Jaka reszta? – zapytała zdezorientowana Liliana, ale nie
doczekała się odpowiedzi, bo chłopak już ciągnął ją za rękę – ale starannie
dobrane jedzenie w moim żołądku – mruknęła jeszcze podczas biegu. Wydawało jej
się, że odpowiedział coś w stylu „jeśli jest tak dobrane jak w sobotę, to może
lepiej nie lataj”, ale nie była pewna.
Kiedy
dotarli na stadion, chłopak wyciągnął z kieszeni klucze i otworzył kłódkę,
która broniła dostępu do schowku na miotły.
– Co do...? – zaczęła Liliana, ale Feniks uciszył ją
syknięciem. Wziął ze schowka dwie miotły, jakąś walizkę i dał jej klucz do
szatni, żeby się przebrała. Nie interesowało go to, że nie ma rzeczy na zmianę.
Kiedy
wyszła z szatni na stadionie oprócz chłopaka, który ja tu ściągnął było jeszcze
pięć osób.
– O co chodzi? – zapytała zdezorientowana Liliana.
– W quidditchu masz cztery pozycje na, których możesz grać.
Jest szukający, który musi złapać złoty znicz, kończy on grę i daje 150 punktów
dla drużyny, która go złapała. U nas szukającym jest Zenon z piątego roku –
wysoki rudzielec pomachał do niej.
- Czy ja cię skądś nie znam? - zapytała Liliana.
- Na pewno ze stołu Feniksów, a poza tym jesteś z moimi braćmi na jednym roku. No dobra, w tym momencie trudno nie być z jakimiś moimi braćmi na roku - roześmiał się szukający. (Dopisane) Zaraz Tomek ponowił swój wykład.
– Są dwaj pałkarze, oni interesują się tłuczkami, piłkami, które chcą zrzucić z miotły wszystkich, i ochraniają przed nimi resztę. Jednym jestem ja, drugim Rafał z tego samego roku co ja – tym razem poruszył się szatyn o ciemnej karnacji – kolejnym graczem jest obrońca, Amelia, szósty rok – niska dziewczyna o krótko ściętych czarnych włosach, uśmiechnęła się – Broni on tych trzech pętli, żeby przeciwna drużyna nie przerzuciła przez nie kafla, piłką, którą interesuje się najwięcej zawodników. Interesujesz się nią szczególnie ty i dwóch innych ścigających. Stanisław i Przemek, czwarty rok – do dziewczyny wyszczerzyły się kolejne dwie rude osóbki... dwie identyczne rude osóbki, nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.
- Nie moja wina, że wszyscy Wolińscy to urodzeni gracze. W sumie to równie dobrze drużyna mogłaby się składać tylko z nich - wzruszył ramionami kapitan i kontynuował – Waszym zadaniem jest przerzucenie kafla przez obręcze przeciwnika. Proste.
- Czy ja cię skądś nie znam? - zapytała Liliana.
- Na pewno ze stołu Feniksów, a poza tym jesteś z moimi braćmi na jednym roku. No dobra, w tym momencie trudno nie być z jakimiś moimi braćmi na roku - roześmiał się szukający. (Dopisane) Zaraz Tomek ponowił swój wykład.
– Są dwaj pałkarze, oni interesują się tłuczkami, piłkami, które chcą zrzucić z miotły wszystkich, i ochraniają przed nimi resztę. Jednym jestem ja, drugim Rafał z tego samego roku co ja – tym razem poruszył się szatyn o ciemnej karnacji – kolejnym graczem jest obrońca, Amelia, szósty rok – niska dziewczyna o krótko ściętych czarnych włosach, uśmiechnęła się – Broni on tych trzech pętli, żeby przeciwna drużyna nie przerzuciła przez nie kafla, piłką, którą interesuje się najwięcej zawodników. Interesujesz się nią szczególnie ty i dwóch innych ścigających. Stanisław i Przemek, czwarty rok – do dziewczyny wyszczerzyły się kolejne dwie rude osóbki... dwie identyczne rude osóbki, nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.
- Nie moja wina, że wszyscy Wolińscy to urodzeni gracze. W sumie to równie dobrze drużyna mogłaby się składać tylko z nich - wzruszył ramionami kapitan i kontynuował – Waszym zadaniem jest przerzucenie kafla przez obręcze przeciwnika. Proste.
– Chwila, ale ja nigdy w życiu nie grałam – zaprotestowała
Lil.
– Będzie dobrze masz to we krwi, mówię ci – pocieszył ją
pałkarz.
– Ale...
– Nie ma ale. Będzie dobrze. Zaczynamy.
– Ale nie chcę się dostać do drużyny tylko dlatego, że cię
znam, bo pewnie to ty jesteś kapitanem.
– Tak jestem kapitanem, ale nie jesteś w drużynie tylko
dlatego, że mnie znasz. Przecież mówiłem ci, że Sobaczyński o tym ze mną
rozmawiał. Koniec gadania.
– A mogę wiedzieć jak masz na imię?
– To nie wiesz? – zapytał szczerze zdziwiony kapitan, ale
widząc wzrok nowo upieczonej zawodniczki, powiedział – Tomek. A teraz w
powietrze wszyscy, rozgrzewka.
Zawodnicy
wzbili się w powietrze. Musieli się sprężać, ponieważ musieli zdążyć na drugą
połowę lekcji. Ścigający mieli ćwiczyć
podania i zaczynać się zgrać. Te 30 minut minęło Lilianie strasznie szybko,
szczególnie dlatego, że polubiła quidditcha i uwielbiała latać na miotle. Kiedy
siedziała w szatni razem z Amelią rozmawiały o grze.
– Rzeczywiście nieźle latasz. Zasługujesz na to, żeby być w
drużynie. Miałaś miotłę w domu? – pochwaliła Lil, starsza dziewczyna.
– Moi rodzice są niemagiczni – odpowiedziała Liliana, miała
już dosyć tłumaczenia wszystkim, że jej rodzice nie są czarodziejami. Nie
rozumiała czemu każdy starł jej się wmawiać coś innego.
– Ty jesteś Sharma? – upewniła się Amelia – A zresztą
nieważne. Naprawdę jesteś wariatem. Przyznaj się, miotła ci trzeszczała – uśmiechnęła
się obrończyni.
– No może trochę – uśmiechnęła się nieśmiało – ale czemu
uważasz mnie za wariata?
– Nikt normalny nie rozwija takich prędkości, a już na pewno
nie na Strzale! To praktycznie samobójstwo!
– Lubię przeżywać samobójstwo – dziewczyny roześmiały się.
– Widać. Biedna miotła, nie jej wina, że pan oddał ją
wariatce.
– To nie była miotła szkolna?
– Szkoły nie stać na najnowsze modele – Amelia pokręciła
głową – będziesz musiała zainwestować, bo szkolne miotły bardzo ucierpią na
współpracy z tobą.
– Hej! Wyłazić! – dotarł do nich krzyk kapitana – Wiem, że
się cieszycie, ale może lepiej iść na lekcje, szczególnie Vis, bo Kossowiak
najpierw zabije mnie, a potem ciebie, że ominęłaś całą lekcję. Widzimy się na
treningu w niedzielę.
*
Kiedy weszła zdyszana na lekcję towarzyszyły jej
ciekawskie spojrzenia Leprokonusów i Feniksów. Jednak nie przejmowała się tym.
Z szerokim uśmiechem na twarzy podeszła do ławki. Kossowiak kontynuowała lekcję
jak gdyby nigdy nic.
– Co chciał? – spytał
zaciekawiony Halt szeptem.
– Jestem w drużynie! –
odpowiedział podekscytowana Liliana.
– Gratulacje! – Dobry ,
który siedział wraz z Simusem w ławce za Haltem i Lilianą, przechylił się przez
blat i pogratulował Lilianie.
– Dzięki – odpowiedziała
rozpromieniona Liliana i potargała Korina.
– To co, teraz załatwisz
nam jakieś kontakty? – Simus też się przechylił.
– Ta jasne, chyba
kontakty, że będziecie musieli kibicować na meczach.
– Ładnie się tak spóźniać
na lekcję? – szepnął Korin długowłosy, z którym Lil nie rozmawiała od podróży.
– Zależy z jakiego powodu
– Liliana była tak szczęśliwa, że jej uśmiechu nie można było nazwać inaczej
niż jak wyszczerz.
– Gratulacje, maszyno do
zabijania. Ja bym się bał na miejscu przeciwników – cała piątka roześmiała się
cicho.
Bliźniaki siedzieli na drugim krańcu klasy, więc nie
wiedzieli o co chodzi. Andrzej napisał coś na kawałku pergaminu i wykorzystał
moment kiedy Kossowiak stała tyłem do klasy i wysłał liścik Lilianie. „Co jest?”, Lil na drugiej stronie
nabazgrała wielkimi literami „JESTEM W
DRUŻYNIE” i odesłała pergamin. Kiedy
bracia odczytali, w tym samym czasie unieśli kciuki do góry i zaczęli imitować
taniec radości, ale szybko skończyli pod karcącym spojrzeniem wicedyrektorki.
– Ej, mam super pomysł –
powiedział nagle Dobry.
– Zaczynam się bać –
mruknął Simus, widząc entuzjazm Dobrego.
– Zobaczymy co mu znowu strzeliło
do głowy, a później będziemy się bać – powiedziała Liliana. Jednak na tej
lekcji nie dane im było się dowiedzieć co za super pomysł miał Korin, ponieważ najwyraźniej
szepty i dwaj przewieszeni przez ławkę uczniowie, nie były uznane przez
Kossowiak za pozytywne i poprawne rzeczy na lekcji i zwróciła im uwagę.
– Panna Sharma i panowie
Brzozowski, Matarek i Dobryski, jeśli za chwilę się nie uspokoicie dostaniecie
szlaban do końca semestru – nauczycielka powiedziała to tak beztroskim tonem, że
trudno byłoby uwierzyć, komuś kto nie znał nauczycielki, że tak naprawdę jest
mocno zdenerwowana. Dodatkowo cały cza stała plecami do klasy, więc
teoretycznie nie mogła widzieć nic co działo się w dwóch ostatnich ławkach pod
ścianą.
Wiedząc, że nauczycielka gotowa jest wlepić im
szlaban nawet do końca roku szkolnego przestali rozmawiać, ale ich myśli i tak
były bardzo daleko od lekcji zaklęć.
*
Kiedy tylko lekcja się skończyła Lil, Halt, Simus i
Korin wypadli z klasy z prędkością światła. Za chwilę dołączyli do nich także
Andrzej i Kuba.
– Jesteś w drużynie! – wykrzyknął
na cały korytarz Halt, przechodni popatrzyli się na niego wzrokiem „koleś chyba
mocno uderzyłeś się w głowę”, ale ten nie zwracał na to uwagi i mówił dalej, już
trochę ciszej – będziesz chyba najmłodszym graczem
tego stulecia!
– Nie drzyj się tak, bo
zaraz cala szkoła się dowie – zbeształa przyjaciela Lilia.
– I tak się dowie –
wtrącił się Andrzej, a zaraz po nim powiedział jakby kończąc wypowiedź brata, Kuba.
– O to się nie martw.
– Już my o to zadbamy –
powiedzieli jednocześnie bliźniacy, wywołując śmiech wśród towarzyszy
– A tak w ogóle to ktoś jest ciekawy mojego pomysłu? – wykrztusił Dobry, kiedy trochę przestali się śmiać. Nagle jak na rozkaz wszyscy spoważnieli, spojrzeli na Dobrego i w tym samym czasie powiedzieli „nie!” i wybuchnęli śmiechem. Tym razem już nie przywrócili się do porządku tak łatwo. Śmiali się na schodach, aż zabrakło im powietrza, a mięśnie brzucha odmawiały posłuszeństwa.
– A tak w ogóle to ktoś jest ciekawy mojego pomysłu? – wykrztusił Dobry, kiedy trochę przestali się śmiać. Nagle jak na rozkaz wszyscy spoważnieli, spojrzeli na Dobrego i w tym samym czasie powiedzieli „nie!” i wybuchnęli śmiechem. Tym razem już nie przywrócili się do porządku tak łatwo. Śmiali się na schodach, aż zabrakło im powietrza, a mięśnie brzucha odmawiały posłuszeństwa.
Dopiero kiedy doszli do Salonu Feniksów, można było
coś powiedzieć i nie wywoływało to salwy śmiechu. Rozsiedli się na kanapie przy
kominku i postanowili, że nigdzie się nie ruszają, zbyt ich wszystko bolało.
– To jaki jest ten
cudowny plan? – spytał Simus.
– Można się trochę
wzbogacić na quidditchu .
– Hazardzista – odezwała
się Lil.
– Niewinne zakłady. Żaden
hazard. Mówisz tak jakbyśmy urządzali nielegalne wieczory pokera – odpowiedział
Dobry.
Liliana tylko popatrzyła na niego, a ta jedna brew
sama poleciała w górę. Przecież całą szóstką organizowali te wieczory, a
właściwie to jak na razie był jeden, ale dzięki „szczęściu” Liliany i tak sporo
zyskali. Liliana nie zdziwiłaby się, gdyby w przyszłości zostali ogłoszeni
największymi hazardzistami jakich widział Naret.
– To był słaby przykład,
ale tu chodzi tylko o małe zakłady – Dobry uśmiechnął się i rozłożył ręce tak
jakby namawiał właśnie do kupna „bardzo ważnego” produktu.
– A później to ja was będę
musiała bronić przed bandą ludzi, którzy będą chcieli swoje pieniądze – mruknęła
pod nosem Liliana niby niezadowolona, ale na jej usta wpełzał uśmiech.
– Marudzisz. Przecież i
tak w to wchodzisz.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– To mówisz, że kiedy
pierwszy mecz? – zaśmiał się Simus.
*
Wrzesień mijał na nauce, szlabanach, zabawach,
śmiechu i graniu w karty. Simus, Korin, Liliana i Halt byli prawie
nierozłączni, zazwyczaj tez towarzyszyli im bliźniacy. Jedyny czas kiedy się rozchodzili
to na osobne szlabany, noc, chociaż Lilia nie raz spała u chłopców z racji
kłótni z współlokatorkami, i czasami na treningi Liliany.
Dziewczyna
przykładała się do quidditch jak tylko mogła, skoro została tak wyróżniona, to
teraz musi pokazać, że słusznie. Nie miała pieniędzy na własną miotłę, choć
aktualne akcje hazardowe przeznaczone były na ten właśnie cel, więc cały czas musiała
latać na miotłach szkolnych. Nie mogła rozwijać dużych prędkości, ale często o
tym zapominała i wynikiem tego było kilka połamanych mioteł, które po prostu rozpadały
się podczas lotu w rekach Liliany.
Czasami
ćwiczyła tez sama, tak było i tym razem.
Chłodna
październikowa sobota. Na dworze plucha. Wszyscy normalni ludzie chowają się w
takie dni pod kocem z kubkiem kawy czy herbaty i rozmawiają z przyjaciółmi wspominając
ciepłe, słoneczne dni lata. Jednak w Narecie była pewna uparta osóbka, która
chciała wszystkim udowodnić, a raczej udowodnić sobie, ponieważ nikt w zamku
nie wątpił w jej umiejętności, że zasługuje, żeby TU być.
TU znaczy w świecie czarodziejów, TU znaczy w
Szkole Magii i Czarodziejstwa w Polsce, TU znaczy w Domu Feniksa, TU znaczy w
drużynie quidditcha. I dlatego też uparcie ćwiczyła na stadionie. Nie przeszkadzał
jej zacinający deszcz, chłód czy błoto. Nie obchodziło ją nic poza kaflem,
którego zaczarowała tak, aby pracował jak podczas gry. Wpadła w swego rodzaju
trans.
Była w
swoim świecie do tego stopnia, ze nie zauważyła, że ktoś wszedł na stadion. Nie
zauważyła, że ten ktoś rzucał właśnie czar na jej miotłę. Zauważyła dopiero
wtedy, gdy leciała wprost na ziemię i nie mogła nic z tym zrobić. W końcu
nastąpił bolesny upadek. Dziewczyna słyszała dźwięk łamanych kości, ale nie
wiedziała, których. Ból był wszechogarniający.
Ktoś
podszedł do niej i szepnął do ucha.
– Widzę, że zapomniało się o naszej umowie. Ostatnio coraz głośniej o tobie. Na mnie nie zrobi wrażenia, że jesteś Sharma. Twoi rodzice to nic nie warte kanalie! Ojciec – nadęty głupek, a matka – wstrętna hipokrytka. Jesteś nikim, zerem i żadne ćwiczenia tego nie zmienią. Nigdy nic ci się nie uda. Jesteś za słaba na to wszystko. Następnym razem to nie będą kości – powiedział chłopak i odszedł.
– Widzę, że zapomniało się o naszej umowie. Ostatnio coraz głośniej o tobie. Na mnie nie zrobi wrażenia, że jesteś Sharma. Twoi rodzice to nic nie warte kanalie! Ojciec – nadęty głupek, a matka – wstrętna hipokrytka. Jesteś nikim, zerem i żadne ćwiczenia tego nie zmienią. Nigdy nic ci się nie uda. Jesteś za słaba na to wszystko. Następnym razem to nie będą kości – powiedział chłopak i odszedł.
Liliana
leżała na murawie nieruchomo nie była w
stanie się poruszyć. Jedyne na co się zdobyła to przekręcenie głowy, by zobaczyć
co z miotłą, choć wiedziała doskonale, że niewiele z niej zostało.
Nagle uderzyły w nią wspomnienia z pierwszej
soboty.
Głos
pełen pogardy i obrzydzenia. Kiedy wymawiał jej nazwisko dziewczynę przechodził
dreszcz, nigdy nie słyszała tyle lodu w głosie drugiego człowieka.
„Nikt nie stanie za tobą...
wszyscy cię oszukują...
jesteś beznadziejna, słaba, pusta...
to że jesteś Sharma nic nie zmienia...”
Strzępki
tego co mówił, powracało teraz do umysłu Liliany.
„Nawet czystość krwi was nie uratuje...”
Od
kiedy przyszła do tej szkoły wszyscy wmawiają jej, że kłamie mówiąc, że jej
rodzice są niemagiczni ( nie mogła się przyzwyczaić do określenia mugole), głos
na ceremonii przydziału „ma czystą krew,
ale nic więcej..” i teraz ten
nieznajomy.
Leżała
niezdolna do ruchu i myślała. Choć dobrze wiedziała, że jej to nie wychodziło
ostatnimi czasy.
Nie
wiedziała ile będzie musiała na kogoś czekać, nikt nie wiedział, ze tu jest,
pewnie nawet nikomu nie przyszło to do głowy, bo przecież żaden człowiek nie
wychodzić trenować quidditcha w taką pogodę.
Wszystko
ją bolało, jednak ból zelżał na tyle by mogła pozwolić sobie na chwilę wysiłku.
Odwróciła
rękę, która poprzednio mocno ściskała trzonek rozbitej miotły. Skupiła się i na
jej ręku pojawiła się kartka z dwoma słowami „pomocy, stadion”. Uniosła delikatnie głowę i dmuchnęła ostatkiem
sił na kartkę. Kiedy wiadomość uniosła się dziewczyna opadła na murawę, tak
bardzo chciała zemdleć.
________________
Jednak pojawi się tylko jeden rozdział, bo czas mnie goni i znów wyjeżdżam, ale cały czas podtrzymuję to, że w sierpniu pojawi się te osiem rozdziałów :D
Mam nadzieję, że to co się dzieje w tym rozdziale będzie przez was mile widziane, ponieważ mnie coraz bardziej podobają się te rozdziały, a raczej to co moja chora wyobraźnia wymyśla.
Rozdział dla Oli i Klaudii, które sumiennie dotrzymywały mi towarzystwa (i nie zasypiały co chwila, tak to do ciebie Domi :P) na środku pola podczas spadających gwiazd :*
Visenna w milionach rozjazdów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz