niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 3 : Zamek

Zamek wznosił się na stromym wzgórzu. Wyglądał pięknie i majestatycznie, jakby wznosił się ponad wszystkim. Strzeliste wieże pięły się ku niebu, a zamek, mimo że wielki wydawał się smukły.
Liliana i chłopaki byli oczarowani tym widokiem, wpatrywali przez chwilę bezmyślnie w okno, aż Edek ściągnął wszystkich na ziemię.
– Ciekawe jak się tam dostaniemy. Mam nadzieję, że nie każą nam się wspinać.
                Drzwi przedziału otworzyły się i stanął w nich dość wysoki chłopak z blond czupryną i powiedział:
– Zbierajcie się powoli dojeżdżamy do zamku...
– Mówisz tak na wypadek, gdybyśmy byli ślepi, tak? – przerwał mu Martin, a chłopak słoną rumieńcem wstydu.
– Chciałem powiedzieć, żebyście założyli jakieś bluzy, bo na zewnątrz jest trochę chłodno – powiedział chłopak i czym prędzej wyszedł z przedziału.
– I to ja jestem ten niemiły? – Dobry z wyrzutem spojrzał na Lilianę.
– Cały czas patrzył na ciebie Lil, może się zakochał – powiedział Martin, na co Liliana rzuciła mu spojrzenie „Jak dawno temu uciekłeś z psychiatryka?”.
– Dobra, obstawiam, że za chwilę się zatrzymamy , więc weźmy już teraz swoje rzeczy z półek i poczekajmy – przerwał ciszę Simus i zaczął zdejmować swój bagaż, a za chwil za jego przykładem poszła reszta.
                Kiedy Liliana brała swoją gitarę, pociąg nagle zatrzymał się, a dziewczyna wraz z gitarą poleciała do tyłu. Jednak za chwilę instrument wyślizgnął jej się z rąk i zaczął latać po przedziale. Liliana nie zdążyła jej złapać, a na dodatek sama nie utrzymała równowagi i się przewróciła, zdążyła tylko krzyknąć „Ratujcie gitarę!”, zanim sama nie zderzyła się z podłogą. Oczywiście nie udało się uratować ani instrumentu ani dziewczyny, która jakimś cudem uderzyła nosem o twardy kant siedzenia i w tym momencie obficie krwawiła, ze złamanej części ciała.
                Chłopcy najpierw podnieśli Lilianę, a później gitarę, a właściwie to co zostało z instrumentu. Kiedy dziewczyna otrząsnęła się z szoku, nie zważała na nawet na złamany nos i to, że jest cała zakrwawiona.
– Gdzie gitara? – spytała, a kiedy Simus podał jej resztki instrumentu wpadła we wściekłość. Pochwaliła się wiązanką, z której każdy stary marynarz byłby dumny. Potem zarzuciła plecak na ramię, a gitarę na drugie, nie ważne jak bardzo instrument był zniszczony.
                Dobiegł ich głos krzyczący „wychodzimy”, więc zaczęli próbować się przepchnąć do wyjścia. W tłoku nikt nie zwrócił uwagi na zakrwawionych ludzi, a kiedy wyszli na dwór było ciemno i nic nie było widać. Liliana nie mówiła nic tylko rzucała wszędzie wściekłe spojrzenia.
– PIERWSZOROCZNI! DO MNIE! – usłyszeli krzyk i zaczęli iść za głosem. Krzyczący był człowiek średniego wzrostu, o dość długich czarnych prostych włosach związanych z tyłu, wyglądał na ok. 20 lat, co było zaskoczeniem.
– Słuchajcie zamek jest na górze, ale najpierw musicie ją zdobyć. Wiecie macie udowodnić, ze jesteście godni itd. Tak więc, każdy dostaje linę i się wspina, jeśli ktoś nie daje rady – pomagam mu. Jasne? To świetnie. Podchodzicie do mnie bierzecie linę i pokazuję wam jak ja zawiązać. Zapraszam, POJEDYŃCZO! Rzeczy zostawiacie na stosie obok mnie, zostaną przeniesione do waszych dormitoriów.
                Lilianie udało się udowodnić mężczyźnie, że potrafi sama zabezpieczyć na sobie linę, ukrywając swój złamany nos, który właśnie nastawiała, a chłopcy tylko patrzyli na to z przerażeniem.
                Kiedy wszystkie pierwszaki już stały pod górą liny nagle wystrzeliły do góry i zaczepiły o coś, aby można było się spokojnie wspinać. Góra była bardzo stroma, wręcz pionowa, ale miała za to wiele nierówności i płaszczyzn, na których można było się podeprzeć, na ostatnim odcinku już tylko podciągała się na linie, bo tak jej było wygodnie. Chłopaki patrzyli na nią z nieukrywanym podziwem, szczególnie, że jako pierwsza dotarła na szczyt, mimo złamanego nosa, który zdecydowanie nie był zbyt prawidłowo nastawiony. Pomogła Fillowi i Edmundowi wciągnąć się na górę. W końcu całą szóstką podziwiali zamek z bliska.
                Na górze czekał na nich ten sam człowiek, który mówił do nich na dole. Pogratulował Lilianie, że pierwsza dotarła na szczyt i nagle zobaczył jej nos.
– Dziewczyno czyś ty zwariowała?! Czemu nie powiedziałaś, że masz złamany nos?! Nie kazałbym ci się wspinać!
– Może właśnie dlatego – odpowiedziała Liliana i wydawało jej się, że przez chwilę mężczyzna się uśmiechnął, ale pewna nie była, szczególnie, że znów się wydarł.
– Masz iść do pielęgniarki!
Liliana po tych słowach podeszła do chłopaków, jednak w tym momencie zatrzymał ją inny głos.
– Jeszcze nie zaczęłaś na dobre roku szkolnego, a już zbierasz bury? – roześmiał się Halt za jej plecami – co sobie znowu zrobiłaś?
– Nie ja, tylko durny pociąg, i jeszcze rozwalił mi gitarę – odpowiedziała nadal lekko zdenerwowana Liliana.
– Czyli nie będziesz na uczcie?
– Jakiej uczcie?
– Na rozpoczęcie roku najpierw jest ceremonia dla pierwszorocznych, a później wielka uczta z tonami jedzenia. Szkoda, że cię nie będzie.
– O nie! Nie ma mowy, żebym to przepuściła.
– Ale twój nos..
– Życie – przerwała Haltowi Liliana.
– Pewnie mamy teraz iść za tą grupką, która coraz bardziej się od nas oddala – Simus wskazał na ludzi, którzy szli w stronę zamku.
– No to za nimi – uśmiechnęła się Liliana i popędzili w stronę tłumu pierwszaków.
                Kiedy ich dogonili Liliana próbowała zetrzeć krew z twarzy i koszulki, ale Halt ku jej utrapieniu cały czas wskazywał na kolejne zakrwawione miejsce. W końcu, kiedy chłopcy powiedzieli jej, że nie jest szczególnie masakrycznie, dała spokój. Zamilkli, kiedy otworzyły się wrota zamku i weszli do środka. To co  zobaczyli było tylko marzeniami, aż do tej chwili. W zamku pełno było życia (i nieżycia) duchy latały po korytarzach i witały się z uczniami, zbroje chodziły, a popiersia sławnych osób świata magicznego i obrazy mówiły. Ogień z pochodni rzucał przyjazne błyski na kamienne ściany.
                Przechodzili korytarzami, aż nareszcie napotkali drzwi równie wielkie jak te wejściowe, a gdy się otworzyły ich oczom  ukazało się coś niesamowitego. W ogromnej sali stało sześć stołów, pięć do siebie równoległych, i prostopadłych do drzwi, i jeden górujący nad całą salą (równoległy do drzwi), domyślali się, że to stół nauczycielski. Nad każdym z pięciu stołów uczniowskich wisiał duży gobelin, nad tym najbardziej w prawo widniał czerwony ptak na złotym (żółtym) tle, a potem kolejno w lewo biała istota podobnego do lwa, na granatowym tle, zielony ludzik na tle brązowym, ledwo odznaczający się bordowy centaur na ciemno fioletowym tle i ostatni: dziwny czarny ludzik z wielką głową na szarym tle.
– Hej – Dobry wyrwał Lil z zamyślenia i zaskoczył ją, przez co prawie oberwał szybującą w jego stronę ręką dziewczyny, która na szczęście w porę zatrzymała rękę tuż przed nosem przestraszonego chłopaka.
– Przepraszam. To nie ja – zaczęła Liliana sama nie do końca widząca co zrobiła.
– Tak właśnie, to nie ty, tylko twoja ręką – przytaknął Simus i zarobił mordercze spojrzenie od Liliany – no co? – podniósł ręce w górę udając, że nie wie o co  chodzi. Niestety nie wyszło, ponieważ nie mógł powstrzymać uśmiechu na ustach.
– Hej, jestem Halt – powiedział chłopak, żeby przerwać niebezpieczna sytuację. Simus i Dobry też się przedstawili, a potem wszyscy poszli tam, gdzie zebrali się wszyscy pierwszoroczni. Stanęli w tłumie obok stołu nauczycielskiego, a w tym momencie, mężczyzna w średnim wieku podniósł się ze swojego miejsca przy stole nauczycielskim i zaczął mówić.
– Witam was w kolejnym roku szkolnym. Witam pierwszorocznych, którzy zaraz zostaną wybrani przez swoje różdżki i dostaną swoje szaty. Witam nauczycieli, których czeka kolejny pracowity rok. Spis rzeczy zakazanych wisi obok drzwi do pokoju nauczycielskiego. Przechodzimy do ceremonii. Pani Kossowiak.
                Wice-dyrektor wyszła zza stołu i machnęła różdżką. Pojawił się kolejny stół, na którym było mnóstwo różdżek, leżących na szatach, które na pierwszy rzut oka różniły się tylko kolorami krawatów i naszywkami na piersi.
– Liliana Visenna Sharma. Proszę podejdź tu – powiedziała pani Kossowiak. Słychać było ciche okrzyki zdumienia, kiedy dziewczyna wyszła z tłumu, ponieważ mimo że już nie miała całej twarzy w krwi, a bluzkę ukryła pod bluzą, nadal było widać nie najlepszy stan nosa wywołanej. Liliana podeszła do wice-dyrektorki, a ta szepnęła jej na ucho, żeby się nie stresowała i dodała coś o tym, że powinna iść do pielęgniarki, następnie już głośno kazała jej wyciągnąć rękę przed siebie.
                Gdy Liliana to zrobiła, do jej dłoni wpadły cztery różdżki, po sali znów przeszedł okrzyk zdziwienia, ale dziewczyna już tego nie słyszała, słyszała tylko przekrzykujące się w jej głowie głosy: „Nada się do mnie nie raz się wpakuje w tarapaty, a i sama będzie psocić... nie! Jest zamknięta w sobie, otacza się murem, jest zbyt honorowa, idzie do mnie... ten kto olej ma w głowie, do mnie iść musi, będzie w mych łapach, tak będzie dobrze.... u mnie inteligencja także się ceni razem z odwagą i wiernością, zbyt jest oddana innym, by być w waszych domach, to mnie będzie jej dobrze, to moje skrzydła ją obronią..”
                Na sali zapanował gwar. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się cos takiego, że do jednej osoby ściągnęły więcej niż jeden Dom. Zawsze do jednego czarodzieja od razu przybywała jedna różdżka oddana danemu Domowi. Działo się coś niezwykłego. Nauczyciele wymienili zaniepokojone spojrzenia. Tymczasem w głowie Liliany nadal toczyła się walka: „Nie ma talentu wróżby ani wielu przyjaciół  daru. Mylne są wasze osądy...wszyscy się mylicie..”. Nagle z jej dłoni „odeszła” różdżka Domu Leprokonusa (brązowo-zielony), a za chwilę Domu Centaura. Teraz bitwa toczyła się miedzy dwoma Domami: „Nie będzie szczęśliwa u Ciebie, przecież wiesz o tym, czemu chcesz ją skrzywdzić? To ja jej pomogę, to u mnie będzie jej dobrze...to mego Domu perła...nie, dobrze o tym wiesz, zbyt wiele w niej hartu ducha i odwagi, nie mogę odejść. Ustąp, daj jej być szczęśliwą ”. Nareszcie z dłoni Liliany odeszła ostatnia różdżka.
– Proszę zabrać szaty i usiąść przy stole Feniksa.
                Liliana wzięła szaty, które kryły się pod różdżką, spojrzała na kolor krawatu - czerwono-żółty, czyli stół Feniksa, był tym najbardziej w prawo od wejścia. Ruszyła w tamta stronę, uczniowie klaskali, ale w ich głowach rodziły się masy pytań. Liliana podeszła do stołu i zobaczyła tę samą grupę sportowców co w pociągu, machali do niej, więc się przysiadła. Porozmawiali chwilę, wice-dyrektorka wyczytywała kolejne nazwiska, wyczytani podchodzili do stołu, a różdżki wybierały swoich właścicieli, już nie powtórzyła się sytuacja taka jak z Lilianą. Dziewczyna jednak ciągle była zamyślona, a w głowie słyszała pierwszy głos który usłyszała podczas ceremonii „jest czystej krwi, ale nic więcej
– Halt Brzozowski.
Liliana podniosła głowę wyrwana z zmyślenia, po czym zaczęła powtarzać jak mantrę w myślach „Feniks, feniks..”. Chłopak podszedł do stołu wyciągnął rękę i od razu wpadła do niej różdżka.
– Dom Feniksa – powiedziała z uśmiechem pani Kossowiak.
                Liliana odetchnęła cicho z ulgą, teraz kiedy jej najlepszy przyjaciel był z nią nie musiała się o nic martwić. Dom Feniksa zaczął znów klaskać, a Halt już podążał w stronę Liliany.
– Hej – powiedział z uśmiechem – powinnaś coś zrobić z tym nosem, sam cię odprowadzę do szpitala, żebyś przypadkiem nie uciekła.
– Ale najpierw kolacja, bo wiesz, nie bez powodu ludzie mówią, że jedzenie to najważniejszy posiłek dnia – roześmiali się cicho.
                Korin długowłosy trafił do Domu Leprokonusa razem z Martinem. Lilianie wydawało się, że widzi jak Simus odetchnął z ulgą, kiedy został przydzielony do innego Domu niż kuzyn, razem z Dobrym dołączyli do Liliany i Halta przy stole Domu Feniksa. Fill i Edek trafili do Domu Centaura.
                Nareszcie nadszedł koniec ceremonii, Dyrektor powiedział jeszcze kilka słów po czym zaprosił do jedzenia. Stoły wypełniły się przeróżnymi potrawami i piciem. Liliana była w siódmym niebie, szczególnie, że od dłuższego czasu mocno burczało jej w brzuchu, co doprowadzało chłopaków do śmiechu, a podczas ceremonii należało być cicho.
                Po pewnym czasie jedzenie znikło, a dyrektor powstał po raz trzeci.
– Mam nadzieję, że się najedliście. Przewodniczący Domów prowadzą do Pokojów Wspólnych i dormitoriów. Wyśpijcie się dobrze, bo od jutra zaczynamy pracowity rok szkolny. Dobranoc – dyrektor już chciał odchodzić, ale przypomniała mu się jeszcze jedna rzecz, kiedy spojrzał na Lilianę uciekającą przed Haltem chcącym ją odprowadzić do skrzydła szpitalnego – a panna Liliana ma zostać odprowadzona do pielęgniarki, żeby nie uciekła po drodze.
                Niektóre osoby na sali roześmiały się, a Liliana skamieniała. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo stać się niewidzialna.
                Chcąc, nie chcąc Liliana została odprowadzona przez Halta do skrzydła szpitalnego, choć bez delikatnej linii oporu się nie poddała. Kiedy pielęgniarka zobaczyła nos Liliany wpadła w szał i zaczęła krzyczeć.
– Cóż za bezczelność!! Samemu sobie nastawiać nos!... – w końcu pielęgniarka skierowała własną różdżkę na nos Liliany i machnęła nią kilka razy. Dziewczyna podziękowała i czym prędzej wyszła, a kiedy zamykała drzwi słyszał jeszcze gniewne komentarze czarownicy.
                Kiedy Halt zobaczył Lilianę tylko wybałuszył oczy i  nie mógł wydusić z siebie słowa.
– No co? – spytała w końcu Liliana.
– Twój nos jest.... cały i taki.... nowy – powiedział w końcu z przerwami.
– Dobra, może lepiej zaprowadź nas do tego dormitorium, naprawdę chętnie bym pospała.
– Ale wiesz, jest jeden problem.
– Jaki? Przecież mówiłeś, że znasz ludzi ze starszych lat.
– No tak, ale akurat nie od Feniksa – wydusił po chwili milczenia Halt.
– Idealnie, w takim razie mamy spać na korytarzu?
– A widzisz inne wyjście? Bo ja chyba nie.
– Przynajmniej mamy te szaty, można się nimi trochę okryć.

– No widzisz zawsze trzeba widzieć jasne strony sytuacji – wyszczerzył się Halt, na co Liliana pokręciła lekko niedowierzając głową, później też się uśmiechnęła.
_______________________
Dla Dominiki, która pomogła mi z wymyślaniem kolorów dla Domów, a raczej ostatecznie postawiła na swoim twierdząc, że biały jest jedynym kolorem jaki mi pozostał :) 
Wiem, że Domy są podobne do tych w Hogwarcie, ale mam nadzieję, że przynajmniej inna ceremonia wyboru wam się podobała.
Kolejny rozdział standardowo za tydzień. I bardzo cieszę się ze 100 wejść, wiem, że to nie dużo, ale zawsze coś, proszę piszczcie komentarze, bo chciałabym znać opinię innych.
Wymieniłam istoty magiczne, które są na godłach 3 Domów, zagadujcie pozostałe dwa na podstawie opisu oczami Liliany, obi te istoty są ze świata Rowling, z czarno-szarym mogą być większe problemy, ale wierzę w was. 

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 2 : Pociąg cz.2

Osłupieli. Halt ciągle był na podłodze, chyba tylko dlatego Liliana się otrząsnęła, bo przecież nikt oprócz małych dzieci nie patrzy na nią z dołu. Choć kiedy ostatnio widziała Halta był wzrostu równego z nią. Liliana podała chłopakowi rękę, ten przyjął ją i podniósł się.
– Przepraszam. Nie zauważyłam cię – powiedziała Liliana, po czym dodała – nie urosłeś jakoś bardzo.
– Od ciebie i tak jestem wyższy – uśmiechnął się Halt.
– Musisz przyznać, że jeśli o to chodzi to nie jest to trudne.
Roześmiali się serdecznie. Liliana nigdy nie miała kompleksów co do swojego wzrostu i nie przeszkadzały jej żarty na ten temat.
– Znasz tu jakichś ludzi? – spytała dziewczyna.
– Właściwie to ze szkoły, czy podwórka to nie, ale już się trochę zaznajomiłem z ludźmi – wyszczerzył zęby w uśmiechu – a ty?
– Ja spotkałam w porcie chłopaków z 4.
– Czemu nie siedzisz z nimi w przedziale?
– Niby siedzę, ale chyba wolą towarzystwo innej dziewczyny od mojego, więc wyszłam i chyba do końca jazdy będę siedzieć na korytarzu. Tylko musze wziąć plecak i gitarę z przedziału.
– Czemu dałaś się wygonić?! Nie będziesz siedzieć na korytarzu przez kolejne 12..., nie 11 godzin, bo jedna już minęła.
– Skąd wiesz ile będziemy jechać?
– Nabyłem znajomości u starszych – Halt uśmiechnął się i rozciągnął zakładając splecione ręce za głowę. Liliana tylko pokręciła głową.
– To sama pójdziesz wygonić tą dziewczynę? Czy mam ci pomóc?
– Nie, spokojnie. Posiedzę sobie tu nawet te 11 godzin. Tylko wydostanę stamtąd mój plecak, ale na razie nie chce mi się – powiedziała Liliana i usiadła na „parapecie”, o ile wąską listwę na której ledwo się mieściła, można było nazwać parapetem, a Halt oparł się o ścianę obok niej.
– W ogóle co u ciebie? Dawno cie nie widziałam.
– Nic ciekawego. Poza tym, że jestem tu, jadę do szkoły magii i mam już kontakty w całej szkole, to chyba nic. Mam dziewczynę, chociaż w sumie to chyba – miałem. Myślałem, czy w tym roku wrócić do Młynu, do 8, do was... – głos Halta robił się coraz bardziej nieobecny.
– CZY CHCECIE COŚ KUPIĆ? – zaskrzeczała stara kobieta pchająca wózek z różnymi przysmakami. Liliana pokręciła w odpowiedzi głową, a Halt podziękował. I kobieta poszła dalej.
– Ciekawe co zastanie w przedziale, gdzie są moje rzeczy – powiedziała Liliana i roześmiali się mając różne wizje, tego co spotka kobietę.
– Nadal grasz na gitarze?
– Yhm – potwierdziła Liliana, a potem dodała – Przykro mi, wiem, że słowa mało dają, ale jestem z tobą.
– Wiem. Dzięki – powiedział Halt i przytulił się do Liliany, oczywiście na tyle, na ile to było możliwe, w momencie kiedy siedziała na parapecie, a ta objęła go rękoma. Wiedziała, że tego potrzebował.
                Rzeczywiście, Halt potrzebował przyjaciela, który go zna, lepiej niż, on sam siebie, a takim właśnie przyjacielem była dla niego Liliana, od początku.
– Lilia – wyszeptał, a ona się tylko na to uśmiechnęła.
                Pamiętała jak to się stało, ze tak ja nazywał. Kiedy byli bardzo małymi dziećmi i mówili od niedawna, ich rodzice zabrali się razem na żagle, więc automatycznie Liliana i Halt również jechali. Znali się już wcześniej i już wcześniej się razem bawili, ale dopiero wtedy poznali swoje imiona. Lilia swobodnie wypowiadała krótkie „Halt”, ale chłopiec miał problemy z wypowiedzeniem długiego imienia dziewczyny. Dodatkowo pomieszało mu się z kwiatami, o których mówił mu tata, o takich, które rosły przy brzegu i nazywały się lilie. Chłopczyk skrócił imię dziewczyny, dając jej nazwę kwiatu, którą jakimś cudem wypowiadał bezbłędnie. Od tamtej pory zawsze mówił „Lilia”, mimo ciągłych upomnień mamy, które jednak nigdy nie przekonały go do zmiany, a kiedy osiągnął wiek, w którym można mu było to wszystko wyjaśnić, tak, żeby zrozumiał, on był już zbyt przyzwyczajony do „Lilii” i „Liliana” wydawała mu się kompletnie innym imieniem i osobą. Dlatego w jego oczach „Liliana” została przechrzczona na imię kwiatu wodnego.
                To było najwcześniejsze wspomnienie Liliany i Halta. Chłopak też uśmiechał się delikatnie pod nosem, bo choć nie mogli tego wiedzieć myśleli o tym samym.
                Nagle rozsunęły się drzwi przedziału i ktoś z wnętrza zawołał Halta.
                Odczepili się od siebie, Halt mruknął „przepraszam” i kiwnął głową uśmiechając się. Liliana znała dobrze ten uśmiech.
                Kiedy chłopak zniknął za drzwiami przedziału, Liliana jeszcze przez chwilę siedziała na parapecie, a później wielkim wysiłkiem woli zmusiła się do udania się w kierunku swojego przedziału, bo choć, na parapecie wcale nie było jej wygodnie, w żadnym wypadku nie chciała wracać, tam gdzie była ta dziewczyna, wyglądająca jak lalka.

*

Liliana nie spodziewała się zastać całą tą grupę, spokojnie siedzącą i rozmawiającą, popijając herbatkę, ale jednak nie spodziewała się tego co zobaczyła.
                Większość chłopaków nie miała ani butów ani skarpetek, spora część nie miała też koszulek. Dziewczyna też nie miała butów i bluzki, a butelka cały czas była w ruchu. Gracze w ogóle jej nie zauważyli, jakby była powietrzem. Postanowiła szybko wziąć swoje rzeczy i jeszcze szybciej z nimi wyjść.
                Jednak jej plany legły w gruzach, bo w momencie, kiedy zdejmowała gitarę z górnej półki butelka wycelowała prosto w nią.
– Lil! Wystraszyłaś nas na śmierć! – zawołał Dobry, teatralnie łapiąc się za serce.
– Bywa – odpowiedziała obojętnie Liliana i już chciała wychodzić, kiedy zatrzymał ją ten słodki głosik.
– Ale przecież wskazała cię butelka! Wyzwanie to... – zaczęła dziewczyna, ale Liliana jej przerwała.
– Jakbyś nie zauważyła, to ja z wami nie gram, a na dodatek właśnie wychodzę. Pa.
– Wcześniej grałaś, więc się liczy.
– Ale teraz już nie gram – powiedziała zirytowana Liliana, czy ta dziewczyna nie potrafiła zrozumieć tak prostej rzeczy? – Zresztą poprzednio miałam wyzwanie, więc teraz prawda. Jak już musisz to pytaj szybko.
– Teraz gramy tylko na wyzwanie, jest zabawniej. I jeśli nie chcesz czegoś zrobić to oddajesz część ubrania – wyjaśniła półnaga dziewczyna. Liliana przewróciła oczami, nie chciało jej się z nikim kłócić, zrobi to durne zadanie i tyle, bywa.
– Więc, pocałuj.. – w tym momencie Liliana znów jej przerwała, naprawdę miała już dosyć tej dziewczyny.
– Nie będę całować ludzi, których znam od dziecka. – wskazała wzrokiem Korina i Edmunda.
– Nic nie szkodzi, przecież zostaje jeszcze ta trójka – dziewczyna pokazała na Simusa, Martina i Fila – więc, całujesz Simusa.
– Ludzi, których nie znam tez nie całuję.
– To dawaj bluzkę.
                Liliana westchnęła, stwierdziła, że kiepsko będzie wychodzić na korytarz bez koszulki. Przewróciła oczami zbliżyła się do Simusa i pocałowała go. Choć nikt nie widział tego dokładnie, bo zasłoniły ich jej długie włosy.
– Nic, nie widzieliśmy! Jeszcze raz!
– Nie – ucięła krótko Liliana – wykonałam zadanie wystarczy – dodała i wyszła, kątem oka zauważyła jak Simus się uśmiecha i ledwo zauważalnie podnosi kciuk do góry.
                Po wyjściu z przedziału ona tez się uśmiechnęła, „Nieźle oszukujesz” te słowa szepnął jej do ucha Simus, kiedy odsuwała się od jego twarzy.
                Spojrzała na zegarek, dopiero 10, Halt mówił, że cała droga ma trwać 12 godzin, minęły dopiero 2.
– I co ja mam robić przez 10 godzin? – mruknęła gniewnie sama do siebie i usiadła pod ścianą, zrezygnowała z niewygodnego parapetu.
                Wzięła gitarę do rąk i zaczęła stroić instrument. Później zaczęła grać, zaczęła od szant (piosenek żeglarskich), a ludzie w korytarzu zaczęli zbierać się wokół niej. W końcu zaczęli klaskać i prosić o wykonywanie specjalnych utworów. W ten sposób pociąg słuchał przebojów Czerwonych Gitar, Breakout i Hawkwind, zespołów, które grały rockową muzykę.
                Mijały godziny i Liliana w końcu, mimo protestu tłumu odłożyła gitarę. Za chwilę już podchodzili do niej ludzie. W ten sposób poznała grupkę sportowców, z którymi żartowała przez długi czas. Potem rozmawiała z wieloma ludźmi, między innymi z dziewczynami zajętymi tylko sobą i swoją reputacją. Na szczęście szybko się od nich uwolniła.
                Wreszcie została znów sama na korytarzu. Usiadła pod ścianą i otworzyła „Zwiadowców”*, jedną ze swoich ulubionych serii. Czytała ich już wiele razy, ale zawsze do nich wracała i za każdym razem mogła w nich znaleźć coś innego.
                Podszedł do niej jakiś chłopak, ale ona tego nie zauważyła. Była w innym świecie, w innych realiach, z daleka od pociągu, w którym się znajdowała. Przemierzała szlaki skutej lodem Skandii, brała udział w bitwie przeciw Temudżynom, otaczały lasy iglaste i zabudowania Hallasholmu. Nie było jej w pociągu, nie widziała chłopaka, z mocno kręconymi, ciemnymi włosami do ramion, który stał nad nią. Dopiero kiedy ten chłopak zaczął delikatnie potrząsać jej ramieniem, zorientowała się, że nie mam jej w tym książkowym świecie i jak zawsze, kiedy tak się działo, ogarnął ją bezgraniczny smutek i cicha dobijająca świadomość, że nigdy nie będzie TAM, a mimo to do TEGO ŚWIATA też nie pasuje.
                Podniosła oczy na ciemnowłosego.
– Hej – powiedział, po czym usiadł koło niej – czytasz „Zwiadowców”.
– Tak – odezwała się Liliana, nadal trochę zdezorientowana, tą nagła zmianą świata i ciągle smutna.
– Jestem od ciebie dalej. Czytam już „Czarnoksiężnika z Północy” – powiedział z lekką dumą.
– Super, z tym, że ja czytam całą serię już, szósty...siódmy raz – Liliana zgasiła entuzjazm chłopaka.
– Cicho! – odpowiedział ciemnowłosy z wyrzutem, a jednak się uśmiechał – nie odbieraj mi satysfakcji!
– Słyszałem ja grałaś, nieźle ci idzie, skąd znasz Hawkwind? Nie jest zbyt dostępny teraz w Polsce, bo wiesz..
– Dzięki. Wiem, powiedzmy, że mam kontakty – uśmiechnęła się, bardzo się cieszyła, że miała rodzinę w innych krajach.
– Szczęściara – mruknął. Przez długi czas rozmawiali o muzyce.
                Kiedy Liliana spojrzała na zegarek, wskazówki wskazywały 15:30. Minęło już sześć i pół godziny podróży. Nie mogła się doczekać widoku zamku.
– A w ogóle, to Korin jestem.
– Kolejny! Ile was tu jest?!
– Czyli poznałaś już Korina – chłopak uśmiechnął się szeroko.
– Taa...
– Cóż za entuzjazm w twoim głosie – zakpił Korin.
– Yyy... Nie – odpowiedziała Liliana z uśmiechem, a za chwilę oboje tarzali się po podłodze ze śmiechu i trwałoby to dłużej, gdyby z przedziału nie wyszedł, nikt inny jak właśnie Korin i Simus i podeszli do Liliany. „Zmutowany” trącił Dobrego łokciem w bok, żeby zaczął mówić.
– Yyy... Lil, bo no... my...y ... stwierdziliśmy, że... y.. to, że cię.. y ..
– Olaliście? – podsunęła ze zirytowaniem wypisanym na twarzy Liliana.
–NotakTobyłoniefairwobecciebieiprzepraszamy.WróćdonasmaszmiejsceprzyoknieaTinyjużniemawnaszym przedziale – Dobry powiedział to tak szybko, że Liliana ledwo rozróżniał słowa.
– Po co? Mnie tu wygodnie. Tina poszła do kogoś innego? Jak mi szkoda – rzuciła kpiąco Liliana.
– Ej! Sami ja wyprosiliśmy – wtrącił z oburzeniem Simus, a Liliana na te słowa tylko uniosła jedną brew. Widząc sceptyczna minę dziewczyny dodał – Mi nie wierzysz?
– Tak – odpowiedziała obojętnie Liliana. Simus udał, że jest mu bardzo przykro i słowa Liliany dotknęły go tak bardzo, ze od teraz stanie się zupełnie innym człowiekiem. Na ten widok dziewczyna nie była w stanie się nie uśmiechnąć.
– No cóż trudno. W każdym razie SAMI wygoniliśmy Tinę i teraz prosimy cię, żebyś do nas wróciła – powiedział Simus, zdecydowanie kładąc za duży nacisk na słowo „sami”.
– Po co?
– Prosimy – powiedzieli chórem Dobry i Simus.
– Czemu wam tak zależy?
– Dlaczego nie wierzysz, że robimy to dlatego, że cię lubimy? – zapytał Dobry, a na te słowa brew Liliany powędrowała jeszcze bardziej do góry.
– No chodź.
– Patrz jak ładnie proszą. Może połamiesz im za to żebra? – dołączył się do rozmowy Korin z kręconymi włosami.
– Ja nie łamię ludziom żeber! – zaprzeczyła, może zbyt głośno Liliana.
– To dlaczego Korin – tu wskazał na Dobrego – podczas czekania w Porcie, leżał, a Edek nie był w stanie wydusić choćby słowa? – uśmiechnął się od ucha do ucha długowłosy Korin.
– Może lubią? Kto ich tam wie? Nigdy nie lubiłeś leżeć w porcie na ziemi?
Wszyscy się roześmiali.
– Chodź, prosimy – znów powiedzieli chórem Dobry i Simus.
– Idź, co ci szkodzi? – dołączył się długowłosy.
– O co się założyliście?
– My?! O nic. Nigdy w życiu! Zwyczajnie pragniemy twojego towarzystwa.
– Czemu jakoś ci nie wierzę? – spytała Lil, przewracając oczami i krzyżując ręce.
– Nie wiem – odparł z mina niewiniątka Dobry.
– To było pytanie retoryczne, a ty doskonale wiesz czemu.
– Chodź – Dobry zatupał nogami jak dziecko. Liliana znów przewróciła oczami, ale się nie podniosła, w sumie była bardziej rozbawiona całą sytuacją i ledwo powstrzymywała uśmiech.
– O ile się założyliście?
– O nic, naprawdę, zresztą, jeśli nie chcesz pójść sama to ci pomożemy. Simus, dajemy – powiedział Dobry i w tym  momencie podeszli do dziewczyny i podnieśli ją. Teraz już nikt nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Dobra, puśćcie mnie, bo inaczej spełnię groźbę Korina – mówiła z uśmiechem Liliana, a chłopcy również z uśmiechami powili opuścili ją.
– To chodź.
– A o co się założyliście?
– Chcieliśmy się pozbyć Tiny, ale ona nie chciała, więc musieliśmy ją „przekupić”. No i jeśli wrócisz to ona sobie pójdzie, a jeśli nie to wszyscy oddajemy jej to co mamy na sobie.
– Hm.. to chyba jednak zostaje – odpowiedziała, po krótkim zastanowieniu Liliana z wielkim uśmiechem na twarzy, na co Korin długowłosy parsknął śmiechem, a gdy dodatkowo zobaczył wytrzeszczone oczy i opuszczone szczęki chłopaków, roześmiał się w niebo głosy.
– Prosimy, błagamy... – zaczęli mantrę Simus i Dobry. Liliana nie wytrzymała i dołączyła w śmiechu do Korina (długowłosego).
– No dobra – powiedziała Liliana, kiedy udało jej się opanować śmiech – przecież nie mogłabym tak bardzo skrzywdzić..
– Dziękujemy! Widzisz wiedziałem, ze nas lubi i się o nas troszczy – przerwał Lilianie Dobry zanim zdążyła dokończyć.
– Świata – dokończyła dziewczyna i znów wraz z Korinem tarzali się po podłodze. Miny Simusa i Dobrego były nie zapomniane.
                Liliana jeszcze przez chwilę rozmawiała z Korinem, a potem poszła do przedziału.
                Pierwsze na co zwróciła uwagę była mina Tiny, wyglądała jakby chciała zabić wszystkich w koło, ale za chwilę wyszła wyprostowana i nawet nie obdarzyła nikogo spojrzeniem, a na koniec trzasnęła drzwiami.
                Liliana spojrzała po chłopcach, po czym cała szóstka zaczęła się śmiać.
                Liliana usiadła i zaczęli rozmawiać, żartować i opowiadać sobie historie, przodowały opowieści z wakacji, które Liliana, Dobry i Edmund spędzili razem. W pewnym momencie do ich przedziału zajrzała kobieta z wózkiem z jedzeniem. Złożyli się na różne słodycze i kanapki. W dalszej drodze ich czynności wzbogaciły się tylko o jedzenie, kiedy już się ściemniało Edmund nagle przerwał rozmowę i wskazał za okno.
– Patrzcie!
                Ich oczom ukazał się wielki zamek.
______________________
*Kolejna niezgodność - Zwiadowcy.
Pierwszy w pełni ukończony rozdział chce zadedykować Pani Łapie, jako pierwszej czytelniczce, choć nie wiem, czy nadal tu jest. Może to co piszę nie jest specjalnie dobre, ale lubię pisać, więc internet będzie jeszcze przez długi czas zaśmiecany przeze mnie.

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 1 : Pociąg cz.1

                Ledwo udało jej się obudzić rodziców na czas. Sama musiała obudzić się jeszcze wcześniej, bo oczywiście pakowanie zostawiła na ostatnią chwilę. Latała jak wściekła po pokoju, wrzucając rzeczy do plecaka, mając nadzieję, że niczego nie zapomniała. Wzięła trochę książek, a w jej mniemaniu trochę książek oznaczało liczbę, którą normalny człowiek uznałby za niemożliwą do przeczytania nawet w rok. Dlatego trudno się dziwić, że większość plecaka zajmowały właśnie książki.
                Szczęśliwie w 30 minut udało jej się uporać, nie tyle z samym pakowaniem, bo spakowałaby się spokojnie w mniej niż 10 minut, ale z walką ze swoim sentymentalizmem (m.in. przekonując się, że ani tonfy ani pęki szekli jej się nie przydadzą).
                Była już 06:00, czas wychodzić. Liliana ostatni raz potarmosiła psa i nazwała „Czarnuchem”. Zarzuciła plecak na jedno ramię, a gitarę na drugie i wyszła z domu. Na ganku jeszcze raz się obejrzała, będzie tęsknić. I pobiegła do powozu.

*

Zbliżali się do Portu Północnego. Przez całą drogę rozmawiali. Chwytali się każdej chwili razem. Mimo czekającej ich rozłąki wszyscy byli radośni i szczęśliwi, wczorajsza smutna atmosfera zniknęła bez śladu. Żartowali i śmiali się.
                W końcu pojawili się w Porcie Północnym. Liliana od razu zauważyła tłum ludzi przy pomoście.
– Iść z tobą? – spytała mama.
– Nie wiem. Możecie iść – powiedziała Liliana.
                Wyszli z powozu. Dziewczyna wzięła plecak i gitarę. Chciała już iść, ale rodzice, chyba jednak nie chcieli iść z nią, więc stała pod powozem.
 – Będziemy ci wysyłać dużo listów – powiedziała mama, a potem dodała z udawanym zdenerwowaniem – a ty masz odpisywać!
                Roześmiali się, rodzice dobrze znali skłonność Liliany do zapominania o dawaniu znaku życia chociażby podczas obozów, bywało tak, że na pięć tygodni obozu bądź rejsu dostawali od niej jeden list. Dziewczyna uściskała rodziców. Tata ostatni raz potargał jej włosy, a ta żartobliwie uderzyła go w brzuch. Ruszyła w stronę tłumu, krzycząc jeszcze przez ramię:
– Widzimy się na święta.
                Usłyszała odgłos odjeżdżającego powozu i ostatni raz się odwróciła i pomachała do rodziców. Wbiła się w tłum ludzi, nie widziała nikogo znajomego, bo niby czemu. Żaden z jej znajomych o niczym takim nigdy jej nie mówił, chociaż zawsze mogło być tak, że dlatego, że uważał ją za zwykłego niemagicznego człowieka. Tej myśli Liliana kurczowo się trzymała, rozglądając się po ludziach. Jednak jak mogła się spodziewać, nie natrafiła na nikogo znajomego. Nagle ktoś potrącił jej gitarę, natychmiast się odwróciła w stronę nieszczęśnika, ta gitara była dla niej cenniejsza niż oboje oczu, gdyby jej się coś stało nie wybaczyłaby sobie ani temu kto się do tego przyczynił. Z ust Liliany wypłynęły niekontrolowane groźby i oszczerstwa w wielu dziwnych językach, jak hindi, czy mongolski, biedny chłopak nie do końca wiedział za co został tak zwymyślany. Jednak bardzo się tym przejął, bp wyglądał jakby przejechał po nim pociąg, a nawet kilka. Stał przed Lilianą osłupiały ze strachem.
                Ktoś podszedł do nieszczęśnika, było widać, że się znają. Przybyły chłopak spojrzał na osłupiałego kolegę, pomachał mu ręką przed twarzą, a gdy ten ani drgnął, spojrzał na Lilianę.
 – Coś ty mu zrobiła?!
– A co niby miałabym zrobić?!
– No nie wiem... Hmm.... Może coś co sprawiło, że wygląda jakby po nim przejechało ze dwadzieścia pendolino i na nic nie reaguje – powiedział chłopak już spokojniej.
– Mógł pilnować gdzie lezie! Ja tylko uświadomiłam mu, żeby uważał.
– Czyli jednak coś mu zrobiłaś!
– Nie!
– Tak sama się przyznałaś – powiedział chłopak podchodząc do Liliany bliżej.
 – Nie przyznałam się do niczego! Odejdź ode mnie
–  A co mi zrobisz? Wyjaśnij – powiedział i złapał dziewczynę za rękę.
                Tego co się stało w następnej chwili nigdy by się nie spodziewał, gdyby wiedział, że to ta dziewczyna, która biła się dawno temu z jego przyjacielem, i którą znano z tego, że robiła niezliczone ilości pompek. Liliana wykręciła rękę wyswobadzając ją z uścisku, jednocześnie druga ręką już trafiała w splot słoneczny chłopaka, a na koniec jeszcze poprawiła sierpem cios w splot.
                Zdezorientowany chłopak nie wiedział co się właśnie stało. Wiedział, że w jednej sekundzie trzymał dziewczynę za rękę, a w następnej czul ból i opadał na ziemię.
– A to ci zrobię, wyjaśniłam – warknęła dziewczyna z wściekłą furią w oczach.
                Wokół nich skupiało się coraz więcej gapiów.
– Dobra, dobra... Już nic nie mówię... – powiedział pokonany chłopak ze spuszczoną głową.
– Tak będzie zdecydowanie lepiej – powiedziała Liliana.
– Miło mi, Korin jestem. Korin Dobryski – odpowiedział z uśmiechem chłopak wyciągając ku Lilianie rękę.
– Wstyd, żeby dziewczyna cię podnosiła – powiedziała dźwigając Korina na nogi.
– Wstyd, żeby ta sama dziewczyna mnie położyła – uśmiechnął się.
– Liliana.
– Powinnaś mieć ksywkę fither albo slayer.
– Niedoczekanie.
– Zobaczymy, to brzmi jak wyzwanie... A czy teraz mogłabyś mi powiedzieć co zrobiłaś Edkowi?
– Sam za chwilę będziesz miał wyzwanie – warknęła Liliana w stronę Korina, ale w oczach miała wesołe ogniki. – Co do Edka to nie wiem. Potracił moją gitarę, a ja mu powiedziałam, żeby uważał.
– Jeśli mu to powiedziałaś w ten sam sposób co mnie, to chyba mu się nie dziwię – uśmiechnął się szerzej.
                Dopiero teraz Korin przyjrzał się tej wojowniczej dziewczynie. Nie była wysoka, a raczej była niska, miała długie ciemne blond włosy, piegi rozsypane po całej twarzy i orzechowe, trochę skośne oczy. Skóra jakby ogorzała od wiatru, chociaż nie zdziwiłby się gdyby tak było naprawdę. Miała na sobie spodnie armii amerykańskiej (aktualnie bojówki) i czarna luźna koszulkę, a na nogach były czarne  opinacze (polskie buty wojskowe, używane w PRL-u). Był pewny, że kiedy nadejdzie zima pojawi się w bluzie wojskowej.
„Co to za dziewczyna?!” pomyślał.
– To może spróbujesz ogarnąć swojego kolegę? – powiedziała Liliana, wyrywając Korin z zamyślenia.
– Ale jak?
– Nie wiem, to twój kolega.
– Ale czy to ja go wprowadziłem w taki stan? – spytał sarkastycznie.
– Spróbuj nim potrzasnąć – zaproponował ktoś z tłumu.
                Korin poszedł za radą. Niestety to też nie pomogło.
– To może spróbować go ocucić starym, skutecznym sposobem? – spytała ze złowieszczym uśmiechem, wymownie przygotowując otwartą dłoń.
– Jeśli już ktoś miałby mu wymierzać policzki, to na pewno nie ty. Przecież biedny chłopak straciłby twarz, dosłownie – powiedział z udawanym przerażeniem.
                Korin podszedł do Edmunda i zaczął go klepać po policzkach. W końcu nieszczęśnik zareagował. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył Lilianę skulił ramiona i spuścił głowę.
                Nagle dziewczyna zdała sobie z czegoś sprawę.
– Ty jesteś „Dobry”, prawda? – zapytała Liliana kierując wzrok ku Korinowi, a ten potaknął uważając to za oczywiste. W następnej chwili wyraz jego twarzy zmienił się radykalnie. Zrozumiał, że przed nim stoi dziewczyna, którą poznał cztery lata temu, Edmund chyba też skojarzył.
– Zmieniłaś się, kiedyś nie byłaś, AŻ tak brutalna – powiedział Dobry przerywając cisze zaległą wśród trojki, zdecydowanie za bardzo akcentując „aż”.
– Właśnie! – przytaknął Korinowi, Edmund.
– A ty kiedyś nie miałeś takiej grzyweczki – prychnęła Liliana do Edka, który na te słowa się wyprostował, za to Dobry parsknął śmiechem.
– Co się tak szczerzysz? – powiedziała Liliana do Korina i dodała – nie jesteś lepszy. – Teraz obaj stali jak słupy, z minami, które definitywnie mówiły, że starają się zachować resztki godności.
                Nagle po Zatoce Gdańskiej zaczął jechać pociąg.
                Wszyscy stali i patrzyli się, a Liliana tylko myślała jak to możliwe, że pociąg jeździ bez torów i, że unosi się na wodzie, bez żadnych żagli, tylko delikatnie rozbryzgując wodę.
                Pojazd zatrzymał się przy pomoście, a konduktor krzyknął, żeby uczniowie wsiadali.
                Liliana zarzuciła na plecy, plecak i gitarę i weszła do pociągu. Mijała przedziały, ale wszystkie były zajęte. W końcu udało jej się znaleźć jakiś pusty i w tej chwili usłyszała za sobą głos Dobrego
– Tu jest pusty, usiądźmy tu.
                Liliana odwróciła się i zobaczyła Edmunda, Korina i jeszcze trzech innych chłopców.
– My? – Liliana uniosła jedną brew.
– Chyba nie zmarnujesz całego przedziału dla siebie?! – z wyrzutem powiedział Dobry wymachując przy tym rękami – zresztą i tak w końcu ktoś by się dosiadł, chyba że wcześniej byś go zabiła – dodał cichszym głosem – a nas przynajmniej znasz.
                Liliana tylko pokręciła z niedowierzaniem głową.
                Otworzyła drzwi przedziału i weszła. Nagle jak na komendę wszyscy, łącznie z dziewczyną, rzucili się do miejsc pod oknem. Przez chwilę rozgrywała się zaciekła walka. Ostatecznie upragnione miejsce zdobyła Liliana i jeden z tych trzech obcych chłopców. Miał czarne włosy, trochę skręcone, oliwkową karnację. Był wysoki, choć dla Liliany wszyscy byli wysocy. Był ubrany cały na czarno, łącznie z trampkami.
                Wszyscy powkładali swoje bagaże na górne półki i usiedli bez ścisku.
– Nadal robisz tyle pompek na raz? – spytał ni stąd ni zowąd Dobry.
– Nie
– Porób pompki.
– Czy ciebie już do końca pogrzało?! Po co mam robić pompki w pociągu?
– Ja tak lubię jak robisz pompki!
– Debil!
– Ignorantka!
– To może się założycie, skoro Korin tak bardzo chce zobaczyć te pompki? – zaproponował chłopak siedzący naprzeciwko Liliany.
– Nie zgodzę się – odpowiedziała natychmiast Liliana.
– To może butelka? Nie ma tak dużej szansy, że Dobry trafi akurat na ciebie, jeśli chodzi o wyzwanie – zaproponował inny chłopak, o głowie w kształcie zaokrąglonego prostokąta, o włosach ni to blond ni to rudych , o jasnej karnacji i z piegami rozsypanymi po twarzy. Ubrany w bluzę koloru wyblakłych zielonych firanek i jeansowe wąskie spodnie.
–  A może najpierw poznam wasze imiona? – zaproponowała Liliana.
– Jasne, ja jestem Martin – powiedział ten w zielonej bluzie – a to – tu wskazał na chłopaka siedzącego przy oknie – mój zmutowany kuzyn...
– Simus – przerwał Martinowi chłopak, chyba nie przepadał za kuzynem.  
– Dlaczego zmutowany? – spytała Liliana.
– Jej, chyba pierwsza osoba, która widząc mnie nie zwróciła na to uwagi – powiedział z lekkim uśmiechem Simus – Spójrz mi w oczy.
– Tekst jak z Ghost Ridera – zaśmiała się Liliana, jednak widząc nie wiedzące spojrzenia chłopców, dodała – taki komiks.. nie znacie? – z min chłopaków mogła się domyśleć, że nie znali. – Dobra nieważne.
                Dziewczyna spojrzała na oczy Simusa, jedno było dwukolorowe niebiesko-brązowe.
– Nieźle, a ty? – spytała Liliana ostatniego z nieznanych chłopców siedzącego tuż przy drzwiach.
– Fill – odpowiedział krótko.
– Ok, ja jestem Liliana.
– Trochę długo, może jakoś to skrócić? – powiedział Martin.
– Obojętne, byle byście nie mówili do mnie Liliano albo Lilka, czy Liluś.
– Już sobie wyobrażam jak ktoś kto tak do ciebie mówi, by oberwał – zaśmiał się Dobry.
– To może Lila?
– Nie, to imię kojarzy mi się z psem.
– Głosuję za Fitherem albo Slayerem – wykrzyknął Korin wyciągając rękę w górę i podnosząc się, ale za chwilę już siedział na miejscu, zgięty w pół i z wyrzutem łypnął na Lilianę.
– Mam! – znów zerwał się Dobry.
– No, oświeć nas – wywróciła oczami Liliana
– Lil, krótko, ale nie słodko – Dobry spojrzał na Lilianę, a ta tylko wzruszyła ramionami.
– W takim razie ustalone, gramy? – spytał Martin.
 – Dawaj tą butelkę – powiedział Dobry i zakręcił, i wybuchnęli śmiechem, wszyscy oprócz Liliany.
– No i co? Dobra dawaj mi te pompki – mruknęła dziewczyna, a robiąc ćwiczenie mruczała „jasne, nie wypadnie, w ogóle”.
– Dobra już się tak nie popisuj – mruknął Simus.
                W momencie, kiedy zakręciła do przedziału zajrzała jakaś dziewczyna w ich wieku. Rozsunęła do końca drzwi przedziału.
                Chłopakom odjęło mowę. Miała na sobie koszulkę z wielkim dekoltem i krótką spódniczkę. Chłopcy nie mogli oderwać od niej wzroku, za to Liliana patrzyła na nią z odrazą, nigdy nie mogła zrozumieć takich dziewczyn.
– Przysiądę się – powiedziała słodziutkim głosikiem i wepchnęła się między Martina i Simusa.
                Liliana wstała i wyszła z przedziału. Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
                Ktoś wyszedł z przedziału, ale Liliana nie zauważyła go, była zbyt zajęta własnymi myślami. Zderzyła się z osobą, która wychodziła. Dopiero teraz otrząsnęła się z myśli. Zobaczyła kogo przewróciła i krzyknęła zaskoczona.
– Halt!? – chłopak na podłodze podniósł wzrok i z takim samym zdziwieniem krzyknął.

– Lilia?!
_______________
Pojawia się kolejna nieścisłość mianowicie komiks "Ghost rider", mam nadzieję, że mi wybaczycie (jeśli ktokolwiek to czyta). Następny rozdział prawdopodobnie będzie w przyszły weekend. 

piątek, 1 maja 2015

Prolog

Był słoneczny ranek. Ostatni dzień wolnego przed powrotem do szkoły, a raczej przed pójściem do zupełnie nowej.
                Liliana miała za trzy miesiące skończyć 13 lat. Niby nic się nie zmienia, a jednak świat nagle staje do góry nogami.
                Zwłaszcza, że w tym roku nie szła już do normalnej szkoły. Miała się uczyć w Szkole Magii. Nawet nie wiedziała jakim cudem się tam dostała.

*

                1 sierpnia zaczęło się dziać coś dziwnego zarówno z nią, jak i z otoczeniem wokół. Rzeczy zmieniały swoje położenie, wiatr zrywał się ni stąd ni zowąd, aż w końcu, tydzień przed rozpoczęciem się roku szkolnego, na marginesie książki, którą właśnie czytała zaczął pojawiać się tekst:
               
Panno Sharma,
Prosimy, aby stawiła się pani jutro (26.09) o godzinie 9:30 przy fontannie Neptuna. Będzie na panią czekał jeden z naszych nauczycieli. Chcielibyśmy porozmawiać z panią na temat pani przyszłości i edukacji, a także na temat naszej Szkoły i związku wszystkiego.
Dyrektor
Wiliam Brayns

                Na początku nie była pewna co o tym myśleć, bo przecież jaka szkoła chce się spotykać z potencjalnymi rekrutami, a na dodatek pisze zaproszenie na marginesie książki?! „Jak oni to zrobili, że tekst powoli się pojawiał na tej właśnie stronie, którą czytałam?” pomyślała Liliana. Za chwilę do jej głowy napłynęła nowa fala myśli, a żadnej nie była w stanie dokładnie zanalizować. Po pewnym czasie postanowiła, że pójdzie tam i przekona się o co chodzi, przecież nie miała nic do stracenia. I tak miała jutro być w mieście.
                Jednak nagle ogarnęły ją wątpliwości, a może to tylko dowcip jakichś rozrabiaków? To mogli być nawet jej koledzy, którzy zawsze narzekali, że tak rzadko bywała w mieście, a raczej, że po szkole zamiast spędzać z nimi czas, biegła na przystanek PKS, żeby zdarzyć na autobus do swojej wsi.
                Chciała wrócić do czytania, ale myśli jej na to nie pozwalały. I w tym momencie wpadła jej do głowy kolejna myśl.
                Fantasy.
                Jej znajomi nie mogli zrozumieć jak można czytać te nierealne książki z tego gatunku z takim uwielbieniem, ale kiedy tylko rozmowa schodziła na ten temat Liliana uśmiechała się i odpowiadała, że muszą być jakieś przyczyny dlaczego książki fantasy cały czas powstają.
                Może to był kolejny powód, aby porobić sobie z niej żarty, ale przecież nie było napisane nic co wiązałoby się z fantastyką. Ta myśl ja trochę uspokoiła, a przynajmniej na tyle, aby mogła zanurzyć się w nierealnym świecie książki.
                Przeczytała kilka stron po czym zauważyła, że na marginesie znów pojawia się tekst.
– Jak tak dalej pójdzie, będę miała zapisaną całą książkę. – mruknęła pod nosem i spojrzała na margines.

                „To nie są żadne żarty, na dowód tego do pani okna zaraz zapuka sowa z listem, proszę ją wpuścić, dziękuję.
Wiliam Brayns”
                Rzeczywiście, do okna Liliany zapukała sowa z listem w dziobie. Liliana osłupiała. Nie miała pojęcia co to za szkoła ani jakim cudem mogą robić takie rzeczy, ale musiała się koniecznie dowiedzieć o co chodzi.
                Otworzyła okno, a do pokoju wraz z sową wleciał zimny powiew. Sowa upuściła list na łóżko Liliany i stała za nim jakby na coś czekając. Liliana Usiadła na łóżku i otworzyła list, i aż zachłysnęła się z wrażenia.
               
„ Panno Sharma,

Chcieliśmy pani wszystko wytłumaczyć podczas spotkania, ale widocznie jest pani pełna niepewności. W tym liście znajdzie pani odpowiedzi na część pytań, na resztę odpowie nasza wice- dyrektor Maria Kossowiak na spotkaniu.
Jesteśmy Radą Pedagogiczną z „Naretu” Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Polsce. Odkryto w pani zdolności magiczne. Chcemy się z panią spotkać, aby wszystko dokładnie omówić i wytłumaczyć tak by stało się jasne. Nigdy pani nie słyszała o nas, ponieważ ukrywamy istnienie świata czarodziejów przed mugolami, jak nazywamy zwyczajnych ludzi, co jest zrozumiałe, chociażby patrząc na pani niedowierzanie. Nasza szkoła mieści się w starym zamku, na wyspie, na morzu Bałtyk. Uczymy przedmiotów takich jak zaklęcia, eliksiry, transmutacja, czy wróżbiarstwo. Uczniowie wyjeżdżają z domu we wrześniu i wracają na wakacje.
Uważamy, że resztę informacji może pani przekazać nasza wice-dyrektor. Mamy także nadzieję, że choć trochę rozwialiśmy pani niepewność.
I proszę dać sowie jakąś przekąskę, bo będzie dziobać.
Dziękujemy,
Rada Pedagogiczna
"Naretu" Szkoły Magii w Polsce im. Jerzego Borawskiego”

Liliana spojrzała na sowę, a gdy ta już chciała dziabnąć, dziewczyna szybko sięgnęła po resztkę chleba i dała ją zachłannej sówce. Po chwili agresywny ptak wyleciał przez okno, a Liliana wpatrywała się w list z „Naretu”. Zdecydowała, stawi się jutro na spotkanie, ale jeśli okaże się to jednak żart jej znajomych, gorzko tego pożałują.

*

                Była  09:25, a Liliana biegła ulicą chcąc zdążyć na spotkanie. Nie lubiła się spóźniać, co w sumie zdecydowanie nie zgadzało się z tym, że zawsze robiła „na ostatnia chwilę” i uważała, iż ma jeszcze dużo czasu na wszystko.
                Tak więc trudno się dziwić, że gnała ulicami jak szalona, a starsze panie, które mijała krzyczały na nią i wyzywały od piratów chodnikowych, a później dorzucały jeszcze komentarz o tym jak ten świat teraz wygląda, i że za ich czasów młodzież była inna.
                Jednak Liliana nie przejmowała się krzykami staruszek, była skupiona na zegarku i numerach ulic.
09:27
Jeszcze 22... 20.... 18 .... 16 numerów
09:28
10... 8... 6... 4...
09:29
2... 1...
09:30
Tak! Zdążyła! Udało się!
Przeskoczyła ogrodzenie i usiadła pod fontanną. Kiedy ktoś umawiał się z nią tutaj, zawsze siadała w cieniu Neptuna. Nie lubiła słońca. No, może tylko w jednym przypadku – kiedy żeglowała.
Uwielbiała uczucie, kiedy nagle tworzyła ze sterem, ba, z całą łódką, całość, kiedy czuła w ręce opór talii, a wiatr wiał i wypełniał żagle, było 26°C, a słońce odbijało się promieniami od wody.
Żeglowała tak naprawdę od małego. Jej ojciec ją tym zaraził, tak samo jak zaraził ją zamiłowaniem do sztuk walki i motorów i miłością do drużyny wodnej 8. Tak, ojciec zaraził ją wieloma rzeczami.
Usiadła pod cieniem Neptuna i popatrzyła dookoła.
Fontanna  była na Długim Targu. Wzdłuż deptaka ciągnęły się cudowne kolorowe gdańskie kamieniczki, przed którymi znajdowały się ogródki różnych restauracji i małych kawiarenek. Oprócz jadłodajni na Długim Targu znajdowały się także sklepy, a naprzeciw Fontanny był Dwór Arturusa, kiedyś to było miejsce spotkań kupców i ośrodek życia towarzyskiego.
Liliana lubiła oglądać to miejsce, bo kochała historię, a na placu budowy, było wielu historyków, którzy byli dla niej bardzo mili i chętnie z nią rozmawiali, a czasami nawet pozwalali jej wejść do środka. Kolejnym zabytkiem był Ratusz Głównego Miasta Gdańsk. Gotycka budowla znajduje się na styku Długiej i Długiego Targu.
Ratusz był jednym z niewielu, jeśli nie jedynym obiektem historycznym, którego Liliana szczerze nie lubiła. Kojarzył jej się z przekupstwem i intrygami, a przede wszystkim polityką, mimo że ratusz nie był tak naprawdę ratuszem. Liliana na myśl o polityce i biurokracji nie mogła powstrzymać obrzydzenia. Nienawidziła spisków typu „jak tylko wybić kogoś z gry”.
Popatrzyła na zegarek 09:31. Jeszcze nikt się nie zjawił, była sama. Stwierdziła, że może czekając poczytać, w końcu nikogo jeszcze nie było.
Uwielbiała czytać i była w stanie czytać w każdych warunkach. Podczas jazdy autobusem, kiedy chodziła, czekała na przystanku, na przerwie w szkole. Książki zawsze były jej ukojeniem i lekiem na wszystko.
Zatopiła się w „Władcy Pierścieni”, uwielbiała tę książkę, mimo że znała ją na pamięć.
Nagle podeszła do niej jakaś kobieta. Niewysoka, w sumie dosyć niska, miała opaloną skórę ( Liliana była pewna, że opalenizna niedługo jej zejdzie) i ciemne oczy, dużą uwagę przyciągały jej włosy, które wyglądały jak szare gniazdo, zaatakowane przed chwilą przez jastrzębie.
Mimo siwych włosów kobieta nie mogła liczyć sobie więcej niż 45 lat. Wyglądała sympatycznie, a kiedy się uśmiechnęła, jej włosy nagle wyglądały raczej jak gniazdko szczęśliwej ptasiej rodziny.
 – Liliana Visenna Sharma? – zapytała kobieta. Liliana pokiwała głową, a wtedy kobieta podała jej rękę i powiedziała
 – Witam nazywam się Maria Kossowiak i jestem nauczycielem i wice-dyrektorem w twojej, jak już zapewne wiesz, przyszłej szkole. Przyszłam się z tobą spotkać.
Uścisnęła rękę nauczycielki i poszły do najbliższej kawiarenki.
                Kiedy już usiadły i zamówiły sobie po kawie, pani wice-dyrektor odezwała się.
– Jesteś czarownicą. – pani Kossowiak przerwała i spojrzała na Lilianę, mimo że dostała list, który ją o tym powiadomił i tak wpatrywała się w nauczycielkę wzrokiem, jakby się spodziewała, że zaraz ktoś przybiegnie albo zapuka w szybę kawiarni i powie „Dałaś się nabrać!”.
– Panno Sharma, proszę mi uwierzyć i nie wyczekiwać, aż jakiś pański znajomy oświadczy pani, że to żart, bo to nie jest żart. Jeśli już to zostało wyjaśnione, to teraz wracamy do spraw związanych ze Szkołą. Chodzą do niej ludzie  z uzdolnieniami magicznymi, które ty posiadasz. O tym, że mieszkasz tam przez cały rok już wiesz. Są dwie przerwy świąteczne. Będziesz musiała też kupić podręczniki, jest to możliwe w zamku, ale także w każdej księgarni, w której zauważysz drewniane drzwi na zaplecze, które nie będą pomalowane, to maja być gołe zbite deski.
– Na pewno pani sobie ze mnie nie żartuje? – spytała Liliana.
– A czy wyglądam jakbym żartowała? – spytała retorycznie pani Kossowiak, nie wyglądała.
*
Przez cały tydzień Liliana spotykała się ze znajomymi i nawet udało się załatwić tak, że spała u koleżanki i nie musiała się tłuc do miasta PKS–em przez 2 godziny.
                Była szczęśliwa.
                Niepokoiła ją tylko jedna rzecz – skoro będzie przez cały rok mieszkać w zamku to jak będzie uczestniczyć w życiu drużyny?! Zbiorki były co tydzień w sobotę. Nie wyobrażała sobie życia bez swojego szczepu 8.
                Już sobie to ustaliła, że będzie musiała wynaleźć jakiś sposób, aby wydostać się z zamku choć raz w miesiącu.
Na szczęście wakacje miała wolne i będzie mogła wyjeżdżać na rejsy i obozy ze szczepem.
Bała się też co będzie z jej przyjaciółmi w normalnym świecie. Ona na pewno o nich nie zapomni, ale czy oni nie będą mieli jej za złe, że będą ją widywać tak rzadko?

*

Jutro o 08:00 miała być w Porcie Północnym, a dokładnie miała tam być za 10 godzin. Oczywiście jak to Liliana myślała, że ma mnóstwo czasu na kupienie książek, których dostała listę od pani Kossowiak, a przypomniała sobie o tym przed godziną. Szybko się ubrała. Wzięła rower i powiedziała rodzicom, że musi jechać do miasteczka.
                Teraz jeździła po nim w poszukiwaniu czynnej księgarni.
                Wjechała na rondo i zobaczyła, że ostatnia księgarnia w miasteczku właśnie jest zamykana. Przyśpieszyła, wjechała na chodnik. Zatrzymała się z piskim opon i zeskoczyła z roweru. Podbiegła do właścicielki i zaczęła prosić, aby otworzyła choć na chwilę. Liliana błagała, ale kobieta była nieugięta.
                Po dziesięciu minutach księgarka po prostu odeszła, zostawiając wściekłą i zdołowaną Lilianę.
 – Wstrętna baba... – mruczała Liliana w drodze powrotnej. – Po prostu świetnie nie dość, że jeśli nie obudzę rodziców o 05:45 to się spóźnię, to jeszcze będę musiała przepłacać, nie wspominając o wymianie pieniędzy na galeony.
                Zwymyślając właścicielkę księgarni i narzekając też na swoją beznadziejną pewność, że zawsze wszędzie i ze wszystkim zdąży. Próbowała już nie raz coś z tym zrobić, ale nigdy jej się nie udawało.
                Kiedy dojechała do domu była już spokojna.
                Była specyficznym człowiekiem. Niby łatwo było ja zdenerwować, ale była tez cierpliwa, wyrozumiała i spokojna. Była zamknięta i nie lubiła mówić o sobie, swoich uczuciach i przeżyciach, ale też była otwarta, przyjacielska i skora do pomocy. Była jednym wielkim zbiorem przeciwieństw.
                Jedna cecha była u niej stała. Nigdy się nie obrażała i bardzo rzadko płakała, prawie nigdy.
                Była zdecydowanie bardziej spokojna od swoich rodziców. Kiedy była z kimś wolała przeżywać uczucia cicho. Chyba, że cos zdenerwowało ja bardzo porządnie lub nagle. Tak jak to było z księgarnią. Dodatkowo była na siebie bardzo zła za swoje nawyki odwlekania.
                Rower odstawiła do garażu i weszła na ganek. Lubiła tu przebywać wieczorami, kiedy ganek oświetlała mała latarenka, niebo było pełne gwiazd, wiatr lekko wiał i poruszał drzewami za domem, a od strony morza było słychać szum fal, wokół podwórka latały nietoperze.
                Liliana usiadła na fotelu, ale nie miała dużo czasu dla siebie, bo pies już stał przy oknie w salonie, informując rodziców Lilian o jej przybyciu.
                Rodzice wyszli do niej na ganek. Oboje byli niewysocy. Mama, miała ciemno kasztanowe włosy, brązowe oczy, oliwkową karnację i piegi rozsypane po nosie i policzkach. Tata, mimo że drobny to umięśniony, miał blond kręcone włosy (to właśnie po tacie Liliana je odziedziczyła) i bladoniebieskie oczy, które już szarzały, do tego miał jasną karnację.
                Kiedy ludzie widzieli ja z rodzicami i znali jej nazwisko zawsze byli zdziwieni. Jakim cudem mogła mieć indyjskie nazwisko, podczas gdy jej ojciec wyglądał na Skandynawa, a mama na mieszkankę Włoch?
                Odpowiedź nie była skomplikowana, a jednak nikt na to nie wpadł jeszcze nigdy. Mianowicie miała azjatyckie korzenie bardzo daleko wstecz, a dodatkowo była pierwszym potomkiem żeńskim od ponad 150 lat.
                Liliana zeszła z fotela i usiadła na balustradzie ustępując miejsca mamie. Siedzieli razem i milczeli. Żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć. W końcu Ebony wskoczyła na kolana mamy, na co wszyscy się uśmiechnęli.
– No tak, księżniczka musi mieć wygodnie i nie może siedzieć na kamieniu, bo jeszcze się przeziębi. – zaśmiał się tata. To był ich żart, śmiali się, że mama bardziej kocha psa niż ich.
                Zdziwiona Ebony już zaczęła się mościć na kolanach mamy.
– Kocham was. – powiedziała nagle Liliana i rzuciła się, aby przytulic rodziców.
                Siedzieli tak przez długi czas. Mama płakała.
 – Spełniło się twoje marzenie – powiedział tata – magia i świat fantasy naprawdę istnieje. Nie wywracaj oczami. Wiem, że zawsze miałaś na to nadzieję. – uśmiechnął się i potargał włosy Liliany, a później dał jej przyjacielskiego kuksańca w bok. Teraz i ona się uśmiechnęła i zaraz oddała tacie.
 – Ale dlaczego trzeba płacić tak dużą cenę za spełnione marzenie?
– Daj spokój, będziemy do ciebie pisać, a zobaczymy się przecież niedługo.
– Może uda mi się namówić dyrektora, abym mogła przyjechać na Wszystkich Świętych.
– Przecież i tak będziesz, wtedy siedzieć na cmentarzu. – po tych słowach taty wszyscy się roześmialiśmy, nawet mama, która miała łzy w oczach.
                Właśnie, ze znajomymi z drużyny Liliana już się pożegnała. Nie było to łatwe, jedyne co było pocieszeniem to, to że na święta na pewno będzie.
                Zdecydowanie będzie musiała znaleźć sposób, aby przyjeżdżać do domu.
_____________
Następny rozdział pojawi się jeśli ktoś da znać, że opowiadanie się podoba