sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 18 : Zachować tradycję cz. 3 Po trudnościach... do trudności

               Kiedy chłopcy wrócili z biblioteki, Liliany już nie było. Halt uśmiechnął się pod nosem, rzucił na własne łóżko i zatopił w myślach. Nagle odezwał się Kuba.
– To co teraz?
– Jak to co? Trzeba będzie się wziąć do pracy… – odpowiedział mu bliźniak, wziął do ręki kilka kartek, na których były zapiski Liliany i zaklęcia, których mieli użyć, jednak kiedy na nie spojrzał od razu odłożył notatki i dopowiedział – … za chwilę.
               Pozostali roześmiali się na te słowa.
– Dziś jest ta uczta? – spytał się Dobry, a Simus odpowiedział mu kpiącymi poklaskami.
– Nie pomyślałeś, że dlatego cały zamek jest przystrojony dyniami, nietoperzami, a duchy szczerzą się jak szalone?
– Nawet stary Siemowit był uśmiechnięty i nie obraził nikogo. No może oprócz władzy, ale bez tego jego „ za moich rządów było lepiej..” nie byłoby dnia. Ani bez Nagory, który się na niego złości – zaśmiał się Andrzej.
– No nie pomyślałem. Ej! Rzeczywiście!
               Simus skomentował to tylko przejechaniem dłonią po twarzy.
– Czyli dzisiaj jest Dzień Duchów? – kolejne pytanie Dobrego załamało Simusa, który w geście bezsilności rzucił się na łóżko, a przynajmniej rzuciłby się gdyby mógł, bo spał na górze.
– Yhm – Simusa zastąpił Halt.
– Czyli jutro mamy to wszystko zrobić od rana?
– Yhm.
– Tylko jak?!
– Przestaniesz marudzić? Nie odpowiadaj. Skoro ci tak zależy to tę część rzeczy, które możemy zrobić dziś zróbmy teraz – westchnął Halt już myślał, że przynajmniej odpocznie przed tą wielką ucztą, ale no cóż. Praca wymaga poświęceń.
               Oczywiście nie udało im się wiele zrobić, ponieważ sporo czasu zmarnowali na dyskusje pt. „to na pewno jest sprawa poboczna” albo „tego nie możemy zrobić, ponieważ jest zauważalne”. Dlatego nim zdążyli rzucić jakiekolwiek zaklęcie była już 20.00 – czas uczty. Przebrali się w szkolne szaty i poszli do Sali Jadalnej, która była teraz przystrojona jeszcze bardziej niż cała szkoła. Jedynym oświetleniem były latające dynie – latarenki. Z sufitu zwisały pająki na cienkich niciach swoich pajęczyn, a wokoło latały nietoperze, które od czasu do czasu, kiedy nikt nie widział, podłapywały pajęcze zdobycze. I oczywiście duchy były wszechobecne. Było ich znacznie więcej niż zwykle, mogłoby się zdawać, że co najmniej połowa tyle co ludzi, jakby wszystkie zamkowe duchy zebrały się na swoje święto jak czarownice na sabat.
               Chłopcy usiedli na miejscach i czekali na jak zwykle długie i nużące przemówienie dyrektora. „Żeby tylko dotrwać do posiłku” to była ich myśl przewodnia. Nareszcie, kiedy na wszyscy zajęli miejsca, Brayns wstał i zaczął mówić.
– Zebraliśmy się dziś na ogólnoświatowym, niezwykle ważnym święcie czarodziejów. Dzień Duchów wywodzi się z starożytnej kultury europejskiej, gdy to duchy nie były takie jak dziś. Były niczym bogowie. Czczono je i oddawano im ofiary, budziły powszechny strach. Miały przeogromną władzę…
– Czy tylko mnie się wydaje, że on za dużo mówi? – spytał w pewnym momencie Andrzej, pytanie nie było skierowane konkretnie do kogoś, brzmiało bardziej jakby myśl wyrwała się przez przypadek na wolność.
– Andrzej, nie wiem jak to jest, ale właśnie chciałem zadać to samo pytanie – odezwał się Jakub. Po czym bracia spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Może nie znam ich długo, ale przez te dwa miesiące nauczyłem się, że kiedy oni tak się patrzą to nie wróży nic dobrego – powiedział Simus, a Dobry i Halt pokiwali na znak potwierdzenia.
– A co tak dokładniej chcecie zrobić? – spytał Halt, ale bliźniaków już nie było. Zobaczyli ich rude czupryny przy końcu stołu, rozmawiali z innym rudowłosym, zapewne ich bratem. Wolińscy - olbrzymia rodzina czystej krwi, która wcale nie uważa tego za wyróżnienie. Mieli rodzeństwo chyba na każdym roku, w tym jeszcze jedną parę bliźniaków. I oczywiście wszyscy mieli ognisto-rude włosy i należeli do Domu Feniksa.
               Po chwili bliźniacy wrócili bardzo uśmiechnięci.
– Mam naprawdę złe przeczucia – na ten komentarz, Andrzej i Kuba jeszcze bardziej się wyszczerzyli.
               Nagle Salę Jadalną ogarnęła ciemność. Dyrektor także ucichł, a przynajmniej nie było słychać jego głosu odbijającego się od kamiennych ścian. Jednak Wiliam Brayns nadal poruszał ustami, które jako jedyne były widoczne, ponieważ były podświetlone kolorem neonowego różu. Wielu uczniów na ten widok roześmiało się, również dlatego, że dyrektor cały czas nie przestał mówić, inni byli zszokowani, a mieszkańcy Domu Podgrebina wyrażali głośno swoją pogardę dla postępków żartownisiów.
               Chłopcy jak jeden mąż skierowali swoje spojrzenia w stronę bliźniaków, i choć żaden z nich tego nie widział, bracia odpowiedzieli chórem.
– Przecież to nie my!
– I naprawdę myślicie, że ktoś wam uwierzy? – dalszą wypowiedź Simusa zagłuszył ostry gwizd.
               Światła znów zapłonęły, a usta dyrektora „zgasły”. On sam wydawał się być strasznie wściekły. Jego brwi były ściągnięte tak mocno, że się połączyły, z oczu ciskał błyskawicami i od kiedy tylko mógł z powrotem mówić krzyczał ile sił w płucach. Tak, dyrektor naprawdę się wściekł. Czuło się otaczającą go aurę złości… chociaż nie, to była szybko kiełkująca furia.
               Śmiechy uczniów ucichły w jednym momencie, a mieszkańcy Domu Podgrebina uśmiechali się dumnie i pysznie.
– Wstrętni zarozumialcy – mruknął Kuba kierując wzrok w ich stronę, ale za chwilę zagłuszył go (a także jego bliźniaka, który też zaczął mówić) głos dyrektora.
– Widzę, że mamy dowcipnisiów. Ostrzegam, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, im także odwdzięczymy się atrakcjami w postaci wydalenia ze szkoły. Aktualnie obowiązuje ich tylko szlaban do końca semestru. Możecie być pewni, że znajdziemy sprawcę. Jeśli ktokolwiek coś wie, prosimy o zgłoszenie się do pokoju nauczycielskiego. A na razie w zaistniałej sytuacji myślę, że musimy odwołać ucztę i iść do łóżek o pustym brzuchu. Życzę wam wszystkim dobrej nocy – kiedy dyrektor zszedł ze swojej mównicy, rozległy się pomruki niezadowolonej młodzieży. Nauczyciele ograniczyli się do zdziwionych spojrzeń.
               Wszyscy uczestnicy uczty udali się do swoich kwater. Niektórzy uczniowie mieli pretensję do dyrektora, inni do żartownisiów, ale bardzo niewielu znalazło się osób, które rzucały oskarżeniami we wszystkich.
               Kiedy chłopcy dotarli do dormitorium, wszyscy rzucili się na łóżka, twierdząc, że o pustym brzuchu nie mają zamiaru nic robić i mają wszystko gdzieś. Dopiero po pół godzinie stwierdzili, że muszą wstać, bo Liliana niewiele z nich zostawi kiedy dowie się, że nie dotrzymali obietnicy.
               Podnieśli się, a Halt skierował się w stronę stolika, na którym leżała kartka, gdzie było spisane wszystko co mieli zrobić wraz z potrzebnymi do tego zaklęciami i wskazówkami. No, ale właśnie leżała, bo teraz jej tam nie było… Aktualnie na stoliczku znajdowały się przeróżne papierki, śmieci  książki, ale kartki z zaklęciami nie było. Zniknął.
               Halt krzyknął „Ona nas zabije!” i rzucił się na podłogę, a raczej stosy rzeczy, które na tej podłodze leżały , i zaczął przerzucać wszystko co było pod rękoma.
– Co się stało? Czemu rzucasz… - Dobremu nie dane było dokończyć ani zadać jeszcze więcej pytań, ponieważ jednocześnie w jego stronę nadleciał but Simusa i przerwali mu bliźniacy.
– Dokonał cudu! Widać podłogę! – podnieśli brwi i zrobili krok do tyłu. Wyglądało to na tyle komicznie, że wszyscy zaczęli się śmiać nawet Halt przez chwilę oderwał się od szlachetnej misji, ale za chwilę oprzytomniał.
– Lepiej przestańcie się śmiać i zacznijcie mi pomagać!
– Nie, dzięki, nie mam zamiaru tutaj sprzątać ani przerzucać rzeczy, czy co tam robisz – Simus założył ręce za plecy i pochylił się.
– Czy panikowałbym gdybym chciał posprzątać.. no dobra, tak, ale czy panikowałbym gdybym zgubił szczoteczkę?! Co tu robi to ciężkie bucisko Lilii?! – wrzeszczał zdenerwowany Halt.
– Ej! Rzeczywiście! – teraz Simus zmienił pozycję ze „wścibski staruszek” na „myśliciel”, ale za chwilę zachwiał się, bo rzeczony dostał rzeczonym butem i runął na zagraconą ziemię, wywołując kolejną falę śmiechu.
– No pomóżcie mi!
– Już.
– Spokojnie – uśmiechnęli się Andrzej i Kuba, podnosząc ręce w geście poddania, po czym dodali już chórem – a czego szukasz?
– No jak to czego! Jak myślisz… myślicie przez co mógłbym się tarzać w tych śmieciach?
– Zgubiłeś całą zgrzewkę wody kolońskiej albo eliksirów miłości? – zakpił Dobry.
– Nie! Kartkę od Liliany!
– No to rzeczywiście straszne, nie przeczytasz życzeń świą… O cholera! – Simus wykopał się ze stosów śmierci* ze śmiechem, ale za chwilę jego mina uległ radykalnej zmianie i znów wpadł w śmieci i zaczął je przerzucać. Zaraz dołączyli do nich również bliźniacy i Dobry.
               W takim stanie zastała ich Sara. Najpierw jej nie zauważyli, dopiero kiedy uskoczyła przed jakąś książką i krzyknęła, zwrócili na nią uwagę. W jednej chwili zawiesili się i zastygli ze wzrokiem wbitym w dziewczynę. Ta, speszona zgarbiła się i zamachała ręką.
– Hej – powiedziała cicho.
– Cześć. O co chodzi? – pierwszy ocknął się Halt.
– Szukam Liliany, myślałam, że jest u was. Ostatnio prawie tutaj zamieszkała.
– Nie ma jej. Może poszła na trening. Wtedy lepiej jej nie przeszkadzać.
– No tak, ty masz doświadczenie, hę? – zaśmiał się Andrzej. Wszyscy roześmiali się, oczywiście poza samym Haltem, każdy znał historię jak to chłopak spróbował odciągnąć dziewczynę od quidditcha i oberwał kolejno kaflem, a potem tłuczkami.
– Na dworze jest ciemno. Nic by nie widziała – nieśmiało wtrąciła Sara.
– Albo gdzieś indziej.
– Jeśli ją spotkacie, to powiedzcie jej, że jej szukałam – w drzwiach odwróciła się jeszcze na chwilę – czegokolwiek szukacie może spróbujcie zaklęciem.
               I wyszła, pozostawiając chłopców oniemiałych i zaskoczonych jeszcze bardziej niż w chwili gdy się pojawiła.
– Ty idioto! Czemu nie pomyślałeś o tym?! Tylko od razu wywołałeś panikę?
– Ty też o tym nie pomyślałeś!
– Pokrzyczcie sobie….
– Mamy przecież czas…
– Zawsze…
– Wszędzie…
– Nawet teraz…
– A kiedy się wykrzyczycie…
– Po prostu wezwijcie tą kartkę…
– I będzie z głowy.
– Czy wy kiedykolwiek powiedzieliście coś tak długo razem? – spytał Simus, ale bliźniacy tylko się wyszczerzyli.
Accio kartka z zaklęciami – wypowiedział Dobry, ale nic się nie stało. Nic dziwnego, dopiero opanowywali o zaklęcie, mimo że to było jedno z prostszych.
               Spróbował Halt i Simus, im też nie wyszło, Wolińskim również.
– Może Sara nam pomoże?  Jej udało się jako pierwszej.
– A wiecie gdzie ona jest?
– Znajdzie się ją.
– To my idziemy do ich dormitorium! – powiedzieli bracia i wyszli.
– Aha – pozostała trójka wlepiła wzrok w drzwi, za którymi dopiero co zniknęli Andrzej i Kuba – Skubani.
– To my może poczekamy.
– Jestem za, a nawet przeciw.
                Po kilku minutach Wolińscy stanęli w progu swojego dormitorium wraz z przerażoną Sarą pod ręką z obu stron.  Wyglądała słabo, jakby za chwilę miała zemdleć, co w jej przypadku nie było by takie dziwne.
– Spokojnie. Ci dwaj identyczni wariaci wyglądają strasznie tylko kiedy są we dwójkę i nie wiesz który jest który – próbował zażartować Simus, ale Sara nie wyglądała ani na rozśmieszoną ani mniej wystraszoną.
– Chcemy cię prosić, żebyś nam pomogła. Zrobisz to? – zapytał Halt.
– Nie wiem o co chodzi. Z dormitorium wręcz wywleka mnie ktoś, kto jest w dwóch osobach w środku nocy, kiedy już spokojnie mogłabym się położyć i iść spać! Zamiast sterczeć tutaj w samej piżamie! Jest mi zimno i jestem śpiąca – bliźniacy już dawno puścili Sarę, ale dopiero po wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego jej twarz wróciła do normalnych kolorów, jednak za chwilę znów zbladła.
– Przywołasz nam przedmiot? Przepraszamy, ale to bardzo ważne. Przynieście koc – tym razem to Simus był przewodniczącym całej grupie. Sara rzeczywiście stała bosa w progu w piżamie i trzęsła się z zimna. Simus, jak na chłopaka w tym wieku przystało, nie mógł sobie opuścić spojrzenia na koleżankę i stwierdzenia, że jest niczego sobie. Co prawda (jego zdaniem) nie była jeszcze wystarczająco zaokrąglona, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano, prawda?
               Sara dostała koc, została wprowadzona do pomieszczenia i przestała szczękać zębami.
– To co mam przywołać? Bo naprawdę już chcę si położyć.
– Kartka z zaklęciami?
– Mogę spróbować, ale nie jestem pewna czy nie jest zbyt mało szczegółowe.
               Jednak mimo wątpliwości, udało się przywołać rzeczoną kartkę. Zwitek od razu przyleciał do dłoni dziewczyny, oczywiście okazało się, że był pod łóżkiem, czyli w miejscu, gdzie żaden z panów by nie szukał.
– Po co wam kartka z zaklęciami? Czy to ma coś wspólnego ze zniknięciem Liliany?
– Nie możemy ci powiedzieć, ale dziękujemy za pomoc.
– Odprowadzić cię? – rozległ się za plecami dziewczyny chór.
– Nie dziękuję. Sama trafię – powiedziała i pośpiesznie wyszła, oglądając się za siebie czy aby Andrzej i Kuba nie podążają za nią.
               Zaraz potem bliźniacy przybili sobie nawzajem piątkę.
– Nie chcemy znać szczegółów – westchnął Simus.
– Komu w drogę, temu w robotę – Dobry machnął ręką.
               Chłopcy przystąpili do pracy. Wiele zaklęć nie chciało wyjść od razu, więc wykonanie wszystkiego zajęło im więcej czasu niż przewidywali, zwłaszcza, że sporo rzeczy robili po mugolsku. Męczyli się prawie całą noc, aby przygotować zamek na obchody Wszystkich Świętych. Chodzili po zamku, co rusz machając różdżkami bądź mocując coś rękoma. Po raz pierwszy od kiedy tu przyjechali zwiedzili tyle zamku. Niektóre miejsca widzieli po raz pierwszy.
– Musimy zacząć częściej chodzić po nocach po zamku.
– Nie gadaj, tylko rzucaj zaklęcia. Z tego co widzę, to jeszcze żadne ci nie wyszło.
– Odezwał się.
               Takie wymiany zdań często zachodziły między chłopcami. Do czasu kiedy usłyszeli kroki, a nagle zza zakrętu wyjrzało światło z latarenki. Pięciu wspaniałych nie wiedząc co mają zrobić rzucili się w bok na ścianę. Ku ich wielkiemu zdziwieniu ta ustąpiła i ukazało się jakieś przejście.
– Czy zamek właśnie uratował nas od szlabanu?

*

               Pierwszy dzień listopada był ciepły, co było dziwne biorąc pod względy ostatnie ponure, szare dni. Mieszkańców zamku powitały przyjazne promienie słońca snujące się po dormitoriach i próbujące odnaleźć szczeliny w kotarach i wpełznąć na twarze śpiących uczniów. Takie rozpoczęcie dnia można było przyjąć na dwa sposoby. Albo uznać, że to słońce dodaję energii na rozpoczęcie nowego dnia. Albo stwierdzić, że takie ciepło rozleniwia i pogrążyć się w cudownym stanie półsnu, półjawy. Do tego drugiego sposobu bardzo zachęcał fakt, że akurat była niedziela.
               Jednak ci śmiałkowie, którzy nie dali się lenistwu, sprężystym krokiem podążali na śniadanie do Sali Jadalnej. Niby wszystko było zwyczajne, ale kiedy tylko wyszło się z dormitorium można było zobaczyć pierwszą różnicę, zarówno z dniem poprzednim jak i zwyczajnym. W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj lewitowały bądź stały dynie, teraz tliły się swoim delikatnym płomieniem znicze. Wszelkie rozmiary, kolory, wzory, kształty i odmiany. Zarówno te „nowoczesne”, jak i starodawne gliniane. Mieszkańcy zamku zdezorientowani nagle stawali w miejscu i przypatrywali się świeczkom. Nie ważne kto to był, czy stał w przejściu, na schodach, czy zbiegał do Salonu. Każdy tak reagował. Poza piątką chłopców, którzy stali w drzwiach swojego dormitorium i śmiali się.
– W nocy wyglądały lepiej.
– Och, zamknij się. Zobaczymy jak zareagują na resztę.
– Sprawdźmy.
               Tak jak myśleli. Wszyscy byli zdziwieni widząc wystrój zamku. Przynajmniej ludzie, bo duchy były zachwycone, że dzieci zachowują tradycję i, że obchodzą swoje święto dwa dni.
               Uczniowie chodzili korytarzami, co chwila wskazując nowy element wystroju zamku jak np. nagrobki, które należały do bliskich osoby, która właśnie do nich podchodziła albo bukiety i wiązanki na groby. Zanim piątka młodych Feniksów doszła do Sali jadalnej co najmniej dwadzieścia osób spytało się ich gdzie jest Liliana i jak udało jej się tego wszystkiego dokonać. Ci w odpowiedzi tylko szczerzyli się jak mogli. Byli dumni ze swojego dzieła.
               Jednak kiedy weszli do Sali Jadalnej uśmiechy od razu spełzły im z twarzy, gdy zobaczyli minę dyrektora zmierzającego ku nim.
– Gdzie ona jest? – spytał twardo, czerwony ze złości dyrektor Brayns.
– Zależy o kogo panu chodzi, panie profesorze – odpowiedzieli z uśmiechami na twarzach bliźniacy, a pozostała trójka modliła się w duchu, żeby dyrektor nie wpadł na pomysł sprawdzenia czy Liliana jest obecna w swoim dormitorium.
– Lilianę Sharmę – dyrektor wyrzucił z siebie te dwa słowa jakby były paskudnym bluźnierstwem i z wszelkimi negatywnymi emocjami jakie istnieją zaakcentował nazwisko dziewczyny – sprawczynię… tego.
– Jest w dormitorium jak pan przykazał. I to nie ona jest sprawczynią, a nasza piątka.
– W takim wypadku, do mojego gabinetu po śniadaniu, a z panną Sharmą porozmawiam po upływie jej pięciu dni – sztywno wyszedł z Sali.
– Kurde mele, mamy zdrowo przerąbane – powiedział Dobry, kiedy za dyrektorem zamknęły się drzwi. Mimo że w mieniu na pieńku z najwyższym urzędnikiem w szkole do której będzie się chodziło przez następne sześć lat nie było nic śmiesznego i tak roześmiali się.
               Rozmowa z dyrektorem głownie opierała się na jego przemowie, a potakiwaniu chłopaków. Brayns wydał szlaban na całą szóstkę, bo nie chciał uwierzyć, że Liliana nie brała w tym udziału, oraz wysłał listy do ich rodziców.
               Po obiedzie wszystkie dekoracje, które zostały zamontowane przez chłopców w nocy, zniknęły.


______________________
Niestety ostatnio jestem zabiegana, więc rozdział Bożo Narodzeniowy ukaże się pewnie koło sylwestra albo chwilę po Nowym Roku. 
*tak tutaj specjalnie jest śmierci, domyślcie się sami dlaczego ;)

Bez względu na wszystko, chciałabym wam życzyć zdrowych, spokojnych i radosnych świąt i żebyście je spędzili jak będziecie chcieli. Żeby promień słońca codziennie przenikał do waszego życia i żebyście po prostu dostrzegali piękno świata i czerpali z ego piękna oraz szczęście całymi beczkami ;) 
Visenna 

wtorek, 24 listopada 2015

Urodziny

Myślę, że wytłumaczenia przydadzą się na początku. Przypomniałam sobie o urodzinach Liliany i postanowiłam "zorganizować" je 21 listopada, czyli trzy dni temu. Napisałabym wtedy, ale niestety nie udało mi się pogodzić z komputerem. Dlatego też dziś na chwilę przeniesiemy się w przyszłość (jeśli chodzi o opowiadanie). A dalszego ciągu Wszystkich Świętych należy spodziewać się niedługo ;) Jeszcze jedna rzecz, z racji tego, że w listopadzie nagle zaczęło się robić dużo wydarzeń m.in. urodziny Lil, mecz Quidditha, Wszystkich Świętych, 11listopada i wiele innych, sporo jest wspomniane tutaj i nie będę o tym już pisać oddzielnego rozdziału. Zapraszam do czytania :D

     Siedzieli właśnie w przejściu, które odkryli na początku roku i zastanawiali się co mogą zrobić na urodziny Liliany. Pierwszym pomysłem było najzwyklej na świecie spytać ją, ale potem doszli do wniosku, że wtedy zorientowała się, że coś kombinują, a także powiedziała, że maja dać sobie z tym spokój. Dlatego od trzech godzin siedzieli tutaj, mając nadzieję, że Liliana nie będzie tędy przechodzić wracając z treningu.
- Co wiemy na pewno? - zadał pytanie po raz setny Halt, a wszyscy znów zadawali sobie pytanie dlaczego to Liliana była "mózgiem" wśród nich.
- Że nie chciałaby..
- A my zresztą nie możemy tego zrobić...
- Przyjęcia na cały Dom. ...
- I wystarczyłyby jej...
- Życzenia, ale...
- Jesteśmy zbyt durni...
- Żeby zrobić tylko...
- Dobra skończcie. Nie myśleliście kiedyś, żeby przestać mówić razem? Albo odsynchronizować mózgi czy coś? - Halt zaczynał się denerwować, a mówienie bliźniaków jeszcze bardzie go irytowało.
- Ale wiesz, że nie mamy nic innego od kiedy sobie o tym przypomnieliśmy... eee, fajny sufit, nie? - morderczy wzrok Halta wbił się w Dobrego, a w jego oczach było widać gniewne ogniki nawet przy tak słabym oświetleniu w postaci kilku świec.
- Taak! Taki ciemny, prawda? - podłączył się Simus do "wywodu" Korina.
- Myślę, że dodaje ducha, który... y...
- Drzemie w nas! - Kuba uzupełnił jak zwykle brata.
     Halt już nawet nie posyłał im morderczych spojrzeń, po prostu wstał, tupnął nogą, krzyknął " sami sobie to wymyślajcie!" na pół Naretu i odszedł. Reszta nie mogąc się powstrzymać wybuchła śmiechem.

                                                                              *

     Ten dzień zdecydowanie nie należał do tych najlepszych ani nawet dobrych. Na dworze panowała listopadowa plucha od kilku dni. Błoto i wilgoć były wszechobecne, a dziś oprócz mrzawki przenikającej przez wszystkie warstwy ubrania, był także grad uderzający boleśnie w skostniałe palce.
     W takich warunkach trenowała dziś drużyna Feniksa. Oczywiście trening był największą głupotą, jaką mogli zrobić dnia dzisiejszego, ale Tomek uparł się, że on wywalczył boisko i mają to wykorzystać oraz, że nie mogą spocząć na laurach po ostatnim zwycięstwie. Absolutnie nie liczyło się, że następny mecz mają w styczniu.
     Trening był kompletną porażką. Ścigający nie czuli palców i ledwo mogli utrzymać kafel, nie wspominając o rzucie, obrońca nie odczepiał rąk od trzonka miotły, pałkarze byli tak skostniali, że nie mogli odpowiednio odbijać tłuczków, a szukający prawie spadał z miotły. Dlatego po pół godzinie Tomek zwołał wszystkich na dół i, ku uldze drużyny, przełożył trening.
     Kiedy Liliana wychodziła Amelia zagadała ją jeszcze tak, że w efekcie wyszły razem zajęte rozmową. Liliana nawet nie zauważyła, że cała drużyna na nie czekała. Zorientowała się dopiero kiedy Amelia się zatrzymała. I nagle cała drużyna wykrzyknęła "NAJLEPSZEGO! I ŻEBYŚ JUŻ NIE BROIŁA TAK, ABY ZABRANIALI CI ZAGRAĆ W MECZU".
     Dziewczyna osłupiała. Nie miała pojęcia o co chodzi.
- O czym zapomniałam? - pytaniem wywołała tylko śmiech.
- Zgrywasz się czy na prawdę nie wiesz? - zapytał Rafał. Za odpowiedź tylko podniosła brew.
- A znasz może kogoś kto się dziś urodził?
- Emanuel Ringelblum, Tytus Filipowicz, Zbigniew Prostak, Liliana Zamorska?
- Prawie trafiłaś. Kojarzysz taką małolatę, która wszystkich ustawia po kątach - zaczął Zenon.
- Chodzi w bojówkach - kontynuowała Amelia.
- Czasem mówi o dziwnych rzeczach? - Stanisław i Przemek (tak oni też mieli irytujący zwyczaj mówienia razem).
- Taka mała, często zmienia kolor - skończył Tomek, a twarz Liliany rozpromienił uśmiech.
- Mam dziś urodziny? DZIĘKUJĘ! - drugie zdanie wykrzyczała z radości.
- Geniusz. Zapomnieć o swoich urodzinach.
- Zawsze tak jest. Co roku się dziwię - zaśmiała się Lil.
- Nie mamy nic dla ciebie...- nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna mu przerwała.
- Nie chcę nic! Nie lubię dostawać prezentów. Wystarczy mi, że ktoś pamięta.
     Kiedy doszli do zamku każdy jeszcze raz złoży życzenia Lilianie, a potem rozeszli się w swoją stronę. Jubilatka postanowiła skorzystać ze skrótu na czwartym piętrze. Niewielkie było jej zdziwienie, kiedy napotkała chłopców.
- Siema - powiedziała rozpromieniona - co robicie? Zostawcie to i chodźmy do Salonu.
     Prawie o nic się nie potykając przeskoczyła nad kałamarzami, piórami i pergaminami, które rozłożyli chłopcy. Ci potrzebowali czasu na zrozumienie sytuacji, ale już chwilę byli tuż za roześmianą przyjaciółką.
     W Salonie Feniksa odnaleźli Halta
- Co jest zbrodniarzu?
- Co wam teraz znowu wróciło? Przecież głoszenie haseł patriotycznych nie jest zabronione..
- W takim stopniu jak ty to robisz tak. Nie można wspominać o dniu niepodległości, powinnaś to w końcu zrozumieć, ale ty ciągle walczysz. Zresztą, najlepszego.
- Tylko ty w dwóch zdaniach potrafisz zniszczyć człowieka, pochwalić go i złożyć mu życzenia urodzinowe.
- Do usług - roześmiał się.
- Dziękuję wam. Dobrze, że przerwałam wam w wymyślaniu czegokolwiek.
- Ekhm.. - chrząknął Simus. Liliana rozejrzała się, a wokół były transparenty "WSZYSTKIEGO NAJLESZPEGO!", "STO LAT!".
- Nienawidzę was - twarz Liliany przyozdobił paskudny uśmiech, a potem rzuciła się na niczego nie spodziewającego się Halta.
- Ej! To boli!
- Miało boleć.
_______________________
Rozdział krótki, ale myślę, że całkiem sporo wniósł. Osoby, które wymieniała Liliana naprawdę urodziły się 21 listopada.
Nie wiem kiedy ukaże się kolejna część "zachować tradycję", ale na pewno będzie jeszcze w tym roku, a potem czekają nas święta!

środa, 28 października 2015

Rozdział 17 : Zachować tradycję cz.2 W Gdańsku

– Ale ja nadal nie rozumiem – stwierdził Dobry.
– Przecież wam to tłumaczę od co najmniej pół godziny!
                Kiedy dotarli do dormitorium chłopców zaczęli myśleć jak zorganizować całe przedsięwzięcie. Nagle Liliana, dobre 40 minut temu, zerwała się z miejsca i ogłosiła, że wpadła na pomysł. Próbowała go przekazać chłopakom, niestety, bezskutecznie.
– Od kogo pożyczysz miotłę? – spytał Halt, który widocznie zrozumiał więcej od reszty.
– Pomyślałam o Tomku...
– Przecież on się na to nie zgodzi – przerwał Lilianie, Halt.
– Jest osobą racjonalną...
– ...W przeciwieństwie do co po niektórych – bliźniacy wymownie spojrzeli na Lilianę.
– Dziękuję, że we mnie wierzycie – uśmiechnęła się krzywo Liliana.
– Ależ my w ciebie wierzymy, ale nie w to, że ktokolwiek inny, uzna twój pomysł za choć trochę realny i normalny – dołączył swoje zdanie Simus.
– Kto nie próbuje, ten nie wie – zmieniła popularne przysłowie Liliana.
– Kto nie pyta o drogę, ten nie wie – sprostował Halt, na złość przyjaciółce.
– Och, zamknij się – w odpowiedzi wywróciła oczami i wyszła.

*

                Przeszła kilka drzwi dalej i zapukała do dormitorium piątego roku. Najpierw usłyszała odgłos cichych kroków, potem szczęk zamka, aż w końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich Tomek.
– Cześć – był zdziwiony widokiem Liliany, miał na sobie elegancką koszulę i chyba szykował się do wyjścia.
– Zajmę ci tylko chwilę, chyba, że bardzo się śpieszysz? – powiedziała szybko Liliana uprzedzając pytanie chłopaka.
– Nie ma problemu, tylko będziesz musiała wytrzymać, że będę się szykował  - Tomek przeczesał się ręką po włosach.
                Liliana uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Pokój był utrzymany w porządku nie porównywalnym z pokojem pierwszego roku, gdzie odnalezienie podłogi można by porównać do odkrycia Ameryki. Była ona zawalona nie tylko przez niezliczone ilości książek, ubrań i przyborów szkolnych ( w tym co najmniej dziesięciu zaginionych piór ), ale także dziwnych eliksirów, przemyconych z zajęć tego przedmiotu, pierzem i futrem przeróżnych zwierząt, a także wieloma innymi niezidentyfikowanymi rzeczami. Tu jedyne co leżało na podłodze to kilka książek.
– Mogłabym pożyczyć miotłę na weekend? – bez owijania w bawełnę spytała dziewczyna.
– Po co? – Tomek zatrzymał się w pół kroku zaskoczony.
– Jeśli ci powiem to nie uznasz, że to głupie, niebezpieczne i się nie zgadzasz? – spytała Liliana podnosząc brew.
– Znając ciebie? Nawet tylko dwa miesiące. Pewnie tak będzie – uśmiechnął się Tomek.
– No właśnie, więc może nie pytaj „po co?”?
– Nie spisuj od razu na straty, przynajmniej tyle powinienem cie nauczyć na treningach przez ten czas. Może się zgodzę
– Wątpię.
– I tak nie dostaniesz miotły jeśli mnie nie powiesz, wiec nie masz wyboru.
– ChcęuciecnaWszystkichŚwiętych – wymruczała szybko Liliana.
– Możesz powtórzyć?
– I tak się nie zgodzisz.
– Musisz zaryzykować – wyszczerzył się chłopak.
– Chcę uciec na Wszystkich Świętych. Zadowolony? Marnuję czas, i tak się  nie zgodzisz – Liliana zaplotła ręce i zgarbiła się.
– Nie ma mowy. Nie możesz łamać na każdym kroku regulaminu – chłopak również zaplótł ręce i pokręcił głową.
– No widzisz. Wiedziałam, że się nie zgodzisz. Tylko marnowałam czas – Liliana powoli odwróciła się plecami do Tomka i zmierzała do drzwi.
                Chłopak usiadł na łóżku i schował głowę w dłoniach. Wiedział doskonale, że jeśli Liliana się uprze to i tak się wydostanie z zamku i nic nie odwiedzie jej od tego planu. Z drugiej strony był Młodszym Opiekunem Domu Feniksa* i powinien zapobiegać łamaniu regulaminu, a nie w tym pomagać. Do czego może posunąć się Liliana, aby zrealizować cel? To pytanie krążyło po głowie Tomka.
– Czekaj, pożyczę ci tę miotłę, ale obiecaj, że będziesz uważać.
                Liliana na te słowa uśmiechnęła się i podziękowała.
– Uspokój się już dziewczyno i lepiej mi powiedz która koszula. Ta czy ta? – Lil widząc chłopaka, który ma w dłoniach dwie identyczne ( przynajmniej według niej identyczne ) koszule, podniosła jedną brew.
– Myślę, że nie jestem najlepszym doradcą w tych sprawach – roześmiała się – a czym się różnią te koszule?
– Ta jest ciemno granatowa, a ta jest granatowa – wyjaśnił z poważną miną, po czym machnął ręką i dodał – zresztą, ty i tak nie zrozumiesz. W końcu ktoś, kto nie uważa mnie za młodego boga, nie może mieć gustu.
– Sam się nie znasz. To twoje fanki nie mają gustu – Liliana bardzo dorośle pokazała chłopakowi język.
– Powiedz to im, na pewno się ucieszą – teraz oboje się roześmiali.
                Jeszcze przez pewien czas rozmawiali, aż rozległo się pukanie do drzwi. Dwójka zamarła. Tomek podszedł do drzwi i je otworzył.
                W progu stała dziewczyna. Nawet ładna. Miała długie blond włosy, które spływały po jej ramionach, jak złota rzeka, i tęczówki koloru morza. Była bardzo opalona i w zestawieniu z jej oczyma i włosami wyglądała bardzo ciekawie. Liliana nigdy jej nie widziała ani na korytarzu ani w Salonie.
                Widocznie Tomek właśnie z nią był umówiony. Z jednej strony Liliana miała straszną ochotę by się roześmiać, a z drugiej przez nią mógł stracić szansę na udane spotkanie.
– Ania! Witaj, ale przecież zostało jeszcze pięć minut – Tomek założył lewą rękę, za kark. Liliana zauważyła, że większość chłopaków, których zna robi tak w nieprzyjemnych dla nich sytuacjach, a teraz zdecydowanie była taka. Owszem kapitan był gotowy, ale sam fakt, że siedział w dormitorium z inną dziewczyną był delikatnie niezręczny. Zwłaszcza, że złotowłosa właśnie zauważyła Lilianę, a ta nie wiedząc co zrobić pomachała jej z głupim uśmiechem na twarzy.
– Kto to jest? – dziewczyna próbowała mówić spokojnie i udawało jej się przez całe jedno zdanie, potem już zaczęła krzyczeć ze wściekłości. – Dla twojej wiadomości: czekam na ciebie od 20 minut jak idiotka przy schodach, a ty sobie siedzisz i rozmawiasz z INNĄ! Jakąś pierwszaczką, która przyszła n ceremonie z rozwalonym nosem! Może od dawna jesteście razem... – resztę krzyków Ani zagłuszył, choć nie do końca wiadomo jak, śmiech Liliany, która na te słowa nie wytrzymała. Może to nie był odpowiedni moment na śmiech, ale pierwszorocznej sam fakt bycia z kimś w sensie pary był zabawny, a co dopiero z Tomkiem...

                Oczywiście oczy chłopaka i Ani od razu zwróciły się ku niej. Jej z niesmakiem i wściekłością, a Tomka z przerażeniem i błaganiem, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Lilianę. Zwijała się ze śmiechu, aż w końcu spadła z łóżka i wylądowała na kamiennej posadzce.
– Z czego ona się tak śmieje? – nagle ni stąd ni zowąd pojawili się chłopcy z pierwszego roku. Tomek i Ania odskoczyli na boki z zaskoczeni nagłym pojawieniem się ich.
– Gdybym sam mógł to wiedzieć – szepnął dość głośno Tomek, wywołując przy tym jeszcze większą wściekłość Anny. Dziewczyna już chciała się odezwać, ale uprzedziła ją Liliana.
– Bo on.. i ja.. – wydusiła między wybuchami śmiechu. Teraz wszyscy, nawet Ania jakby trochę mniej wściekła, spojrzeli najpierw po sobie, a potem znów na Lilianę wzrokiem jakby straciła zmysły. Po dość długim czasie dziewczyna jednak opanowała się, kiedy to nastąpiło podeszła do Ani.
– Wybacz mi, ten napad śmiechu, ale na samą myśl, że mogłabym być z Tomkiem nie mogłam się powstrzymać. On jest ostatnią.. nie jednak przed ostatnią, bo jest jeszcze Halt – w tym momencie rozległo się „ej!”, ale pewnie jeszcze zanim wzrok Liliany, i podniesiona brew, przeniosły się na chłopaka, sam zrozumiał co właśnie powiedział. – Nie przyszedł tylko dlatego, że go zagadałam. Mówił, że się śpieszy. Ja tylko potrzebowałam pożyczyć od niego coś. Nie wściekaj się na niego. I jeszcze raz przepraszam za śmiech – Liliana szeroko się uśmiechnęła.
                Pierwsza ciszę przerwał Dobry, oczywiście niezbyt mądrym komentarzem.
– To dlatego tak się śmiała!
– Przepraszam – mruknęła Anna do Tomka, który chyba nadal trwał w szoku.
– Teraz mówisz, że nic się nie stało i bierzesz ją za rękę i idziecie – podpowiedział mu Halt szeptem, czyli tak, żeby usłyszeli go wszyscy na korytarzu.
– Nic się nie stało, idziemy? – powtórzył jak zaklęty Tomek, wykonując dokładnie to co mu powiedział Halt. Nadal był w szoku. Nawet w momencie, kiedy wszyscy Ania, Liliana i chłopaki się roześmiali.

*

– Widzicie, pożyczył mi tę miotłę – powiedziała Liliana, kiedy weszli do „centrum dowodzenia”, czyli dormitorium chłopców.
– I co zamierzasz? Przecież cię przyłapią!
– Przestań się martwić o mnie, bo mnie nie przyłapią, a zacznij o was, bo musicie to zorganizować w szkole.
– No to trzeba się tym zająć – stwierdził Halt, wzdychając ostentacyjnie.
– Ale wiesz, że mamy na to jeden dzień..
– ..I noc? – powiedzieli bliźniacy.
– Wiem.
– Super! – naraz bliźniacy przybili sobie piątkę.
                Całą resztę dnia planowali, wymyślali, proponowali i odrzucali kolejne pomysły i wzory. Potem przeciągnęło się na noc. Podłodze, która była okryta kołdrą z papieru w przeróżnych formach. Od zwyczajnych, trochę pogiętych przez kulki po samoloty. A doszło do tego w sposób następujący:
                Koło drugiej w nocy Dobry ogłosił kapitulację swojego mózgu i oświadczył, że nie ma zamiaru już nic wymyślać przez następne sześć lat. Simus, Andrzej i Kuba po chwili go poparli. Dwadzieścia minut później Halt też. Liliana leżała na tym całym syfie, który kiedyś, dokładnie 59 dni temu, był podłogą, nad kartka z piórem w ręku. Nie ważne, że atrament już dawno zasechł. Sama głowił się nad różnymi możliwościami, kiedy nagle „padnięci” chłopcy wpadli na cudowny pomysł, aby urządzić papierową bitwę. Wtedy kartki, we wszelkich postaciach, zaczęły latać nad jej głową. Cierpliwie to znosiła przez całe dziesięć minut, potem rzuciła wszystko i dołączyła się do bitwy. W końcu ile można siedzieć nad tym samemu? Nawet nie wiedzieli kiedy pogrążyli się w otchłani snu.
                31 października powitał ich zimnym powiewem, który otworzył okno. Liliana i Andrzej zbudzili się natychmiast.
– Północny wiatr – szepnęła uśmiechnięta dziewczyna.
                „Brutalnie” obudzili resztę i zaczęli przygotowania. Chłopcy poszli do biblioteki jeszcze poszukać zaklęć, a Liliana dokańczała przygotowania do podróży. Kiedy już miała wychodzić dopadły ją wątpliwości: gdzie wyląduje? Przecież nie może latać na miotle po centrum Gdańska! Nie była też pewna, w która stronę ma w ogóle lecieć, bo gdzieś w tym bałaganie zgubiła mapę, którą rysowała wczoraj. A może to co robi wcale nie jest dobre? Właściwie jeszcze mogła się wycofać, jeszcze miała tak szansę. A jeśli ktoś zauważy, że jej nie ma? Jeśli zostanie wyrzucona ze szkoły, która była spełnieniem jej marzeń? Jeśli magia zniknie z jej życia na zawsze? Po czasie kiedy w końcu ją pozyskała? Jednak mimo tych wszystkich obaw cichy głosik w jej głowie szeptał, że nie może całej walki, którą stoczyła do tej pory cisnąć w kąt. Nie może jej zmarnować. Skończy ją. I wygra.
                W końcu przełamała swoje wątpliwości i poszła do dormitorium chłopaków z piątego roku, gdzie czekała na nią miotła, która powiezie ją do domu.
                Kiedy weszła od razu zobaczyła pojazd stojący pod ścianą, a obok jakieś zawiniątko z przyczepionym liścikiem skreślonym wyraźnym równym pismem, które znała.

„Dla Visenny,
To może ci się przydać, więc ciesz się, że Ania cię polubiła”

                Zawiniątkiem była jakaś dziwna śliska tkanina. Liliana rozwinęła ją i zarzuciła na siebie. Nie sprawiała, że było jej jakoś szczególnie ciepło i Liliana nie miała pomysłu w czym jest taka wyjątkowa. Przekonała się w momencie, kiedy spojrzała w dół, na swoje nogi, a raczej miejsce, gdzie te nogi powinny być, bo aktualnie ziała tam pustka. Dziewczyna zdjęła z siebie pelerynę, a części ciała wróciły na swoje miejsce. Uśmiechnęła się pod nosem. Dopiero teraz zauważyła, że z drugiej strony liścika też jest coś napisane.

„Trzymaj się rzeki”

                Wszystkie jej wątpliwości rozwiały się. Dzięki pelerynie nikt jej nie zauważy i już zna zarys trasy. Nie mogło być lepiej. Wyleciała przez okno i okryła się peleryną już w locie. Materiał był na tyle obszerny, że miotłę także zakrył. Szybko odnalazła rzekę  i poleciała wzdłuż niej. Nietrudno było się domyśleć, w którą stronę ma się kierować, bo z jednej widać było jej źródło. Jedyne co jej w tym momencie doskwierało to zimno, ale i to nie było dużym problem, bo peleryna jednak nieźle przed nim chroniła. Liliana nie przewidziała jednej rzeczy: droga z Naretu do Gdańska było długa. Trwała ona aż 8 godzin. Przez ten czas Liliana zdążyła porządnie się zmęczyć i zmarznąć.
                Jej pierwszym przystankiem był dom. Rodzice akurat chyba byli na spacerze. Liliana otworzyła okienko na strychu i wczołgała się przez nie do domu. Miotłę zostawiła na strychu, a sama przez dziurę w suficie dostała się do swojego pokoju. Tę drogę opanowała już jako sześciolatka. Wspinała się po słupach, podpierających ganek, na dach i wchodziła na strych, gdzie jedna z dziur była dokładnie nad jej materacem. Na początku to była tylko droga wejścia, ale kiedy podrosła doskakiwała do wyrwy, sufit w domu był bardzo niski (wszyscy jej znajomi śmiali się, że to dom dla liliputów) i podciągała się.
                Omiotła pokój spojrzeniem, aż znalazła śpiwór i mundur. Wrzuciła obie rzeczy do plecaka i już miała wychodzić, kiedy jej uwagę przykuły zdjęcia w salonie. Nie takie zwyczajne tylko czarodziejskie, ruszające się fotografie. Byli na nich jej rodzice, ona, a także jacyś ludzie, których nie znała. Była w szoku. Stała i patrzyła się na fotografie. Oprzytomniała dopiero, kiedy usłyszała szczęk zamka w drzwiach. Szybko wrzuciła plecak na strych, podskoczyła i podciągnęła się. Kiedy upewniła się, że oboje jej rodzie są w domu cicho i delikatnie przeszła po strychu wzięła miotłę i zarzuciła na siebie pelerynę, otworzyła okno i wyleciała, jeszcze na koniec zamykając okienko. Następnym celem jej podróży był cmentarz.
                Kiedy wylądowała na jego obrzeżach była wykończona, nawet nie mogła Myślec, ze jutro też będzie musiała przebyć taką drogę. Skryła miotłę pod peleryną i ruszyła w stronę zwyczajowego miejsca swojej drużyny, zresztą nawet jakby zmienili miejsce to i tak spokojnie można by było trafić, bo rażąco pomarańczowa dycha** rzucała się w oczy.
– Hej – nieśmiało weszła do namiotu i podniosła rękę. Szczęście, że Liliana nauczyła się już jako tako panować nad swoim metamorfizmem, bo znów jej wygląd zmieniłby się.  Nie widziała tych ludzi od dwóch miesięcy i bała się, że może coś się zmieniło w ich nastawieniu do niej. Jednak tak się nie stało.
                Wszyscy obecni spojrzeli na nią, a potem rzucili się ze słowami powitania. Przez długi czas witała się jeszcze z każdym z osobna, a potem rozmawiali o tym co się działo w Gdańsku. Potem ona opowiadała o niektórych rzeczach w szkole, aż w pewnym momencie rozległ się krzyk.
– Liluś!
                I rzuciła się na nią Lena. Dziewczyny przytulały się i skakały z radości przez kilka minut.
– Jak długo zostajesz? – to pytanie padło pierwsze ze strony Leny.
– Do jutra, do południa – uśmiechnęła się Liliana.
– Przepraszam, ile kosztują te znicze? – dobiegło do nich pytanie klienta, który wskazywał na tzw. znicze-kule. Liliana rzuciła okiem na platonkę i podeszła do staruszka.
                Tak minęła reszta dnia, którego nie było wiele, bo Liliana dotarła na cmentarz dopiero po 16. Co jakiś czas pojawiali się klienci, a przez resztę czasu harcerze siedzieli w głębi namiotu i rozmawiali pijąc gorącą herbatę. Czasami Liliana z Leną wychodziły, żeby spędzić we dwie trochę czasu. Rozmawiały o wszystkim i o niczym, po prostu. Niby cały czas do siebie pisały, ale to nie było to samo co rozmowa albo wspólny śpiew.
– ...Jejku, jejku no mówię wam jaki rejs za sobą mam...*** – któregoś razu śpiewały chodząc w poszukiwaniu otwartego sklepu.
– O! Panie marynarze! – zawołał nagle za nimi jakiś dziwny człowiek i zaczął biec w ich stronę. One spojrzały po sobie i zaczęły uciekać. Szybko zgubiły owego mężczyznę, a kiedy dotarły do namiotu zdyszane, zaczęły się śmiać w niebo głosy. Takie rzeczy przytrafiały się tylko im. Kiedy opowiedziały co się stało reszcie, oni również zaczęli się śmiać.
– To teraz możecie przestać śpiewać publicznie – odezwał się jeden chłopak. Co wywołało kolejny wybuch śmiechu.
                W momencie, gdy ściemniało się na dobre i była godzina bliska północy. Zasunęli poły namiotu i zaczęli rozkładać karimaty i śpiwory.
                Lena i Liliana jeszcze sporo czasu szeptały między sobą, ale w końcu Morfeusz złapał je w swe ramiona.
                Następnego dnia wstawali o 6, żeby rozłożyć stanowisko i posegregować platonik ze zniczami, a w między czasie jedna osoba robiła herbatę.
                Warty przy grobach osób, które zginęły w wypadku trwały od 8 do 12. Co pół godziny zmieniali się. Jedna para odpoczywała, reszta stała.
                Był chłodny pierwszy listopada i mimo że mundury były grube, jak na wodniackie przystało, nie chroniły przed zimnem w takim stopniu jakby chcieli. Choć dziewczyny miały gorzej, bo stały w spódnicach. Tak, to były te wyjątkowe okazje, kiedy można było zobaczyć Lilianę w spódnicy.

                Te dwa dni były dla Liliany powrotem do dawnego życia. Wszystko było takie... zwyczajne. Nie było magii w postaci tej, której uczyli w Narecie, jedynie ta, którą wytwarzają więzy przyjaźni. Te dwa dni przypomniały Lilianie jak bardzo brakuje jej szczepu i drużyny. Była rozerwana między światami, ale na razie miała jeszcze czas, aby być tylko w jednym. Po wróci do Naretu, do świata, który ją przyjął jako wyjątkową, ale czy to jest jej świat?
___________________________
* Młodszy Opiekun - funkcja nadawana w każdym Domu, dla uczniów wyróżniających się zachowaniem i wiedzą. Oczywiście pozytywnie.
**Rodzaj namiotu.
***Nie wiem, kiedy Porębski napisał tę szantę, ale bardzo ją lubię, więc ją umieściłam.
Powracam po ponad miesięcznej przerwie. Przepraszam, ale nie miałam do tego głowy. Ale przynajmniej rozdział jest tematyczny z racji święta, które będziemy obchodzić w tym tygodniu. 
Część o "świeczce" jest historią prawdziwą. Oczywiście poza przemyśleniami Liliany i imion ;)
Mam nadzieję, że w listopadzie uda mi się wstawić dwa rozdziały. A w następnym czeka nas relacja z tego jak poradzą sobie chłopcy z przygotowaniami w szkole bez Liliany :D

Visenna, jeśli ktokolwiek tam jest i to czyta, niech wyrazi swoją opinię, proszę 

środa, 9 września 2015

Rozdział 16 : Zachować tradycję cz.1 Paktowanie

                Pierwszy dzień listopada zbliżał się wielkimi krokami, a Liliana nadal nie miała pomysłu jak przekonać dyrektora do jej wyjazdu albo, w razie ostateczności, wymoknąć się potajemnie z zamku.  Nie chciała wchodzić w konflikt z regulaminem, jednak im częściej myślała o tym wszystkim, ta opcja stawała się jedyną. W skutek tego chodziła rozdrażniona i łatwo było ją wyprowadzić z równowagi, a kiedy już się zdenerwowała, odreagowywała treningami bądź agresją, a często łączyło się jedno i drugie. Nie raz zdążyło się, że za mocno rzuciła kafla i osoba, która go łapała odlatywała, pchnięta siłą uderzenia.
                Trzydziestego października, dyrektor zapowiedział, że jutro odbędzie się uroczysta uczta z okazji Święta Duchów. Napomknął też, że dzień ten jest obchodzone przez całą społeczność czarodziejów, ale o Wszystkich Świętych nie wspomniał słowem.
                Liliana była wściekła. Już nie tylko za to, że w tym roku opuści „świeczkę”, ale także to, że święto, które jest jednym z niewielu świąt, które ustalił Kościół, a które jednocześnie obchodziła. Święto kiedy mogła uczcić pamięć bliskich osób, poczuć ich bliskość jak w żaden inny dzień w roku, zostało zignorowane, bo jak inaczej to nazwać? Tylko dlatego, że inne narody, go nie obchodzą? A raczej dlatego, że w Anglii go nie obchodzą. Przecież to tam znajdowało się największe i najważniejsze Ministerstwo Magii na świecie. Była wściekła, ponieważ musiała uczcić obchody czarodziejskiego święta, a nie Polskiego. Właściwie dopiero w tym momencie Liliana zrozumiała jak wielka przepaść jest pomiędzy światem magii, a mugoli. Uderzyło w nią to niczym fala podczas sztormu.              Niewiele myśląc, sprężystym krokiem udała się do gabinetu Khana. Zapukała dość agresywnie, a kiedy ze środka dobiegły ją słowa zaproszenia, gwałtownie otworzyła drzwi.
                Miała zamiar wygarnąć mu wszystko co myśli o świecie czarodziejów i dyrektorze, ale kiedy padło na nią spojrzenie piwnych oczu Khana, cała hardość i złość nagle wyparowała, jakby ich nigdy nie było.
– Liliana! – odezwał się radośnie nauczyciel i wskazał jej krzesło – usiądź i opowiedz, co cię do mnie sprowadza. Jeśli chodzi o opuszczenie zamku, to niestety nie mogę ci udzielić zgody, ponieważ tylko dyrektor ma taka władzę. Choć gdyby to było w mojej woli, pozwoliłbym ci opuścić zamek na te dwa dni. Ale musisz zrozumieć profesora Brayns’a. On się troszczy o ciebie. Nie daj Boże coś by ci się stało i cała odpowiedzialność spada na jego barki.
– Tym razem nie chodzi o to. Chciałam się zapytać – Liliana zamilkła, choć dobrze wiedziała, że powinna to powiedzie od razu. Skąd to wahanie? Nagorze  nawet by się nie zająknęła, a przed nauczycielem obrony przed czarną magią nie mogła wypowiedzieć tych słów, które Khan, mógł uznać za krzywdzące.
– Pytaj. Nie krępuj się – po dłuższej chwili, odezwał się, zachęcając dziewczynę do wypowiedzenia choć słowa.
– Chodzi o to Święto Duchów i Wszystkich Świętych. Czemu, jeśli musimy obchodzić to pierwsze nie możemy obchodzić dwóch? – wydusiła z siebie Liliana ogromnym wysiłkiem woli.
– Bardzo ci zależy, prawda? – spytał Khan, zbijając z tropu Lilianę. Kiedy spojrzała na niego zdezorientowanym wzrokiem, dodał – na polskiej tradycji i kulturze. Myślisz, że nie wiem co robiłaś w Gdańsku?
                Przez Liliany przebiegł cień niepokoju, zdziwienia i paniki, a w myślach zadawała sobie pytanie „Jak mnie w takim razie postrzega?”.
– Rozumiem cię, ale musimy pamiętać, że jesteśmy przede wszystkim czarodziejami i to jest nasza narodowość. Tak naprawdę, w chwili, kiedy odczytałaś wiadomość zmieniłaś naród – kontynuował nauczyciel.
– Ale Polką nadal pozostaję. Czy dla magii mam przestać nią być? Czy dla tego wszystkiego mam zmienić narodowość? Mam się pozbyć świadomości?
– Liliano, jesteś bardzo mądrą dziewczyną. Jednak musisz zrozumieć, że świat czarodziejów często rządzi się innymi prawami. Wiem jak możesz zorganizować Wszystkich Świętych, ale będziesz musiała się pośpieszyć.
                Lilianie, aż zabłysły oczy z nadziei, że jednak mogła coś zrobić. Z nowym ogniem w duszy wysłuchała Khana. Kiedy skończył dziewczyna wstała i już była przy drzwiach, kiedy zatrzymał ją jego głos.
– Tylko nie mów, proszę, że to ja ci podsunąłem ten pomysł – mrugnął do niej, a Liliana odpowiedziała uśmiechem.

*

– Słuchajcie! – wpadła jak burza do dormitorium chłopców, nie zwracając uwagi na okrzyki Andrzeja, który właśnie się przebierał – wiem jak można przekonać dyrektora do ofiarowania choć namiastki Wszystkich Świętych!
                Chłopcy popatrzyli na nią jak na kompletną wariatkę. Jednak Liliana nie zważając na reakcję przyjaciół zakreśliła im plan.
                Po półgodzinie, każdy chodził po uczniach i zbierał podpisy. Miłym zaskoczeniem było to jak dużo osób popierało ideę Liliany. Oczywiście jednymi z pierwszych osób, które złożyły podpis na petycji byli Jacek i Tomek, a także reszta drużyny quidditcha Feniksa. Po opuszczeniu Salonu Feniksów mieli już co najmniej sześćdziesiąt podpisów, a potrzebowali trzystu. Potem rozeszli się po różnych zakątkach zamku, zaczepiając kogo tylko mogli.
                Liliana właśnie miała zamiar zejść po schodach, bo na parterze nie było już nikogo, gdy nagle zatrzymał ją lodowaty głos, którego nienawidziła.
– A mnie nie spytasz o podpis?
– Nie widzę ku temu powodu – Liliana starała się odpowiedzieć z wyższością i odeszła już była na schodach, kiedy ręka prześladowcy zacisnęła się na jej ramieniu.
– Nie tak szybko. Czy nie wspomniałem ostatnio, że masz zostać w cieniu?
                Liliana wyszarpnęła bark z uścisku chłopaka i powoli odchodziła, kiedy usłyszała kolejny głos. Nieznany, ale równie przepełniony pogardą.
– Zostaw ją. Na razie. Później będzie dużo czasu na zemstę.
– Trzeba wykończyć tę córkę zdrajców krwi... – reszty odpowiedzi nie usłyszała, ponieważ zeszła już po schodach.
                Ruszyła jeszcze na niższe piętro w poszukiwaniu ludzi, którzy jeszcze mogliby podpisać dokument, a potem spotkała się z chłopakami w ich dormitorium.
– Ile macie? Ja 49.
– 42.
– 38.
– 43.
– 36.
– 65.
                Wszyscy jednocześnie spojrzeli na Halta wielkimi od zdziwienia oczami.
– No co? Dziewczyny chętnie podpisywały.

*

– Wchodzimy tam wszyscy? Czy tylko ty?
– Lepiej wejdźcie ze mną. On mnie nienawidzi od czasu, gdy przez tydzień codziennie do niego przychodziłam, żeby pozwolił mi wyjechać na Wszystkich Świętych.
                Chłopcy tylko parsknęli śmiechem, a potem Dobry zapukał do drzwi gabinetu dyrektora. Jak zwykle otworzyły się same, bez niczyjej pomocy. Dyrektor stał plecami do nich szperając w regale.
– Dzień dobry, proszę pana – powiedzieli chórem.
– O co chodzi?
– O to, że chcielibyśmy obchodzić nie tylko Święto Duchów, ale także Wszystkich Świętych – odezwała się dziewczyna.
– Liliana, mogłem się tego spodziewać. Niestety nie mogę na to przystać – dyrektor nareszcie odwrócił się do nich.
– Mamy zebrane ponad 300 podpisów.
– To nie zmienia faktu, że nie mogę się na to zgodzić i nie mam już czasu na przygotowanie tych obchodów.
– Możemy się wszystkim zająć – wtrącili się Andrzej i Kuba.
– Uczniowie pierwszego roku? – dyrektor widocznie nie wierzył w ich możliwości.
– Z pomocą, ale owszem – dodał Simus.
– Nie. Nie mogę się zgodzić.
– Czemu? To takie złe, zachowywać polską tradycję? – Liliana, już wiedziała jak to się skończy, ale i tak chciała zawalczyć.
– Nie, ale nie można wszystkiego dzień przed – dyrektor pochmurniał coraz bardziej.
– Jest to możliwe. I jesteśmy w stanie to udowodnić – upierała się Liliana, choć Halt dawał jej znaki, żeby dała za wygraną.
– Wysyłam sowę do twoich rodziców! Zostaniesz w Wieży swojego Domu przez następne pięć dni! Po tym czasie zgłosisz się do mnie po szlaban! A teraz wyjdź!
                Dziewczyna została wypchnięta niewidzialną siłą poza progi gabinetu,  zaraz za nią chłopcy. Z tą różnicą, że oni wyszli sami.
– Chyba nic nie wskóraliśmy – powiedział zawiedziony Simus, ale Lil odparła hardo.

– Wskóraliśmy bardzo dużo. Wy zorganizujecie Wszystkich Świętych w szkole według naszych planów, a ja wyjadę na świeczkę.
___________________
Zaczynamy cykl " zachować tradycję" będzie on dotyczył święta Wszystkich Świętych.
Rozdział opóźniony, wiem i przepraszam. Jest także dość krótki, ale trzecia klasa jest męcząca :/
W ten weekend nie będzie rozdziału, ponieważ wyjeżdżam, ale myślę, że nadrobię to w tygodniu.
Oczywiście tutaj jest to wszystko jest przerysowane i nie tylko Polska obchodzi Wszystkich Świętych, chodzi tu głównie o różnicę kultur. Miałam taki pomysł, mam nadzieję nie beznadziejny.
Zabiegana Visenna :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 15 : "Muzyka wiatru wskazuje mi drogę"

– Proszę pana, bardzo proszę.
– Nie. Nie mogę na to pozwolić.
– Czemu?
– Ponieważ może to być niebezpieczne. Przecież jeszcze niedawno zostałaś zaatakowana. Poza tym jest to niezgodne z regulaminem
– Bardzo proszę. Nic się nie stanie.
– Nie. To jest moje ostatnie słowo i proszę więcej nie przychodzić do mnie z tą sprawą. Do widzenia.
                Liliana znów wylądowała za drzwiami gabinetu dyrektora z kwaśną miną, spowodowaną odmową. Od tygodnia codziennie przychodziła do niego w tej samej sprawie – udzielenia jej pozwolenia na wyjazd na Wszystkich Świętych, ale odpowiedź zawsze brzmiała „nie”.
                Skierowała kroki w stronę Wieży Feniksa. Kiedy była już na schodach usłyszała, że ktoś gra na gitarze, a raczej stara się grać, ale w rzeczywistości tylko krzywdzi instrument. Jej niepokój narastał tym bardziej, że odgłos najwyraźniej dochodził z jej dormitorium.
                Otworzyła drzwi i zobaczyła Jolę, która jeździła, bo nie można było tego nazwać inaczej, ręką po strunach, udając jakiegoś sławnego muzyka, a jej towarzyszki przyklaskiwały „do rytmu”.
                Coś się nie zgadzało, oczywiście oprócz tego co się stało z psychiką i słuchem Joli i jej dwóch przyjaciółek. Przecież blondynka nie ma gitary, resztę jej współlokatorek nie ma gitary, a instrument, który obecnie przebywał w rekach Joli był uderzający podobny do własności Liliany, z tą różnicą, że ten był cały.
                Liliana zatrzasnęła drzwi, żeby zwrócić na siebie uwagę roześmianej trójki. Efekt był natychmiastowy. Jola z zaskoczenia upuściła gitarę, a od kamiennych ścian odbił się charakterystyczny dźwięk, na który Liliana skrzywiła się. Nienawidziła kiedy ktoś nie szanował rzeczy, a zwłaszcza tak delikatnych i wypełnionych, według Liliany, duszą jak gitara. Krótko mówiąc instrument ten był dla niej świętością.
– Czyja to gitara? – spytała Liliana, nie nadając głosu, żadnych emocji.
– Dormitorium – odparła opryskliwie Jola, choć Liliana na ogół była spokojna, dziś miała kiepski dzień i nie miała ochoty starać się być miłą dla blondynki. Właściwie to nawet chciała komuś dogryźć, wyładować się.
– Nie wiedziałam, że dormitorium potrafi grać. Choć pewnie i tak robi to lepiej od ciebie. I pewnie z mniejszą szkodą dla gitary i słuchu innych – odcięła się Liliana, podnosząc instrument z ziemi. Co dziwne nie miał ani rysy. Dziewczyna obróciła gitarę w dłoniach i upewniła się tylko, że to jest jej instrument. Z tyłu wzdłuż gryfu miała napis „ pawan sangit mera gaaid hai*” w tłumaczeniu „muzyka wiatru wskazuje mi drogę” w alfabecie dewanagari.
– Nikt nie nauczył cię, żeby trzymać łapy przy sobie?
– Tak jak ciebie się ubierać – Jola widocznie myślała, że taka obelga bardzo dotknie Lilianę, jednak zawiodła się. Każdy kto znał Lilianę choć trochę wiedział, że nie dbała o to jak wygląda, dopóki była czysta i miała się w co ubrać.
– Znam zasady kultury, to mi wystarczy.
– Uważaj na słowa. Możesz pożałować tego co powiedziałaś.
– Grożenie mi słabo ci wychodzi.
– To było przy gitarze – rzuciła kawałek pergaminu na podłogę – Same brednie, nie wiem co on w tobie widzi.
– Kto?
– Jeden i drugi – powiedziała Jola dumnie i wyszła z dormitorium wraz ze swoja świtą.
                Liliana delikatnie oparła gitarę o łóżko i wzięła do reki pergamin. Nie był podpisany, ale doskonale wiedziała od kogo on jest. Nikt w zamku oprócz jednej osoby nie nazywał jej Visenną.
„Powinnaś zdecydowanie dać nauczkę pociągowi...I żebyś więcej nie martwiła się czy ktoś uratuje twój skarb, jest pokryta zaklęciami, które uodporniły ją. Jest praktycznie niezniszczalna... Żebyś nie wystąpiła, więcej ze złamanym nosem...” Liliana uśmiechnęła się pod nosem. List schowała na półkę przy swoim łóżku. Usiadła na kamiennej podłodze i zaczęła grać. Tak bardzo jej tego brakowało.

*

– Czy wy też słyszycie to co ja? – spytał Halt.
– Chodzi ci o to rzępolenie? – odpowiedział pytaniem na pytanie Kuba.
– Teraz już nie jest tak źle. Widocznie stroiła gitarę – powiedział Andrzej.
– Myślisz, że to Liliana? – zapytał Dobry.
– Ale przecież gitara Liliany jest w rozsypce – zauważył Simus.
– Nikt inny nie wziął ze sobą gitary – spostrzegł Halt.
– Idzie jej coraz lepiej.
– W sumie.
– Może by tak do niej wpaść? – zaproponował Halt.
– Schody nas nie wpuszczą..
– A nie mamy zamiaru przechodzić zewnętrzną stroną zamku..
– Jak TY.
– Możemy wejść po poręczy, na to nie reagują.
– Specjalista się znalazł, a kogo to tak odwiedzałeś?
– Chodźmy – Halt zignorował zaczepkę.

*

                Liliana przestała grać, kiedy usłyszała pukanie, a raczej łomotanie do drzwi. Już się podnosiła, żeby otworzyć, ale było to zbędne, ponieważ niecierpliwi goście, sami sobie otworzyli.
– Co wy, do cholery, tu robicie?! – takie słowa Liliany przywitały chłopców. Oni natomiast tylko się wyszczerzyli.
– Graj, maestro! – zawołali jednocześnie. Liliana pokręciła głową, uśmiechnęła się i zaczęła taniec palców na strunach. Melodia była coraz szybsza.

                Chłopcy tańczyli wokół niej i klaskali do rytmu, udając piękne damy, tracące dla grajka głowę.
_____________
* Nie jestem pewna, czy dobrze ułożyłam, ponieważ mój hindi jest jeszcze trochę kulawy i właściwie to dokładne tłumaczenie to "muzyka wiatru jest moim przewodnikiem", ale znaczenie to samo, a bardziej poetyckie :) 
Dewanagari to pismo, którym zapisuje się właśnie język hindi.
Ostatni rozdział wakacyjny. Już koniec laby, wracamy do szkoły.. niestety, a może i stety?
W każdym razie, rozdział, króciutki, leciutki, taki ot zwyczajny dla odprężenia :D

Rozdział 14 : "Forma więc formy stałej nie ma, gdy ma życie, życie zaś jest piękne, w ruchu czy w spoczynku." Tomasz Różycki – Dwanaście stacji

„Droga Liluś,                                                                                                                                               

                Nie dawałaś znaku życia! Jak mogłaś! Owszem mówiłaś, że możesz nie mieć czasu, ale żeby dwóch zdań nie napisać! Wszyscy się martwimy i chcemy wiedzieć co u Ciebie ( z tego co mówili twoi rodzice oni również). Czemu zawsze zapominasz, że warto pisać do ludzi, którzy nie maja pojęcia co się z tobą dzieje? Zapominasz o całym bożym świecie zaczytując się w tym twoim fantasy.
                Daj znak życia, chcę wiedzieć jak się masz, czy jeszcze żyjesz, bo z Tobą nic nigdy nie wiadomo, mała niezdaro, jak Ci idzie nauka. Proste rzeczy, a cieszą, uwierz.
                Byłam u Pawła. Spotkałam jego mamę. Jego i Halta. Przez chwilę rozmawiałyśmy. Mówiła, że Halt też wyjechał. Słyszałam, że jesteście w tej samej szkole. Opowiedz, jak tam jest?
Nawet nie możesz sobie wyobrazić jak bardzo chciałabym być z Tobą. Brakuję mi Ciebie. Wiem, że mogę pisać, ale to nie jest to samo, co zwyczajna rozmowa.
Mówiłaś, że jest szansa, że wrócisz w listopadzie na „świeczkę*”. Może skoro jesteście z Haltem razem w szkole przyprowadziłabyś też jego? Wiem, że on nadal cierpi, ale tak naprawdę każdy z nas to przeżywa. Pomyślałam, zresztą nie tylko ja, że jesteś jedyną osobą, która jest w stanie go przekonać. Zawsze mieliście dobry kontakt. Pewnie rozumiesz go lepiej niż inni. Ale... nie można wiecznie rozpamiętywać przeszłości. Teraz potrzebujemy każdych rąk. Ludzie zaczynają odchodzić. Na ostatniej zbiórce byłyśmy tylko we dwie. Ola i ja. Znów się zaczyna. Nam tez ich brakuje, ale oni by chcieli, żebyśmy dbali o szczep, a nie ich opłakiwali, prawda?
Ten fragment, był poznaczony mokrymi plamami, Liliana domyślała się, że po łzach. Jej samej na wspomnienie Pawła, Juli, Zenka i Latarnika rodzi się w sercu żal i tęsknota. I często chciała płakać, ale nie mogła, nawet nie wiedziała czemu. Płakała trzy razy w życiu, nawet podczas niemowlęcych lat nie wylewała dużo łez. Trzy razy, za trzema osobami. I nie mogła już więcej, choć nie raz próbowała się zmuszać, oczekiwany potok słonych kropel nie chciał się pojawiać.
Na dodatek coraz gorzej dogaduję się z mamą. Nie wiem czemu i nie chcę, żeby tak było. Zresztą znasz moją sytuację, nie będę Ci  powtarzać to samo po miliony razy.
Nie powinnam Cię zadręczać. Właściwie to znasz to wszystko na pamięć. Pewnie myślisz sobie teraz „ co ty gadasz? Przecież wiesz, że zawsze chętnie cię wysłucham. Nie gadaj bzdur, wcale mnie nie zadręczasz”. Przynajmniej tak zawsze mówisz, kiedy zaczynam Ci narzekać, że nie powinnam Ci tego wszystkiego mówić. A jednak to będę robić, znasz mnie. Nie powinnam Ci dokładać problemów, pewnie masz dość własnych. Przepraszam.
Kiedy Ciebie nie ma, Gdańsk jest jakiś smutny bez Ciebie. Jakby całe życie z niego uleciało. Na dodatek od początku września ciągle leje, w przerwach na deszcz. Jakby płakał po Tobie. Jedyne dobre, że przynajmniej jest względnie ciepło. Dla Ciebie pewnie byłoby gorąco znając Twoje wyczucie temperatury pt. „zimno zaczyna być wtedy, kiedy odpadają mi palce albo jestem zamrożona, w takim stopniu, że nie mogę się ruszyć i właściwie za chwilę zginę”.
Brakuje nam Ciebie. Wiesz, że znów segregowałam osprzęt, tylko tym razem nie miałam pomocy.
Jak już jesteś tak daleko od nas, to przynajmniej staraj się chociaż w tej szkole. Przynajmniej jedna z nas ma być spełniona zawodowo. To rozkaz! Choć pewnie i tak go nie usłuchasz.
Muszę kończyć, bo trochę się rozpisałam, przy czym większość listu zajęły moje narzekania, wybacz. Proszę odpisz mi szybko, znaczy nie w momencie, kiedy się zobaczymy.

Twoja Ella**.”

Eskapady podczas ulewy, nie wyszły szóstce Feniksów na dobre, teraz wszyscy pociągali nosami i siedzieli w dormitorium chłopaków z kubkami pełnymi herbaty w rękach, owinięci kocami. Przynajmniej Liliana miała więcej czasu na odpisywanie na listy. Choć trudno było czytać  osobiste listy, w momencie, kiedy piątka chłopców próbuje zaglądać ci przez ramię. Złożyła list i schowała do kieszeni, po czym położyła się na brzuchu, rozwinęła pergamin i zanurzyła pióro w atramencie. Już nawet nie próbowała ochraniać treści przed ciekawskimi oczami.

„Ello!

Wiem, wiem, że nie pisałam, że nie dawałam znaku życia, że się martwiliście, ale naprawdę już wystarczająco się tego naczytałam. Rozumiem, że to nie jest dobrze z mojej strony, ale już przestańcie mi robić te wszystkie wyrzuty bo zajmują za dużo miejsca.
Zaczniemy od Ciebie. I tak, jesteś głupkiem! Nawet nie waż się myśleć, że dokładasz mi problemów, bo doskonale wiesz, że tak nie jest. Mimo że dzielą nas setki kilometrów, to cząstka mnie zawsze będzie przy Tobie. Kiedy tylko masz jakiś problem pisz od razu! Nawet się nie zastanawiaj. Postaram się pomóc, a jęli mi się nie uda, to przynajmniej będzie Ci lżej.
Znowu zagonili Cię do osprzętu! Może zrobić Ci plakietkę „po wakacjach, to ja jestem tym łosiem, który segreguje osprzęt, żebyście wy mogli go później roznosić i mieszać”. Co ty na to?
Wszystko się powoli będzie układać. Nie rozwiążą nas, a jeśli by spróbowali to przyjadę stąd i sprzedam takiego kopa w dupę, że się opamiętają i wrócą na swoje miejsce. Będzie lepiej, jestem tego pewna.
Halt jeszcze potrzebuje czasu. Nie naciskajmy na niego, ale zapewniam Cie, że zobaczysz go na wigilii szczepowej.
Nie wiem, czy uda nam się wyjechać na świeczkę, ale bądźmy dobrej myśli.
Jestem beznadziejna w dawaniu rad. Przepraszam, ale nie wiem co ci poradzić. Nigdy nie byłam w twojej sytuacji. Może potrzeba czasu? Może jest czymś zmartwiona? Pewnie obie jesteście trochę zdenerwowane i się wyładowujecie. Może z nią pogadasz? Naprawdę, przepraszam, ale nie wiem co Ci jeszcze odnośnie tego poradzić. Przepraszam.
Ale wcale się nie zaczytuje, bo od kiedy tu przyjechaliśmy udało mi się przeczytać tylko cztery książki! A dobrze wiesz, jak to dla mnie mało.
W jednej kwestii masz racje: zapomniałam o całym świecie. W tej szkole jest ogromna magia. Zwyczajnie zatraciłam się w tym otaczającym mnie świecie, jak często zatracam się w przepięknym widoku. Tu jest cudownie, w powietrzu czujesz, że to nie jest zwyczajne miejsce, czujesz, że to coś więcej.
– O czym ty piszesz? Bredzisz. Znowu! – Kuba wtrącił się.
– Istnieje coś takiego jak prywatność.
– O, poetka – dorzucił Simus.
 Dobrze, przepraszam, już przestaję jak Ty to mówisz „poetyzować”.
– No i dobrze. Jak często masz takie napady bredzenia?
– Zamilknij. Doskonale wiesz, że często.
Bardzo się ucieszyłam, na widok listu od Ciebie. Mimo że w tej szkole jest wspaniale, to cieplej robi się na sercu, kiedy dostajesz list od starego przyjaciela.
– No tak, bo tutaj nie masz przyjaciół – powiedział z wyrzutem Halt.
                Myślisz wtedy, że jednak nie wszystko jest nowe, że gdzieś Tam są jeszcze ludzie, których znasz tysiące lat i oni o tobie nie zapominają.
– Nawet nie waż się odezwać – odezwała lodowatym Liliana nie podnosząc wzroku znad kartki, ale doskonale wiedziała, że Halt otwierał usta.
                Choć nie wszyscy to absolutnie nowe twarze. Halt rzeczywiście tez tu chodzi. Najśmieszniejsze jest to, że dowiedziałam się o tym w pociągu, który transportował uczniów do szkoły. Właściwie, to wpadłam na niego i tylko dlatego się dowiedziałam.
                Kiedy czekaliśmy na pociąg okazało się też, że jest tu także, chłopak Emilii i jego przyjaciele, więc ich tez znałam. Właściwe to znałam jego i Dobrego, powinnaś go kojarzyć, a resztę poznałam w pociągu, kiedy wepchnęli się bez zaproszenia, do przedziału,
– Przecież i tak nie miałabyś tego przedziału. I wcale nie wepchnęliśmy się tam!
– Nadal żaden z was nie ma prawa głosu.  
który wypatrzyłam, ale za to wygrałam bitwę o miejsce przy oknie!
                Kiedy dotarliśmy, pociąg gwałtownie zahamował, a ja akurat wtedy ściągałam gitarę z półki. Oczywiście gitara rozbiła się w szczątki, choć krzyczałam, żeby ją ratowali, a ja złamałam nos.
                Na ceremonię przydziału, dzielą tutaj nas względem charakteru, wystąpiłam ze złamanym nosem.
                Jestem w jednym Domu, bo to są te przydziały, trochę jak klasy, z Haltem, Dobrym, Simusem, jeden z tych, których poznałam w pociągu, i jeszcze bliźniakami, których nie da się odróżnić. Dobrze się dogadujemy, przynajmniej zazwyczaj. Gorzej jest z dziewczynami, jak pewnie się domyślasz.
                Łącznie ze mną jest nas piątka, a rozmawia ze mną tylko jedna.
                Drugiego dnia, nawet spałam w pokoju chłopaków, ponieważ nie wpuściły mnie.
                Jest tyle rzeczy, o których chciałabym Ci opowiedzieć, ale ani nie chce mi się ani nie wszystko można napisać, poza tym mam nad sobą kilka par oczu, które obserwują to co piszę, co chwila się wtrącając.
– W sumie, pozdrów Lenę ode mnie.
                Masz pozdrowienia, od Halta.
– To ode mnie też pozdrów.
– Ode mnie też.
– I od nas – powiedzieli chórem bliźniacy.
                I od wszystkich pozostałych, nie ważne, że ich nie znasz. Gdybyś była tutaj ze mną uśmiałabyś się do łez, słysząc ich komentarze.
                Pozdrów wszystkich. Uwierz mi, bardzo chciałabym się rozdwoić, ale to nie jest możliwe. Jak tylko będę w Gdańsku to do Ciebie wstąpię, obiecuję, że wtedy usiądziemy, ja z kawą, (wiesz, że nie dają tutaj czarnej, normalnej kawy?! Możliwa jest tylko wersja z większą ilością mleka niż kawy. Fuj! Jak tak można, prawda?) ty z herbatą i porozmawiamy, o wszystkim, po prostu.
                Póki co bywaj, trzymaj się. Poradzisz sobie, jestem tego pewna.

Ściskam, Lilia

P.S. Widzę, że macie idealną pogodę dla mnie. U nas cały czas grzeje słońce.
– No tak, i właśnie dlatego, teraz wszyscy siedzimy tutaj przeziębieni – rzucił Andrzej, po czym kichnął, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Pewnie, nie tęskni, ale robi mi na złość.
I to niby ty się rozpisałaś?! ”
– Nie dodałaś, żadnej piosenki – zauważył Halt ,w momencie, kiedy sowa wylatywała z pomieszczenia z listem w nóżkach.
Liliana rozszerzyła oczy ze zdziwienia i podbiegła do okna. Zaczęła machać rękami i wołać sowę z powrotem, ale ta była już daleko. Dziewczyna wbiła mordercze spojrzenie w Halta.
– Nie mogłeś wcześniej?
– No cóż... nie – wyszczerzył się.
                Lilia omotała się kocem i usiadła, po drodze rozlewając herbatę, której nie cierpiała. Naprawdę tęskniła za czarną, niesłodzoną kawą.

– Cholera – mruknęła. Chłopcy już nie wytrzymali i zaśmiali się – śmiejcie się póki możecie – powiedziała i pociągnęła nosem.
________________
*świeczka to akcja zarobkowa, organizowana co roku przez harcerzy we Wszystkich świętych. Polegająca na sprzedawaniu zniczy przed cmentarzem.
**Lena i Liliana są jak siostry. Dlatego piszą do siebie zdrobnieniami. Tylko Ella(Lena) może zwracać się do Liliany per Liluś, bądź "maluszku".
Kolejny rozdział. I drugi także pojawi się dzisiaj.
Tak jak zapowiedziałam opiera się na wymianie listów przez dziewczyny, ale oczywiście pojawiły się te wtrącenia chłopaków podczas pisania listu do Leny.
Oddaje w wasze ręce, Visenna :)