Nie marnuj czasu,
Nie rób zbyt wiele zbędnego hałasu."
Kiedy Liliana weszła do domu poczuła się jakby przekroczyła wrota do innego świata. Wszystko wydawało się takie... normalne... niemagiczne... ciche. Nie wiedziała sama co czuje, czy było to rozczarowanie? smutek? żal? czy może ulga z powrotu do poprzedniego życia? ale czy to poprzednie życie nadal istniało?
Dziewczyna nie zdążyła odłożyć plecaka, a już rzuciła się na nią Ebony, oczywiście nie wystarczyło jej zwyczajne "siema piesku, jak ci się żyło?", potarmosić po głowie i odjeść. Nie przy tym psie. Suczka nie miała zamiaru nigdzie iść bez Liliany, nie opuszczała dziewczyny na krok. Kiedy odkładała plecak do pokoju, kiedy wynosiła sobie siedzisko na ganek i wreszcie tam została. Najgorsze było to, że Ebony nie spuszczał z niej oskarżycielskiego spojrzenia, jakby chciała powiedzieć "Zostawiłaś mnie samą na cztery miesiące i myślisz, że tak łatwo ci odpuszczę? Niedoczekanie! Masz żałować!". Na szczęście za chwilę dołączyli się rodzice i Ebony przestała się dąsać wyłącznie na nią, a w związku z tym, że nie potrafiła skupić się na pretensji do więcej niż jednej osoby zaczęła radośnie skakać między rodziną. Trójka zaczęła się śmiać i wszyscy byli bardzo wdzięczni cudownemu psu, że przerwano ciszę, która by zalegała i otulała ich szczelnie. Zaczęli rozmawiać wszystkim, o niczym, o tym, że w domu na końcu drogi urodził się kolejny chłopczyk, że przez srogą zimę będą słabe plony, jak idzie Lilianie w Narecie, oprócz tego, że ciągle łamie przepisy. Rodzice szczególnie martwili się o zdarzenia z początku października, które dziewczyna zbyła machnięciem ręki i stwierdzeniem, że powinna bardziej uważać podczas latania. Miała nadzieję, że kiedy o tym mówili, Sharmowie nie zobaczyli przebłysku lęku w jej oczach na wspomnienie tamtych zdarzeń. Im dłużej rozmawiali tym bardziej Liliana czuła, że wróciła do domu, tym więcej się śmiali i tym bardziej czuli, że rozłąka nie zmieniła ich relacji na gorsze. Z biegiem czasu w ogóle zapomnieli, że kiedykolwiek się rozdzielili na dłużej niż dzień. Jakby Liliana wracała ze szkoły codziennie.
Siedzieli na ganku i oglądali grudniowe gwiazdy owinięci w koc, a w rękach trzymali kubki, zimnej już kawy, która już nie grzała w dłonie, a jednak każdy cały czas oplatał palcami naczynie. Siedzieli zamknięci w swoim małym świecie, do którego nie miały wstępu żadne troski, czy problemy. Tu po prostu się było. I oczywiście jak zwykle, kiedy już znajdziemy się w tym słodkim miejscu coś musi sprawić, że natychmiast wracamy do rzeczywistości, jak ocuceni kubłem wody. W tym przypadku to były słowa rodziców.
- Musimy ci o czymś powiedzieć - dziewczyna przeniosła przerażone spojrzenie na rodziców. Miała złe przeczucia. Nagle przypomniała sobie te wszystkie zdziwione spojrzenia, kiedy mówiła, że jest z rodziny mugoli. Amelia na jej pierwszym treningu Quidditcha, Halt, kiedy mieli przerwę podczas szlabanu z Nagorą, dziwną rozmowę, którą słyszała podczas pobytu w Skrzydle Szpitalnym po upadku na początku października. Przypomniała sobie słowa tego chłopaka "Na mnie nie zrobi wrażenia, że jesteś Sharma. Twoi rodzice to kanalie... Nawet czystość krwi was nie uratuje...". I zrozumiała.
- Nie jesteście niemagiczni - wyszeptała Liliana z zamglonymi oczyma. - Jesteście... jesteśmy czystej krwi.
Słowa zawisły nad nimi, a czas jakby się zatrzymał. Przez głowę dziewczyny przebiegało mnóstwo pytań z prędkością kilka tysięcy na sekundę. Po jej twarzy przechodziły cienie uczuć. Zaskoczenie, pytanie, smutek, rozkojarzenie, zrozumienie... W końcu odezwała się znów.
- Czemu? - rodzice popatrzyli po sobie, po czym spuścili wzrok.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Nie nazywasz się tak naprawdę Sharma. To tylko przezwisko mamy, kiedy była w szkole - zaczął ojciec, ale przerwał widząc podniesione na niego oczy córki. Puste, beznamiętne.
- Naprawdę masz na nazwisko Borowska - kontynuowała matka. Teraz spojrzenie Liliany przeszło na nią. Jednak ta wytrzymała je na tyle, żeby powiedzieć kilka słów, prawie bez załamania głosu - Tak jak założyciel Naretu. Jest twoim przodkiem... - w tym momencie głos mamy całkowicie się załamał, a jej oczy zaszkliły od łez.
- Czemu? - powtórzyła pytanie Lil, obojętnie, bez uczuć. W jej głosie, tak jak w oczach, nie było nic. A skóra i włosy zmieniły kolor na szary.
- Musieliśmy cię chronić. Byliśmy aurorami, czyli ludźmi, którzy tropią i zamykają przestępców świata czarodziejów - czarnoksiężników. W 1957 w Polsce stało się dużo dobrych rzeczy. Dla mugoli. Dla świata czarodziei był to jeden z najgorszych czasów w historii. Bartosz Leliwczyk, szerzył terror w prawie całym kraju. Zabijał i ciskał czarno-magiczne klątwy na wszystkich, który stanęli na jego drodze. Wielu aurorów ścigało go, aż w końcu się udało i w kwietniu 58. roku, wysłaliśmy go do Azkabanu, Najlepiej strzeżonego więzienia czarodziejów. Zarówno ja, jak i mama mieliśmy bardzo duży udział w schwytaniu Leliwczyka i wszyscy czarodzieje o tym wiedzieli. Żaden zły człowiek nie działa absolutnie sam. I my przekonaliśmy się pierwsi jak bardzo pochopnie postąpiliśmy, nie dociekając z kim był związany. Wydawało się to nieistotne wobec faktu, że czarnoksiężnik w końcu jest w więzieniu. Bez przywódcy jego grupa się rozstanie, zresztą przecież było ich nie wiele, większość i tak już zginęła lub została złapana. Nie. Było ich znacznie więcej niż myśleliśmy - tata przerwał na chwilę i wpatrzył się w jakiś niewidzialny obraz, zapewne przywołując bolesne wspomnienia. - Podczas urodzin twojej mamy zaatakowali na nas. Wywiązała się walka. Wtedy zostawili po sobie tylko wiadomość, że nie zginiemy wraz z całą rodziną. Kilka miesięcy potem okazało się, że mama jest w ciąży. Nie mogliśmy pozwolić, żeby coś ci się stało. Dlatego usunęliśmy się z magicznego świata. Jedynymi osobami z dawnego życia, oprócz rodziny, które wiedziały gdzie jesteśmy byli Brzozowscy. Kiedy okazało się, że jesteś metamorfomagiem sytuacja stałą się bardzo skomplikowana, trudno jest to ukryć małemu dziecku. Dlatego odszukaliśmy eliksir który... - głos ojca załamał się. Mimo że Liliana domyślała się co robił eliksir, chciała to usłyszeć. Chciała usłyszeć jak została oszukana przez wszystkich. - Blokował umiejętności magiczne. Na zawsze. Miałaś już nigdy nie użyć magii. W ten sposób łatwiej było nam się ukrywać. Zmienione nazwisko, zmieniony status krwi, zmienione życie. Ale ty przełamałaś działanie eliksiru. - ojciec najwidoczniej zakończył historię albo nie był w stanie dalej mówić. Liliana zobaczyła łzę cieknącą po jego policzku. Mama płakała już od dawna.
Dziewczyna wodziła wzrokiem od jednego do drugiego rodzica. Mogła być podła i wyładować teraz na nich całą złość, którą w sobie miała po usłyszeniu tego wszystkiego. Po tylu latach życia w kłamstwie, ale nie potrafiła. Zamiast tego powiedziała "rozumiem". Rodzice podnieśli na nią zdziwiony wzrok, po czym ścisnęli ją. I tak trwali, a Ebony, która im się cały czas przyglądała wyglądała jakby wszystko rozumiała.
- To może teraz wystawcie na stałe te magiczne zdjęcia? - odezwała się Liliana. Rodzice tylko podnieśli na nią zdziwione, zapłakane oczy. Po czym kiwnęli głowami.
P. P. S. "Wierszyk" na samym początku, jest do całego rozdziału i został stworzony przeze mnie.
- Musimy ci o czymś powiedzieć - dziewczyna przeniosła przerażone spojrzenie na rodziców. Miała złe przeczucia. Nagle przypomniała sobie te wszystkie zdziwione spojrzenia, kiedy mówiła, że jest z rodziny mugoli. Amelia na jej pierwszym treningu Quidditcha, Halt, kiedy mieli przerwę podczas szlabanu z Nagorą, dziwną rozmowę, którą słyszała podczas pobytu w Skrzydle Szpitalnym po upadku na początku października. Przypomniała sobie słowa tego chłopaka "Na mnie nie zrobi wrażenia, że jesteś Sharma. Twoi rodzice to kanalie... Nawet czystość krwi was nie uratuje...". I zrozumiała.
- Nie jesteście niemagiczni - wyszeptała Liliana z zamglonymi oczyma. - Jesteście... jesteśmy czystej krwi.
Słowa zawisły nad nimi, a czas jakby się zatrzymał. Przez głowę dziewczyny przebiegało mnóstwo pytań z prędkością kilka tysięcy na sekundę. Po jej twarzy przechodziły cienie uczuć. Zaskoczenie, pytanie, smutek, rozkojarzenie, zrozumienie... W końcu odezwała się znów.
- Czemu? - rodzice popatrzyli po sobie, po czym spuścili wzrok.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Nie nazywasz się tak naprawdę Sharma. To tylko przezwisko mamy, kiedy była w szkole - zaczął ojciec, ale przerwał widząc podniesione na niego oczy córki. Puste, beznamiętne.
- Naprawdę masz na nazwisko Borowska - kontynuowała matka. Teraz spojrzenie Liliany przeszło na nią. Jednak ta wytrzymała je na tyle, żeby powiedzieć kilka słów, prawie bez załamania głosu - Tak jak założyciel Naretu. Jest twoim przodkiem... - w tym momencie głos mamy całkowicie się załamał, a jej oczy zaszkliły od łez.
- Czemu? - powtórzyła pytanie Lil, obojętnie, bez uczuć. W jej głosie, tak jak w oczach, nie było nic. A skóra i włosy zmieniły kolor na szary.
- Musieliśmy cię chronić. Byliśmy aurorami, czyli ludźmi, którzy tropią i zamykają przestępców świata czarodziejów - czarnoksiężników. W 1957 w Polsce stało się dużo dobrych rzeczy. Dla mugoli. Dla świata czarodziei był to jeden z najgorszych czasów w historii. Bartosz Leliwczyk, szerzył terror w prawie całym kraju. Zabijał i ciskał czarno-magiczne klątwy na wszystkich, który stanęli na jego drodze. Wielu aurorów ścigało go, aż w końcu się udało i w kwietniu 58. roku, wysłaliśmy go do Azkabanu, Najlepiej strzeżonego więzienia czarodziejów. Zarówno ja, jak i mama mieliśmy bardzo duży udział w schwytaniu Leliwczyka i wszyscy czarodzieje o tym wiedzieli. Żaden zły człowiek nie działa absolutnie sam. I my przekonaliśmy się pierwsi jak bardzo pochopnie postąpiliśmy, nie dociekając z kim był związany. Wydawało się to nieistotne wobec faktu, że czarnoksiężnik w końcu jest w więzieniu. Bez przywódcy jego grupa się rozstanie, zresztą przecież było ich nie wiele, większość i tak już zginęła lub została złapana. Nie. Było ich znacznie więcej niż myśleliśmy - tata przerwał na chwilę i wpatrzył się w jakiś niewidzialny obraz, zapewne przywołując bolesne wspomnienia. - Podczas urodzin twojej mamy zaatakowali na nas. Wywiązała się walka. Wtedy zostawili po sobie tylko wiadomość, że nie zginiemy wraz z całą rodziną. Kilka miesięcy potem okazało się, że mama jest w ciąży. Nie mogliśmy pozwolić, żeby coś ci się stało. Dlatego usunęliśmy się z magicznego świata. Jedynymi osobami z dawnego życia, oprócz rodziny, które wiedziały gdzie jesteśmy byli Brzozowscy. Kiedy okazało się, że jesteś metamorfomagiem sytuacja stałą się bardzo skomplikowana, trudno jest to ukryć małemu dziecku. Dlatego odszukaliśmy eliksir który... - głos ojca załamał się. Mimo że Liliana domyślała się co robił eliksir, chciała to usłyszeć. Chciała usłyszeć jak została oszukana przez wszystkich. - Blokował umiejętności magiczne. Na zawsze. Miałaś już nigdy nie użyć magii. W ten sposób łatwiej było nam się ukrywać. Zmienione nazwisko, zmieniony status krwi, zmienione życie. Ale ty przełamałaś działanie eliksiru. - ojciec najwidoczniej zakończył historię albo nie był w stanie dalej mówić. Liliana zobaczyła łzę cieknącą po jego policzku. Mama płakała już od dawna.
Dziewczyna wodziła wzrokiem od jednego do drugiego rodzica. Mogła być podła i wyładować teraz na nich całą złość, którą w sobie miała po usłyszeniu tego wszystkiego. Po tylu latach życia w kłamstwie, ale nie potrafiła. Zamiast tego powiedziała "rozumiem". Rodzice podnieśli na nią zdziwiony wzrok, po czym ścisnęli ją. I tak trwali, a Ebony, która im się cały czas przyglądała wyglądała jakby wszystko rozumiała.
- To może teraz wystawcie na stałe te magiczne zdjęcia? - odezwała się Liliana. Rodzice tylko podnieśli na nią zdziwione, zapłakane oczy. Po czym kiwnęli głowami.
*
Po porannej wizycie na cmentarzu, w małym domku na plaży wśród lasów i pól, trwała tradycyjna, absolutnie niemagiczna kłótnia na temat karpia, zagłuszana dźwiękami strojonej gitary.
- Co roku to samo! Dlaczego nie możemy po prostu przestać przygotowywać karpia?
- Sąsiad złowił kilka i zaproponował. Trudno było odmówić!
- A trzeba było! Ja nie będę go zabijać!
- I niby ja mam to zrobić?! Jesteś taki sam jak mój ojciec! On też twierdził, że nie będzie zabijał karpia, bo mu go szkoda i mama musiała to robić! Z tym, że ja też nie mam zamiaru tego robić!
- I niby ja mam to zrobić?! Jesteś taki sam jak mój ojciec! On też twierdził, że nie będzie zabijał karpia, bo mu go szkoda i mama musiała to robić! Z tym, że ja też nie mam zamiaru tego robić!
Gitara powoli zaczynała brzmieć dobrze, jeszcze chwila, a będzie nastrojona.
- No tak! zawsze musisz wspominać jaka to twoja mama była biedna, że musiała zabijać karpia.
- Tak! Bo co roku mam nadzieję, że w końcu przemówi ci to do myślenia!
- Dobrze wiesz, że twoja mama pewnie jeszcze cieszyła się, że może to robić!
Z instrumentu zaczęła płynąć muzyka, a nie bolesne dla ucha pojedyncze nie czyste nuty. Liliana odłożyła gitarę na łóżko i udała się do kuchni. Czas wkroczyć na front. Rodzice jeszcze się kłócili, kiedy ich córka wychodziła z łazienki z wijącym się karpiem w rękach, a także kiedy uderzała go w głowę, skrzywiona, aż przestał się ruszać, na ganku.
- Zadowoleni? - z tymi słowami na ustach i martwą rybą w ręku Liliana weszła do kuchni.
Mama jak zwykle spojrzała na nią z zdziwieniem i przerażeniem, a tata uśmiechnął się pod nosem.
- Następnym razem może użyjcie magii? - dziewczyna zostawiła karpia na kuchennym blacie i poszła na ganek.
- Nasze dziecko jest mądrzejsze od nas. - szepnęła mama.
- Tak. I bardziej przyzwyczajone do magii. Kiedy ostatnio jej używałaś? Bo ja już nie pamiętam. - tata poszedł na werandę za córką, a zaraz dołączyła mama. I rozegrała się coroczna bitwa na śnieżki.
Potem zaczęło się tradycjyne wigilijne jedzenie. Na sam koniec chwilę przed północą wszyscy ze wsi zebrali się, żeby wspólnie iść na pasterkę do pobliskiego kościoła.
*
Sharmowie, a raczej Borowscy właśnie dyskutowali na bardzo ważny temat, czy Napoleon podczas wyprawy na Rosję był zbyt zapatrzony w swoje zwycięstwa i dlatego przegrał? Kiedy usłyszeli zgrzyt bramy. Liliana została oficjalnie wysłana, aby sprawdzić dziwną okoliczność. Naciągnęła bluzę, opinacze i wyszła na podwórko. Bez psa, bo Ebony nienawidziła zimna i zimą ograniczała się tylko do wyjść koniecznych.
Liliana rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. Czy to poplecznicy tego czarnoksiężnika ich odnaleźli. Już chciała wracać do domu, kiedy usłyszała szelest. Wyszła za bramę i skręciła dróżką w stronę lasu, skąd dochodziły odgłosy. Kiedy tylko to zrobiła jej oczom ukazało się pięć znajomych sylwetek, ale przecież nie mogli tu być. Mimo wątpliwości zawołała "co tu robicie?", a gdy sylwetki nie zareagowały, zignorowała to i poszła dalej, a przynajmniej zrobiłaby tak, gdyby nie odkryła, że to podstęp i chcą ją zagonić pod gałąź z wielką ilością śniegu. Zamiast pójść dalej prosto, prawie natychmiast znalazła się przy Halcie, a potem popchnęła go pod pułapkę. Zaskoczony chłopak skończył pod górą śniegu, spod której ciężko było mu się wykopać.
- To teraz możecie mi powiedzieć co tu robicie?
- Nie - wyszczerzyli się i rzucili w dziewczynę śnieżkami. Ta zresztą nie pozostała im dłużna. Po chwili wylądowali pod brama Liliany. Dobry stwierdził, że on tak nie gra i usiadł na środku w siadzie skrzyżnym, Simus stanął nad nim i próbował go przekonać, żeby wstał, Liliana trzymała Halta pod ramieniem i wcierała mu śnieg we włosy, a bliźnicy w identyczny sposób wyskoczyli za Simusem i Dobrym i wycelowali w nich śnieżkami.
Niby tylko śnieg, a ile dawał radości!
*
Właściwie to do końca nie wiedziała, co robiła o tej porze poza domem. Swoim lub kogokolwiek innego. Nie było żadnego powodu dla którego wyszła z domu i zatrzasnęła za sobą drzwi, tak, że aż tynk poszedł z sufitu. Może już miała dosyć tych wszystkich ścian przypominających jej o córeczce. Może to przez kłótnię z mężem, który pracę w Ministerstwie nie poświęcał czasu rodzinie. Może po prostu wyładować energię lub odpocząć od wszystkiego i wszystkich. A może wszystko razem? Skutek był taki, że teraz, o północy, włóczyła się po mieście. Nie chciała tego, ale sama nie wiedziała kiedy zaczęła kłótnia, a przecież była z dobrego domu, kobietą, która powinna miarkować emocje. W pewnym momencie skręciła i weszła w ciemniejszą uliczkę.
__________________
Jest rozdział. Owszem daleko od początku maja i rocznicy, ale myślę, że jesteście w stanie mnie zrozumieć. W końcu każdy ma jakieś życie poza internetowym, a przynajmniej ja mam.
W każdym razie, uznałam, że jest dobrze jak jest. Zakończyliśmy święta. Z zimy wyjdziemy lada chwila! Jeszcze tylko mecz quidditcha. Znów nie dotrzymałam słowa i przepraszam.
Zachęcam do komentowania.
Visenna
P. S. Jeśli pamiętacie chwilowy pierwszy zimowy szablon, to on własnie przedstawiał scenę przed brama Liliany.
P. P. S. "Wierszyk" na samym początku, jest do całego rozdziału i został stworzony przeze mnie.
Siema i czekam na was ;)