wtorek, 1 marca 2016

Rozdział 19 : Po prostu zima.

     Grudzień 1973 roku od samego początku był mroźny. Pierwszego dnia miesiąca już spadł śnieg, a kiedy Liliana zobaczyła pogodę za oknem, od razu zeskoczyła z łóżka i pobiegła do dormitorium chłopaków. Cicho wślizgnęła się do środka, a widząc, że mieszkańcy smacznie śpią, nabrała górę śniegu z okna i zrzuciła na Halta. Biedny chłopak obudzony drastycznym spadkiem temperatury wyskoczył z łóżka, nie do końca wiedząc co się dzieje i jeszcze w połowie świadomości będąc w krainie snów, na co Liliana zareagowała wybuchem śmiechu. Halt odwrócił się w jej kierunku i już prawie przytomny, oskarżycielsko wyciągnął palec w jej stronę.
- Ty!
- Ja! - odkrzyknęła zadowolona z siebie Liliana, wytykając jednocześnie język, a chwilę potem zaczęła uciekać przed rozwścieczonym zimną pobudką Haltem. Przez krzyki dwójki szaleńców pozostali mieszkańcy pokoju również się obudzili, rzecz jasna bardzo niezadowoleni z tego faktu.
- Uspokójcie się! - Dobry starał się przekrzyczeć hałas wywoływany przez goniących się głupców, którzy właśnie zaczęli obrzucać się przygodnymi rzeczami lezącymi na podłodze, niestety zamiast upragnionego spokoju został zmasakrowany zmasowanym podwójnym atakiem śniegu.
     Po chwili wszyscy byli cali w śniegu i ganiali się po małej zagraconej przestrzeni, jaką było dormitorium chłopców. Oczywiście pomieszczenie zamieniło się przez to w jedną wielką pluchę, ale nie przejmowali się tym i dalej obrzucali kaskadami śniegu. Dopiero kiedy wszyscy byli mokrzy do suchej nitki, a większość rzeczy, które leżały na podłodze ( czyli w zasadzie praktycznie wszystko co tylko może przychodzić na myśl ) pływało, postanowili zawrzeć chwilowy rozejm, który nie miał już znaczenia, bo za 10 minut zaczynała się Transmutacja i wpadli w delikatnie mówiąc szok.
- Policzymy się po lekcjach - wykrzyknęli na raz, a zaraz potem roześmiali się.

*

- Wyjeżdżacie na święta? - spytał Simus, a kiedy wszyscy pokiwali głowami, trochę spochmurniał. Miał nadzieję, że jednak odpowiedź byłaby inna. Gdy którekolwiek z nich by zostawało i on by tak postąpił, jednak nawet siedzenie z irytującym kuzynem było lepsze od samotnych i nudnych dwóch tygodni w zamku.
- W razie czego, zawsze możesz przyjechać do nas. To nie będzie problem.
- Dzięki, ale chyba to nie jest najlepszy pomysł. Na szczęście mam jeszcze tydzień, żeby się na to przygotować - Simus uśmiechnął się smutno.
- W razie czego przyjedziemy do Liliany, na jej kraniec świata. I jej rodzice są mili i nawet mnie lubią, chyba - roześmiali się.
- To już wiemy co robimy w Wigilię.
- Może to! - wykrzyknęli bliźniacy i wysypali na Simusa, Halta  i Lilianę po wiadrze świeżo zebranego śniegu. Korin uniknął lodowego prysznica tylko dlatego, że dziś wyjątkowo zajął miejsce w fotelu. Miejsce, które zwykle zajmowała Liliana. Inne osoby przebywające w Salonie, sądząc po morderczych spojrzeń rzucanych bliźniakom, były prawie tak samo niezadowolone z obecności śniegu w środku jak trójka głównych ofiar. Jednak za chwilę przybiegł jeden z licznych braci, rudowłosych rozrabiaków i obrzucił śniegiem swoje koleżanki z roku. Z kolei ktoś inny zmienił podłogę w ślizgawkę i sprawił, że śnieg się nie roztapiał. Słowem Salon Domu Feniksa został przemieniony w dziedziniec. 
- To już się staje nudne - stwierdził Simus, a chwilę potem oberwał śnieżką. - Niech ja cię dorwę! 
     I już nie było nudne.
    W taki sposób mijał czas w grudniu. Naret dzielił się na dwie części, tę która siedziała w zamku przy kominku i grzała się oraz tę, która prawie cały czas spędzała na dworze, na śniegu. W tym ostatnim tygodniu nawet nauczyciele już chcieli mieć wolne i zadawali mniej prac i nauki, oczywiście oprócz Piotra Nagory, którego działania poszły w odwrotnym kierunku ku niezadowoleniu uczniów.
     Ostatni tydzień przed świętami wnosił już tylko i wyłącznie atmosferę świąteczną. Cały zamek był przystrojony dzwoneczkami, bombkami, a na każdym kroku można się było potknąć o malutkie choinki, które wyrastały z podłogi korytarzy, przy okazji tłukąc ( nie jestem pewna, czy to jest po polsku) wszystkie bombki, które na nich były. Wszystko emanowało atmosferą świąt. Po zamku krążyły plotki, że widziano Nagorę jak się uśmiecha, ale nikt w to nie wierzył.
     W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Normalni uczniowie pakowali się i zaczynali żegnać się: zbierali adresy, żeby sowy się nie męczyły poszukiwaniami, robili listy prezentów dla najbliższych, a także po prostu składali życzenia.
     Z kolei ta mniej normalna część, czyli Liliana, Halt, Simus, Dobry, Kuba i Andrzej oraz kilka innych osób miała pakowanie i przygotowywania do wyjazdu - gdzieś, bo przecież nie ma czym się przejmować. Spakujemy się jutro rano. Oni chcieli nacieszyć się zamkiem i czasem, gdy mogli używać magii. Dlatego na błoniach śnieżki latały w te i z powrotem szukając swego celu, zbroje śpiewały obraźliwe kolędy, a szaliki i czapki chętnie owijały się wokół głowy własnego właściciela, zasłaniając mu całkowicie pogląd na świat. Słowem było wesoło. Szczególnie kiedy czapki bliźniaków także się zbuntowały, a ci próbując się uwolnić od złośliwych części garderoby tańczyli w kółko, a przynajmniej tak to wyglądało. Jeszcze zabawniejsze było to, że mimo kompletnego braku wzroku bracia wykonywali identyczne ruchy, jak odbicia lustrzane. Kiedy Simus, Halt, Dobry i Liliana przestali się śmiać, zaczęli rzucać w nieszczęśników śnieżkami, a ci uciekając przed śnieżnymi pociskami, w końcu zderzyli się i upadli.
- Uważaj jak biegniesz, Kuba!
- Sam uważaj, Kuba! Bo coś ci się pomyliło. To ja jestem Andrzej!
- Braciszku drogi, ja rozumiem, że chcesz być równie mądry i wspaniały, co twój starszy brat, ale przejmując moje imię, nie zmienisz nic. Będziesz nadal Kubą, ale ze wspaniałym imieniem, wspaniałego brata.
- To ty chcesz być tak wspaniały jak ja! W końcu to ty się podszywasz!
- Nie, to ty chcesz być tak wspaniały jak ja! Zapamiętaj w końcu, raz na zawsze. To ja jestem Andrzej!
     Zażarta dyskusja trwała, a czwórka, która jeszcze przed chwilą się śmiała teraz miała zagubione miny, nie tylko dlatego, że bliźniacy, którzy jako jedyni na świecie wiedzieli, który jest który sprzeczali się o to, ale również dlatego, że dyskutowali na ziemi, a przez to, że mieli zasłonięte twarze nie wiadomo było, który mówił, a Liliana mogłaby się założyć, że większość tej rozmowy prowadzi tylko jeden. Krzyki Kuby i Andrzeja jeszcze przez długi czas odbijałyby się od zamarzniętej tafli wody, gdyby na scenę nie wszedł inny rudzielec, chyba z trzeciej klasy.
- Chłopaki, jesteście tak samo głupi, więc nie ma o co się kłócić. Możecie przestać. W końcu i tak mnie nie dosięgacie do pięt.
- Ha! Dobry żart, Janek, ale ty to chyba jesteś bardziej ułomny niż Berta, o ile tak się da - powiedzieli wyjątkowo zgodnie bliźniacy.
     Utarczki słowne między Wolińskimi mogły trwać wieczność, ale wtedy Liliana, Halt, Dobry i Simus, jeszcze tak dobrze tego nie wiedzieli, więc dzielnie czekali, aż skończą. Niestety, rudowłosych wciąż przybywało i dyskusja znów i znów rozpoczynała się od początku. W końcu, kiedy przyszedł szósty już Woliński, przerwał wszystko jednym zdaniem.
- Czy mnie się wydaje, czy nasi identyczniacy młodsi są osłabieni i nic nie widzą?
      Po tych słowach wszyscy zwrócili wzrok ku nowo przybyłemu, nawet Andrzej i Jakub, a przynajmniej zrobili by to gdyby mogli używać wzroku.
- Jednego na pewno jestem pewien. Moi kochani braciszkowie zostali brutalnie zaatakowani, kiedy byli bezbronni - roześmiał się, a potem uformował kule ze śniegu i rzucił ją najpierw w stronę Liliany, potem kolejne w Halta, Simusa i Dobrego, a na sam koniec w bliźniaków. Na jeziorze rozegrała się ślizgana bitwa na śnieżki, a brała w niej udział szóstka pierwszoklasistów oraz mafia Wolińskich.
     Kiedy o 23.00 Liliana weszła do dormitorium cała przemoczona i usmarowana śniegiem, wyglądając jak topielec, dziewczyny zaczęły krzyczeć i piszczeć, że coś się włamało do ich dormitorium i chce je pożreć. Nie dało im się wytłumaczyć, że to jest Liliana, tylko zmieniła kolor skóry na biały, aby trudniej ją było odnaleźć w śniegu. W ten sposób znów wylądowała u chłopaków. Miała tam już "zawiniątko stałego bywalca": szczoteczkę, kilka ubrań, mydło, ręcznik.Otworzyła drzwi bez pukania, widziała ich już w większości dziwnych sytuacji jakie mogły zaistnieć w tym dormitorium, przynajmniej na razie. Jedną z takich sytuacji był striptiz Halta na ramie jednego z łóżek. Uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Nie mogła zaakceptować tego, że minęły dopiero trzy miesiące, a tyle rzeczy już się wydarzyło, a oni już czuli się w tej szkole jak w drugim domu. Wydawało się to niemożliwe, w końcu, to tylko trzy miesiące! Tak samo niemożliwa wydawała się ich przyjaźń, jak w tak krótkim czasie można się tak bardzo zżyć z obcymi ludźmi? Prawie obcymi.
     Weszła do dormitorium i szczęśliwie nie natrafia na żadną dziwną sytuację, ale gdy tylko chłopcy ja zobaczyli zaczęli krzyczeć "oszukistka!", przestali po tym jak wycisnęła połowę wody ze swoich włosów (a pamiętajmy, że miała te włosy koszmarnie długie)  na Andrzeja, drugą połowę na Kubę, a pozostałości śniegu i lodu wyrzuciła na Simusa.
- No i co? Pewnie znów nie masz własnego dormitorium? - zaśmiał się jeden z bliźniaków.
- Nie to ty nie masz własnego łóżka - odcięła się dziewczyna.
- Ej że! Przecież masz swoje!
- Nawet sześć - wyszczerzyła się Liliana, a następnie wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Wam tez nie chce się wyjeżdżać? - spytał nagle Simus trochę czasu później, kiedy wszyscy leżeli na dolnych łóżkach.
- Z jednej tak, z drugiej nie.
      Potem przez długi czas jeszcze rozmawiali o wszystkim, o tym co przeżyli w szkole, o świętach, o quidditchu, o magii i wielu innych sprawach. Nawet nie zdali sobie sprawy kiedy zasnęli.
      Oczywiście kiedy się obudzili zaczęli w popłochu zbierać swoje rzeczy i wrzucac je do kufrów. Co wcale nie było takie proste, z racji tego, że pozasypiali w naprawdę dziwnych pozycjach i bolało ich w zasadzie wszystko. Chłopcy uwijali się ja w ukropie, a Liliana spokojnie stała i obserwowała ich śmiejąc się. Dopiero kiedy już w połowie się spakowali w wyjątkowo rekordowym czasie pięciu minut, postanowiła ich uświadomić, że jest dopiero 06.00, więc mają cztery godziny do pożegnalnego śniadania. Ich reakcja jest oczywista - chcieli zabić Lilianę na miejscu.
- Podpowiem wam, że szkolne szaty schowaliście, wszyscy, jako pierwsze - po tych słowach z szerokim uśmiechem na ustach usunęła się z pola widoku chłopców i udała do swojego dormitorium. Po upewnieniu się , że nikt nie uzna jej za potwora. Otworzyła drzwi, oczywiście wszystkie jej współlokatorki spały oprócz jednej. Sara siedziała na oknie i wpatrywała się w dal.
- Hej nie za ciepło ci zmarzluchu? - zaśmiała się Liliana i usiadła obok czarnowłosej przy okazji nakrywając kocem trzęsąca się z zimna dziewczynę.
- Dzięki. Zamyśliłam się - naciągnęła koc na ramiona i dalej wpatrywała się w okno. Nagle zapytała - Jak ty to robisz?
- Zabieram koc, ze swojego łóżka i rzucam na ciebie, a co? - wyszczerzyła się Liliana.
- Och, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jak ty to robisz, że jesteś tak silna? Pewna siebie. Wszyscy cię lubią - Sara przeniosła spojrzenie wielkich niebiesko-szarych oczu na koleżankę.
- Wszystko to co powiedziałaś to nie prawda. Nie jestem ani silna, ani pewna siebie - uśmiechnęła się delikatnie, a potem roześmiała cicho - a co do ego, że wszyscy mnie lubią to akurat masz racje. Jestem najbardziej lubiana osoba w szkole, zwłaszcza przez nie - wskazała głową na śpiące dziewczyny.
- Nie żartuj sobie. Dobrze wiesz, że jest tak jak powiedziałam. Gdybyś nie była silna, to nie uciekałabyś ze Skrzydła Szpitalnego, nie walczyłabyś tak bardzo o patriotyzm.
- Ja to robię, bo jestem głupia. I w żadnym stopniu nie należy tego naśladować.
- Tez bym chciała być tak głupia - wzrok Sary znów powędrował za okno - wiesz, w Dzień Duchów chłopaki ściągnęli mnie do ich dormitorium i poprosili, żebym przywołał jakąś kartkę z zaklęciami. Bardzo chciałam im pomóc w tych przygotowaniach, bo wiedziałam, że robią coś na Wszystkich Świętych, ale nie miałam odwagi. Zamiast tego tylko szczekałam zębami z zimna, a jedyne na co było mnie stać to dwa pytania. Mówiłam, że chcę już iść spać, że mają mnie zostawić w spokoju, ale tak naprawdę tego nie chciałam.
- Jesteś świetną dziewczyną, tylko jesteś nieśmiała. To nic złego. Nie staraj się zmieniać, bo każda mała zmiana wywołuje kolejną i nim się obejrzysz już będziesz inną osobą.
- A jeśli ja chcę być inną osobą?
- Przestań myśleć, a życie będzie prostsze. Myślenie boli. Jeśli chcesz być bardziej pewna siebie to staraj się od czasu do czasu porozmawiać z kimś. Jesteś naprawdę bardzo fajna, tylko jeszcze ktoś się musi o tym dowiedzieć. Wiesz co może chciałabyś przyjść na wigilie harcerską?
- Mogę cię przytulić? - zapytała Sara.
- Dla ciebie zrobię wyjątek. Chodź tu - uśmiechnęła się Lil. Tak zaczęła się przyjaźń tych dwóch. Przyjaźń, która miała przejść wiele prób, a mimo to pozostać nie rozerwana. Żadna z nich nie zdawała sobie sprawy jak ważny był ten poranek. Liliana nie zdawała sobie sprawy ile zrobiła dla Sary i na odwrót. Miały się przekonać dopiero za parę lat.
     Kiedy Liliana już się spakowała, a było to kilka minut przed śniadaniem, zdała sobie sprawę, że popełniła ten sam błąd, który wcześniej wypomniała chłopakom - schowała szkolną szatę na samym spodzie. Zapewne ten dzień był stworzony do bicia rekordów w pakowaniu się. Skończyło się na szybkim zakładaniu szaty szkolnej minutę przed rozpoczęciem śniadania i wrzucania rzeczy do plecaka, żeby tylko zdążyć. Oczywiści, że się nie udało, ale nadzieja przecież umiera ostatnia. Dziesięć minut po czasie zbiegła do Salonu, gdzie czekali na nią chłopcy, mimo że prosiła aby tego nie robili. Popędzili ile sił w płucach do Sali Jadalnej, zatrzymali się chwilę przed nią, żeby poprawić krawaty, koszule i spodnie... chwila, własnie spodnie.
- Naprawdę nie założyłaś spódnicy nawet teraz? - Liliana w odpowiedzi tylko spojrzała na Halta jak na kompletnego wariata, po czym weszli do Sali i najciszej jak umieli przedostali się do stołu Feniksa.
- Co za debil umieścił go tak daleko?! - mruknął Dobry.
- Są nasi goście wyjątkowi, wobec tego myślę, że muszę zacząć mówić od nowa, aby moje słowa dotarły do wszystkich. A państwa spóźnialskich czeka szlaban z panem Nagorą po świętach.
     Liliana nawet nie starała się go słuchać. Zamiast tego zawiesiła wzrok na choince stojącej w drugim końcu Sali, tuż przy stole Pogrebinów. I albo jej się wydawało albo jeden z uczniów tego Domu rzeczywiście co jakiś czas sięgał po pierniki z drzewka. Od czasu do czasu przemykała wzrokiem po innych uczniach. Po tym jak Halt ją trącił łokciem, dając znak, że już można jeść, wszystko potoczyło się szybko, śniadanie spędzone na rozmowie z chłopakami i Sarą, która wtrącała się od czasu do czasu. Godzinę później byli już w pociągu, a osiem godzin później dotarli do Portu Północnego w Gdańsku.
- No... to.... trzymajcie się - dla wszystkich dziwnie było się żegnać z ludźmi, którzy przez tyle czasu byli na wyciągnięci ręki.
- Do zobaczenia.
- No, hej wam! - powiedzieli na raz bliźniacy, a potem chcąc rozładować to dziwne "coś", odwrócili się do siebie i pożegnali się wywołując uśmiech na twarzach przyjaciół - O tobie też!
- Trochę drętwo... - powiedział Halt
- I dziwnie... - przerwała Liliana.
- Się tak żegnać - powiedzieli na raz Simus i Dobry. I znów się roześmiali.
- A z tobą widzę się jeszcze jutro - powiedział Halt "groźnie" wskazując na Lilianę, ta tylko podniosła brew - no wigilia szczepowa.
- Aaa! To to jutro? I idziesz? - brew Liliany wznosiła się coraz wyżej.
- Nie podnoś tak tej brwi, bo zaraz ci się czoło skończy. Tak idę.
- Hej, Halt - podeszła nagle jakaś dziewczyna i przytuliła się do Halta. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Kiedy już na horyzoncie nie było żadnej wielbicielki, cała piątka spojrzała wesoło na chłopaka.
- No co?!
- Nic - powiedzieli, po czym wybuchnęli śmiechem.

*

     Dobrze jest posiadać dużą rodzinę. Zawsze ma się wsparcie, jak nie w jednym bracie to w drugim, trzecim albo siódmym. Święta mają lepszy klimat, jest tak rodzinnie, przytulnie. I prawie nie widać, że co roku jest coraz mniej ludzi, że coraz więcej nie może przyjechać, że coraz więcej umiera. I prawie nie widać, że ludzie coraz bardziej się poróżniają, że właściwie jest w stanie poróżnić ich wszystko, a i tak nie ma to znaczenia, gdy to "wszystko" się zmienia. Jest więcej rąk do pracy i tylko czasem tej pracy brak. Każdy jest inny, ma różne talenty, no może oprócz quidditcha, którego każdy Woliński ma we krwi. Same plusy, a jednak... Gdyby nie ogródek Anny Wolińskiej i jej pomysłowość, przymieraliby głodem i nie mieli pieniędzy zupełnie na nic. Ojciec - były auror, który teraz stara się jak może, żeby znaleźć pracę i pomagać rodzinie. Dużo krewnych od strony matki i od strony ojca również miało problemy i nie mogło pomóc.
     Najmłodsi w rodzinie Andrzej i Kuba nie wiedzieli dlaczego ich bracia co roku, kiedy wracali do domu byli smutni. Teraz kiedy sami wracali z Naretu, również czuli smutek. Wcześniej rozumieli, że w domu się nie przelewa, ale w Narecie zasmakowali życia, gdzie nie trzeba się przejmować brakiem pieniędzy czy jedzenia albo małym przydziałem kartek jaki dostawali, i który z każdym rokiem się zmniejszał. Teraz w domu znów czeka ich inny świat. Tylko różdżki, bracia zostaną. Zapewne było jeszcze wiele rzeczy, które są stałe, ale w tym momencie były one za gęstą mgłą biedy.
     Z dworca teleportowali się prosto pod dom. Dość mały, jak na tak dużą rodzinę. Parterowy domek z piwnicą, w którym można było się zgubić przez natłoczenie ścian, regałów oraz wszelkich innych dziwnych przedmiotów. Ten dom był jak labirynt. Jedynym pomieszczeniem, do którego można było trafić bez problemu i bez problemu przejść do kolejnego była kuchnia. Przejście od drzwi wejściowych do kuchni, a z kuchni do salonu nie było problematyczne. Pomieszczenie, gdzie przyrządzano posiłki nie było duże, za to było chyba jedynym w pełni wysprzątanym i lśniącym pokojem w całym domu. Pani Wolińska dbała o kuchnię z wielkim poświęceniem, a różdżki używała tylko do zmywania naczyń, których było zdecydowanie za dużo po wspólnych posiłkach.  Drogę z kuchni do salonu nie blokowało nic, była po prostu pusta przestrzeń między jednym, a drugim, a w tym domu był to wyjątkowy widok. labirynt zaczynał się dopiero po salonie. Ten zaś był urządzony bardzo prosto: duża kanapa i kilka foteli, mały stoliczek przy jednym z siedzeń, no i oczywiści ten wielki stół, który służył im za jadalnię, przy którym będą zasiadać do wieczerzy wigilijnej. 
     24 grudnia zebrali się wszyscy Wolińscy, którzy mogli się pojawić. Wszyscy ci, którzy zostali w Polsce. Jeszcze. Nastrój był zdecydowanie świąteczny, mimo tak wielu pustych miejsc, które jeszcze w zeszłym roku były zajęte (tak, ten stół był naprawdę olbrzymi). Ozdoby choinkowe śpiewały kolędy, a nad głowami zebranych unosiły się przeróżne inne dekoracje np. gwiazdki latające z jednego końca pokoju do drugiego, goniąc się wzajemnie, a z kolei pierniki, które upiekli Stanisław i Przemek (druga para bliźniaków z czwartego roku) podgryzały co tylko się da.
- Ej, a gdyby tak jednego z nich podłożyć wujowi Dawidowi? - ogniki w oczach Kuby zapaliły się.
- Jestem za, ale możemy jeszcze podłożyć mu pod krzesło.
     Wszyscy śmiali się, rozmawiali, a raczej przekrzykiwali się próbując zdobyć głos., więc nikt nie zauważył jak najmłodsi podkradają groźne przysmaki i podkładają je najaktywniejszemu członkowi dyskusji. Kiedy młody wujek Dawid, troszkę zarumieniony podskoczył wyjąc, a potem opadł na krzesło, które było już podjedzone przez ciastko i złamało się pod jego ciężarem, wszyscy również wybuchnęli śmiechem. Nawet sam poszkodowany. Oczywiście krzesło szybko naprawiono i wrócono do konsumpcji. Potrawy latały z jednego krańca stołu na drugi. Było prawdziwie magicznie. Przy odpakowywaniu prezentów niektórzy ulegli żartom Stanisława, Przemka i Marka (najstarszego z braci, szósty rok) oraz Zenona (piąty rok), którzy już osiągnęli pełnoletność i mogli czarować poza szkołą. Dla przykładu: Stefan Woliński, pan domu, omal nie odmroził sobie dłoni na rzecz rękawiczek podrasowanych przez Zenona, tak, aby w temperaturach pokojowych chłodziły dłonie, wcześniej wspomniany wujek Dawid otrzymał książkę, która krzyczała, jeśli dotykał jej ktoś inny niż ten podpisany na okładce.
- To dlatego coś się tak darło w waszym pokoju wczoraj - zwrócił się pan Woliński do starszych bliźniaków, a ci tylko się wyszczerzyli.
      W takich chwilach, gdy byli razem, wszyscy zapominali o biedzie. Na ten jeden wieczór wszystko co było z nią związane chowało się za mgłą, która normalnie spowijała szczęście.
      Najgorszą rzeczą po każdych świętach było sprzątanie. Odkurzyć, umyć podłogi, poukładać to, tamto, pozmywać, wyszorować... to nie miało końca. Chyba nie trzeba mówić, że nie potraficie sobie wyobrazić szczęścia Andrzeja i Kuby, gdy przyleciała do nich sowa.

*

     Święta dla Simusa nigdy nie były przyjemne ani rodzinne. Nie miały w sobie żadnego ciepła, nie przynosiły szczęścia ani przebaczenia. Dla Simusa zawsze był to tylko kolejne dni, w które musiał siedzieć ze swoim denerwującym kuzynem - Martinem. Już w momencie kiedy rozeszli się w Porcie Północnym nie mógł doczekać się powrotu do szkoły. Tam przynajmniej nie spotykał Martina na każdym kroku. W domu był na niego skazany. Kiedy myślał o wakacjach, robiło mu się niedobrze. Miał nadzieję, że znienawidzony krewniak wyjedzie, bo inaczej nie miał pojęcia co zrobi. Do tej pory, mimo że mieszkali pod jednym dachem to obaj siebie unikali. Przez te trzy miesiące Martin jednak chyba zapomniał jak to działało i na każdym kroku starał się dokuczać Simusowi, chodząc za nim praktycznie wszędzie. A i Simus przez ten piękny czas odzwyczaił się jak to jest "w domu". Jak to jest gdy nie chce cię nikt, zresztą ze wzajemnością. No może tylko jego matka była po jego stronie, ale ona i tak nigdy się nie odzywała - bała się. A on, Simus. był w tym domu jak uchodźca. Nie mógł się skarżyć, bo zapewniają mu utrzymanie, ale jednocześnie traktują jak popychadło. Nic nie należało do niego.
     Simus nienawidził zarówno tego domu, jak i ojczyma. Jego prawdziwy ojciec został zginął w trakcie zamieszek w Nowej Hucie 27 kwietnia 1960 roku. Zupełnie przypadkowo. Kilka dni po narodzinach Simusa. To jego ojciec nadał mu to Brytyjskie imię, a Polacy je spolszczyli i na wszystkich dokumentach zamiast "Seamus" (po dobrym przyjacielu ojca), ma "Simus". Tak samo musi się podpisywać na wszystkich pracach, sprawdzianach, co przyprawia go zawsze o złość. Kiedy tylko matka wyznała mu prawdę , podjął decyzję, że nauczy się język angielskiego, a nie było to wcale takie proste. 
     Nie wiedział czemu jego matka związała się ponownie, ale zawsze wydawało mu się, że zrobiła to by nie musieli żyć w nędzy. Jednak jedynym czym jego życie teraz różniło się od życia nędznika to to, że miał jedzenie i dach nad głową. Simus widział, że matka nie kochała jego ojczyma i dlatego nie mógł jej wybaczyć. Nie potrafił wybaczyć jej tego, że znajdowali się w takiej sytuacji, że wylądowali w tym domu. Obcym domu z irytującą i głupia rodzina na karku. Siostra matki zawsze potrafiła zwęszyć pieniądze i dlatego wyszukała sobie najlepszego kolegę z pracy ojczyma Simusa. 
     Święta nigdy nie były udane, jednak te Simus mógł spokojnie odhaczyć na liście jako najgorsze. Martin ciągle się przechwalał, i oczywiście zbierał pochwały, choć radził sobie znacznie gorzej niż Simus. Kiedy byli sami kuzyn wyśmiewał się z "mutanta", że nie ma jeszcze dziewczyny, że zadaje się tylko z ludźmi z domu Feniksa i z miliona  innych rzeczy na, które nie wpadłby nikt inny. 
     Czasem Simus pozwalał sobie na upust emocji, ale zazwyczaj kończyło się to dla niego źle.  Dlatego częściej się zdarzało, że musiał po prostu znosić obelgi. Bywało też tak, że jeśli stało się cokolwiek, a czasem nawet bez powodu, Martin szedł na skargę. Bywało też tak, że Simus po prostu nie mógł dalej już siedzieć i wysłuchiwać kuzyna. Tak tez się stało drugiego dnia świąt.
- Znalazłbyś sobie kogoś porządnego, ofermo. I przestałbyś trzymać z tymi dziwakami z twojego domu. 
- I zacząć z takimi jak ty? Nigdy w życiu.
- A ta dziewczyna.. Jak jej było? A tak! Lil, czemu tak cały czas za wami chodzi? Zakochała się? A może macie taki spory romans. Słyszałem, że często u was nocuje.
     Simus starał się zachować spokój "już tylko chwila. Zaraz wrócimy do szkoły".
- Co jest, mutancie? Zaniemówiłeś?
- Nie musisz przypadkiem spotkać się z którąś z twoich wielbicielek?
- Nie w święta! To przecież czas dla rodziny - odpowiedział Martin, widząc, że jego matka przechodzi niedaleko - w przeciwieństwie do ciebie, wiem co to znaczy.
     Tego było za wiele, Simus nie licząc się z tym, że jego ciotka wszystko widzi i słyszy rzucił się na Martina.
- Co ty robisz?! Co za niewychowany, bestialski chłopak! A miałeś takie dobre warunki dorastania, widocznie moja siostra zawsze musi mieć pod górkę. Ale co musiała zrobić, żebyś ty się narodził?! Żeby obrażać gospodarza w jego własnym domu! Powinieneś być wdzięczny, że cię utrzymujemy!
- Gdyby to zależało ode mnie, wolałbym wylądować na ulicy niż mieszać z wami!
- Wyjdź! - krzyknęła ciotka - Jazda! I nie pokazuj się w tym domu do wieczora! Nie potrafisz docenić co dla ciebie robimy, w takim razie nie będziemy robić dla ciebie czegokolwiek! Oddawaj pieniądze i kartki! Natychmiast!
     Simus podniósł się gwałtownie i wyjął z kieszeni pieniądze i kartki. 
- Nie potrzebuję waszych pieniędzy! - wybiegł z mieszkania, a kiedy zakładał kurtkę, kątem oka zobaczył swoją matkę. 
     Chwila i znalazł się na ruchliwej czarodziejskiej ulicy. W niektórych wystawach były jakieś delikatne symbole świąteczne, ale większość było zamkniętych. Usłyszał pohukiwanie, uniósł głowę i zobaczył sowę, która zaraz wylądowała na jego ramieniu, wyciągając w jego stronę łapkę z doczepionym listem. Szybko przeczytał i od razu jego humor się poprawił.
_____________________________
Witajcie po długiej przerwie, tak, bardzo długiej. Przynoszę kolejny rozdział, który właściwie miał być dłuższy i zawierać w sobie także relacje Dobrego, Liliany i Halta, ale uznałam, że tak jak jest też może być. I potrzymam was trochę w niepewności, aczkolwiek, mam cichą nadzieję, że teraz rozdziały będą już bardziej regularnie, a przynajmniej raz w miesiącu.
Pojawiła się strona z bohaterami, postanowiłam sobie po utrudniać życie z tymi imionami, żeby nie było za łatwo.
Co więcej oprócz opisu świąt pozostałej czwórki, chcę umieścić w kolejnym rozdziale zalążek wojny. Stwierdziłam, że skoro Voldemort werbował przed wojną w różnych częściach świata, to w różnych częściach świata słyszeli o nim wcześniej. 
To tyle, jeśli ktoś, tu jest, to naprawdę fajnie by było gdyby się odezwał i wyraził swoje zdanie, choćby było ono takie samo jak Pani Łapy ( że jestem beznadziejna).
Taka sobie Visenna :)