sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 18 : Zachować tradycję cz. 3 Po trudnościach... do trudności

               Kiedy chłopcy wrócili z biblioteki, Liliany już nie było. Halt uśmiechnął się pod nosem, rzucił na własne łóżko i zatopił w myślach. Nagle odezwał się Kuba.
– To co teraz?
– Jak to co? Trzeba będzie się wziąć do pracy… – odpowiedział mu bliźniak, wziął do ręki kilka kartek, na których były zapiski Liliany i zaklęcia, których mieli użyć, jednak kiedy na nie spojrzał od razu odłożył notatki i dopowiedział – … za chwilę.
               Pozostali roześmiali się na te słowa.
– Dziś jest ta uczta? – spytał się Dobry, a Simus odpowiedział mu kpiącymi poklaskami.
– Nie pomyślałeś, że dlatego cały zamek jest przystrojony dyniami, nietoperzami, a duchy szczerzą się jak szalone?
– Nawet stary Siemowit był uśmiechnięty i nie obraził nikogo. No może oprócz władzy, ale bez tego jego „ za moich rządów było lepiej..” nie byłoby dnia. Ani bez Nagory, który się na niego złości – zaśmiał się Andrzej.
– No nie pomyślałem. Ej! Rzeczywiście!
               Simus skomentował to tylko przejechaniem dłonią po twarzy.
– Czyli dzisiaj jest Dzień Duchów? – kolejne pytanie Dobrego załamało Simusa, który w geście bezsilności rzucił się na łóżko, a przynajmniej rzuciłby się gdyby mógł, bo spał na górze.
– Yhm – Simusa zastąpił Halt.
– Czyli jutro mamy to wszystko zrobić od rana?
– Yhm.
– Tylko jak?!
– Przestaniesz marudzić? Nie odpowiadaj. Skoro ci tak zależy to tę część rzeczy, które możemy zrobić dziś zróbmy teraz – westchnął Halt już myślał, że przynajmniej odpocznie przed tą wielką ucztą, ale no cóż. Praca wymaga poświęceń.
               Oczywiście nie udało im się wiele zrobić, ponieważ sporo czasu zmarnowali na dyskusje pt. „to na pewno jest sprawa poboczna” albo „tego nie możemy zrobić, ponieważ jest zauważalne”. Dlatego nim zdążyli rzucić jakiekolwiek zaklęcie była już 20.00 – czas uczty. Przebrali się w szkolne szaty i poszli do Sali Jadalnej, która była teraz przystrojona jeszcze bardziej niż cała szkoła. Jedynym oświetleniem były latające dynie – latarenki. Z sufitu zwisały pająki na cienkich niciach swoich pajęczyn, a wokoło latały nietoperze, które od czasu do czasu, kiedy nikt nie widział, podłapywały pajęcze zdobycze. I oczywiście duchy były wszechobecne. Było ich znacznie więcej niż zwykle, mogłoby się zdawać, że co najmniej połowa tyle co ludzi, jakby wszystkie zamkowe duchy zebrały się na swoje święto jak czarownice na sabat.
               Chłopcy usiedli na miejscach i czekali na jak zwykle długie i nużące przemówienie dyrektora. „Żeby tylko dotrwać do posiłku” to była ich myśl przewodnia. Nareszcie, kiedy na wszyscy zajęli miejsca, Brayns wstał i zaczął mówić.
– Zebraliśmy się dziś na ogólnoświatowym, niezwykle ważnym święcie czarodziejów. Dzień Duchów wywodzi się z starożytnej kultury europejskiej, gdy to duchy nie były takie jak dziś. Były niczym bogowie. Czczono je i oddawano im ofiary, budziły powszechny strach. Miały przeogromną władzę…
– Czy tylko mnie się wydaje, że on za dużo mówi? – spytał w pewnym momencie Andrzej, pytanie nie było skierowane konkretnie do kogoś, brzmiało bardziej jakby myśl wyrwała się przez przypadek na wolność.
– Andrzej, nie wiem jak to jest, ale właśnie chciałem zadać to samo pytanie – odezwał się Jakub. Po czym bracia spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Może nie znam ich długo, ale przez te dwa miesiące nauczyłem się, że kiedy oni tak się patrzą to nie wróży nic dobrego – powiedział Simus, a Dobry i Halt pokiwali na znak potwierdzenia.
– A co tak dokładniej chcecie zrobić? – spytał Halt, ale bliźniaków już nie było. Zobaczyli ich rude czupryny przy końcu stołu, rozmawiali z innym rudowłosym, zapewne ich bratem. Wolińscy - olbrzymia rodzina czystej krwi, która wcale nie uważa tego za wyróżnienie. Mieli rodzeństwo chyba na każdym roku, w tym jeszcze jedną parę bliźniaków. I oczywiście wszyscy mieli ognisto-rude włosy i należeli do Domu Feniksa.
               Po chwili bliźniacy wrócili bardzo uśmiechnięci.
– Mam naprawdę złe przeczucia – na ten komentarz, Andrzej i Kuba jeszcze bardziej się wyszczerzyli.
               Nagle Salę Jadalną ogarnęła ciemność. Dyrektor także ucichł, a przynajmniej nie było słychać jego głosu odbijającego się od kamiennych ścian. Jednak Wiliam Brayns nadal poruszał ustami, które jako jedyne były widoczne, ponieważ były podświetlone kolorem neonowego różu. Wielu uczniów na ten widok roześmiało się, również dlatego, że dyrektor cały czas nie przestał mówić, inni byli zszokowani, a mieszkańcy Domu Podgrebina wyrażali głośno swoją pogardę dla postępków żartownisiów.
               Chłopcy jak jeden mąż skierowali swoje spojrzenia w stronę bliźniaków, i choć żaden z nich tego nie widział, bracia odpowiedzieli chórem.
– Przecież to nie my!
– I naprawdę myślicie, że ktoś wam uwierzy? – dalszą wypowiedź Simusa zagłuszył ostry gwizd.
               Światła znów zapłonęły, a usta dyrektora „zgasły”. On sam wydawał się być strasznie wściekły. Jego brwi były ściągnięte tak mocno, że się połączyły, z oczu ciskał błyskawicami i od kiedy tylko mógł z powrotem mówić krzyczał ile sił w płucach. Tak, dyrektor naprawdę się wściekł. Czuło się otaczającą go aurę złości… chociaż nie, to była szybko kiełkująca furia.
               Śmiechy uczniów ucichły w jednym momencie, a mieszkańcy Domu Podgrebina uśmiechali się dumnie i pysznie.
– Wstrętni zarozumialcy – mruknął Kuba kierując wzrok w ich stronę, ale za chwilę zagłuszył go (a także jego bliźniaka, który też zaczął mówić) głos dyrektora.
– Widzę, że mamy dowcipnisiów. Ostrzegam, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, im także odwdzięczymy się atrakcjami w postaci wydalenia ze szkoły. Aktualnie obowiązuje ich tylko szlaban do końca semestru. Możecie być pewni, że znajdziemy sprawcę. Jeśli ktokolwiek coś wie, prosimy o zgłoszenie się do pokoju nauczycielskiego. A na razie w zaistniałej sytuacji myślę, że musimy odwołać ucztę i iść do łóżek o pustym brzuchu. Życzę wam wszystkim dobrej nocy – kiedy dyrektor zszedł ze swojej mównicy, rozległy się pomruki niezadowolonej młodzieży. Nauczyciele ograniczyli się do zdziwionych spojrzeń.
               Wszyscy uczestnicy uczty udali się do swoich kwater. Niektórzy uczniowie mieli pretensję do dyrektora, inni do żartownisiów, ale bardzo niewielu znalazło się osób, które rzucały oskarżeniami we wszystkich.
               Kiedy chłopcy dotarli do dormitorium, wszyscy rzucili się na łóżka, twierdząc, że o pustym brzuchu nie mają zamiaru nic robić i mają wszystko gdzieś. Dopiero po pół godzinie stwierdzili, że muszą wstać, bo Liliana niewiele z nich zostawi kiedy dowie się, że nie dotrzymali obietnicy.
               Podnieśli się, a Halt skierował się w stronę stolika, na którym leżała kartka, gdzie było spisane wszystko co mieli zrobić wraz z potrzebnymi do tego zaklęciami i wskazówkami. No, ale właśnie leżała, bo teraz jej tam nie było… Aktualnie na stoliczku znajdowały się przeróżne papierki, śmieci  książki, ale kartki z zaklęciami nie było. Zniknął.
               Halt krzyknął „Ona nas zabije!” i rzucił się na podłogę, a raczej stosy rzeczy, które na tej podłodze leżały , i zaczął przerzucać wszystko co było pod rękoma.
– Co się stało? Czemu rzucasz… - Dobremu nie dane było dokończyć ani zadać jeszcze więcej pytań, ponieważ jednocześnie w jego stronę nadleciał but Simusa i przerwali mu bliźniacy.
– Dokonał cudu! Widać podłogę! – podnieśli brwi i zrobili krok do tyłu. Wyglądało to na tyle komicznie, że wszyscy zaczęli się śmiać nawet Halt przez chwilę oderwał się od szlachetnej misji, ale za chwilę oprzytomniał.
– Lepiej przestańcie się śmiać i zacznijcie mi pomagać!
– Nie, dzięki, nie mam zamiaru tutaj sprzątać ani przerzucać rzeczy, czy co tam robisz – Simus założył ręce za plecy i pochylił się.
– Czy panikowałbym gdybym chciał posprzątać.. no dobra, tak, ale czy panikowałbym gdybym zgubił szczoteczkę?! Co tu robi to ciężkie bucisko Lilii?! – wrzeszczał zdenerwowany Halt.
– Ej! Rzeczywiście! – teraz Simus zmienił pozycję ze „wścibski staruszek” na „myśliciel”, ale za chwilę zachwiał się, bo rzeczony dostał rzeczonym butem i runął na zagraconą ziemię, wywołując kolejną falę śmiechu.
– No pomóżcie mi!
– Już.
– Spokojnie – uśmiechnęli się Andrzej i Kuba, podnosząc ręce w geście poddania, po czym dodali już chórem – a czego szukasz?
– No jak to czego! Jak myślisz… myślicie przez co mógłbym się tarzać w tych śmieciach?
– Zgubiłeś całą zgrzewkę wody kolońskiej albo eliksirów miłości? – zakpił Dobry.
– Nie! Kartkę od Liliany!
– No to rzeczywiście straszne, nie przeczytasz życzeń świą… O cholera! – Simus wykopał się ze stosów śmierci* ze śmiechem, ale za chwilę jego mina uległ radykalnej zmianie i znów wpadł w śmieci i zaczął je przerzucać. Zaraz dołączyli do nich również bliźniacy i Dobry.
               W takim stanie zastała ich Sara. Najpierw jej nie zauważyli, dopiero kiedy uskoczyła przed jakąś książką i krzyknęła, zwrócili na nią uwagę. W jednej chwili zawiesili się i zastygli ze wzrokiem wbitym w dziewczynę. Ta, speszona zgarbiła się i zamachała ręką.
– Hej – powiedziała cicho.
– Cześć. O co chodzi? – pierwszy ocknął się Halt.
– Szukam Liliany, myślałam, że jest u was. Ostatnio prawie tutaj zamieszkała.
– Nie ma jej. Może poszła na trening. Wtedy lepiej jej nie przeszkadzać.
– No tak, ty masz doświadczenie, hę? – zaśmiał się Andrzej. Wszyscy roześmiali się, oczywiście poza samym Haltem, każdy znał historię jak to chłopak spróbował odciągnąć dziewczynę od quidditcha i oberwał kolejno kaflem, a potem tłuczkami.
– Na dworze jest ciemno. Nic by nie widziała – nieśmiało wtrąciła Sara.
– Albo gdzieś indziej.
– Jeśli ją spotkacie, to powiedzcie jej, że jej szukałam – w drzwiach odwróciła się jeszcze na chwilę – czegokolwiek szukacie może spróbujcie zaklęciem.
               I wyszła, pozostawiając chłopców oniemiałych i zaskoczonych jeszcze bardziej niż w chwili gdy się pojawiła.
– Ty idioto! Czemu nie pomyślałeś o tym?! Tylko od razu wywołałeś panikę?
– Ty też o tym nie pomyślałeś!
– Pokrzyczcie sobie….
– Mamy przecież czas…
– Zawsze…
– Wszędzie…
– Nawet teraz…
– A kiedy się wykrzyczycie…
– Po prostu wezwijcie tą kartkę…
– I będzie z głowy.
– Czy wy kiedykolwiek powiedzieliście coś tak długo razem? – spytał Simus, ale bliźniacy tylko się wyszczerzyli.
Accio kartka z zaklęciami – wypowiedział Dobry, ale nic się nie stało. Nic dziwnego, dopiero opanowywali o zaklęcie, mimo że to było jedno z prostszych.
               Spróbował Halt i Simus, im też nie wyszło, Wolińskim również.
– Może Sara nam pomoże?  Jej udało się jako pierwszej.
– A wiecie gdzie ona jest?
– Znajdzie się ją.
– To my idziemy do ich dormitorium! – powiedzieli bracia i wyszli.
– Aha – pozostała trójka wlepiła wzrok w drzwi, za którymi dopiero co zniknęli Andrzej i Kuba – Skubani.
– To my może poczekamy.
– Jestem za, a nawet przeciw.
                Po kilku minutach Wolińscy stanęli w progu swojego dormitorium wraz z przerażoną Sarą pod ręką z obu stron.  Wyglądała słabo, jakby za chwilę miała zemdleć, co w jej przypadku nie było by takie dziwne.
– Spokojnie. Ci dwaj identyczni wariaci wyglądają strasznie tylko kiedy są we dwójkę i nie wiesz który jest który – próbował zażartować Simus, ale Sara nie wyglądała ani na rozśmieszoną ani mniej wystraszoną.
– Chcemy cię prosić, żebyś nam pomogła. Zrobisz to? – zapytał Halt.
– Nie wiem o co chodzi. Z dormitorium wręcz wywleka mnie ktoś, kto jest w dwóch osobach w środku nocy, kiedy już spokojnie mogłabym się położyć i iść spać! Zamiast sterczeć tutaj w samej piżamie! Jest mi zimno i jestem śpiąca – bliźniacy już dawno puścili Sarę, ale dopiero po wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego jej twarz wróciła do normalnych kolorów, jednak za chwilę znów zbladła.
– Przywołasz nam przedmiot? Przepraszamy, ale to bardzo ważne. Przynieście koc – tym razem to Simus był przewodniczącym całej grupie. Sara rzeczywiście stała bosa w progu w piżamie i trzęsła się z zimna. Simus, jak na chłopaka w tym wieku przystało, nie mógł sobie opuścić spojrzenia na koleżankę i stwierdzenia, że jest niczego sobie. Co prawda (jego zdaniem) nie była jeszcze wystarczająco zaokrąglona, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano, prawda?
               Sara dostała koc, została wprowadzona do pomieszczenia i przestała szczękać zębami.
– To co mam przywołać? Bo naprawdę już chcę si położyć.
– Kartka z zaklęciami?
– Mogę spróbować, ale nie jestem pewna czy nie jest zbyt mało szczegółowe.
               Jednak mimo wątpliwości, udało się przywołać rzeczoną kartkę. Zwitek od razu przyleciał do dłoni dziewczyny, oczywiście okazało się, że był pod łóżkiem, czyli w miejscu, gdzie żaden z panów by nie szukał.
– Po co wam kartka z zaklęciami? Czy to ma coś wspólnego ze zniknięciem Liliany?
– Nie możemy ci powiedzieć, ale dziękujemy za pomoc.
– Odprowadzić cię? – rozległ się za plecami dziewczyny chór.
– Nie dziękuję. Sama trafię – powiedziała i pośpiesznie wyszła, oglądając się za siebie czy aby Andrzej i Kuba nie podążają za nią.
               Zaraz potem bliźniacy przybili sobie nawzajem piątkę.
– Nie chcemy znać szczegółów – westchnął Simus.
– Komu w drogę, temu w robotę – Dobry machnął ręką.
               Chłopcy przystąpili do pracy. Wiele zaklęć nie chciało wyjść od razu, więc wykonanie wszystkiego zajęło im więcej czasu niż przewidywali, zwłaszcza, że sporo rzeczy robili po mugolsku. Męczyli się prawie całą noc, aby przygotować zamek na obchody Wszystkich Świętych. Chodzili po zamku, co rusz machając różdżkami bądź mocując coś rękoma. Po raz pierwszy od kiedy tu przyjechali zwiedzili tyle zamku. Niektóre miejsca widzieli po raz pierwszy.
– Musimy zacząć częściej chodzić po nocach po zamku.
– Nie gadaj, tylko rzucaj zaklęcia. Z tego co widzę, to jeszcze żadne ci nie wyszło.
– Odezwał się.
               Takie wymiany zdań często zachodziły między chłopcami. Do czasu kiedy usłyszeli kroki, a nagle zza zakrętu wyjrzało światło z latarenki. Pięciu wspaniałych nie wiedząc co mają zrobić rzucili się w bok na ścianę. Ku ich wielkiemu zdziwieniu ta ustąpiła i ukazało się jakieś przejście.
– Czy zamek właśnie uratował nas od szlabanu?

*

               Pierwszy dzień listopada był ciepły, co było dziwne biorąc pod względy ostatnie ponure, szare dni. Mieszkańców zamku powitały przyjazne promienie słońca snujące się po dormitoriach i próbujące odnaleźć szczeliny w kotarach i wpełznąć na twarze śpiących uczniów. Takie rozpoczęcie dnia można było przyjąć na dwa sposoby. Albo uznać, że to słońce dodaję energii na rozpoczęcie nowego dnia. Albo stwierdzić, że takie ciepło rozleniwia i pogrążyć się w cudownym stanie półsnu, półjawy. Do tego drugiego sposobu bardzo zachęcał fakt, że akurat była niedziela.
               Jednak ci śmiałkowie, którzy nie dali się lenistwu, sprężystym krokiem podążali na śniadanie do Sali Jadalnej. Niby wszystko było zwyczajne, ale kiedy tylko wyszło się z dormitorium można było zobaczyć pierwszą różnicę, zarówno z dniem poprzednim jak i zwyczajnym. W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj lewitowały bądź stały dynie, teraz tliły się swoim delikatnym płomieniem znicze. Wszelkie rozmiary, kolory, wzory, kształty i odmiany. Zarówno te „nowoczesne”, jak i starodawne gliniane. Mieszkańcy zamku zdezorientowani nagle stawali w miejscu i przypatrywali się świeczkom. Nie ważne kto to był, czy stał w przejściu, na schodach, czy zbiegał do Salonu. Każdy tak reagował. Poza piątką chłopców, którzy stali w drzwiach swojego dormitorium i śmiali się.
– W nocy wyglądały lepiej.
– Och, zamknij się. Zobaczymy jak zareagują na resztę.
– Sprawdźmy.
               Tak jak myśleli. Wszyscy byli zdziwieni widząc wystrój zamku. Przynajmniej ludzie, bo duchy były zachwycone, że dzieci zachowują tradycję i, że obchodzą swoje święto dwa dni.
               Uczniowie chodzili korytarzami, co chwila wskazując nowy element wystroju zamku jak np. nagrobki, które należały do bliskich osoby, która właśnie do nich podchodziła albo bukiety i wiązanki na groby. Zanim piątka młodych Feniksów doszła do Sali jadalnej co najmniej dwadzieścia osób spytało się ich gdzie jest Liliana i jak udało jej się tego wszystkiego dokonać. Ci w odpowiedzi tylko szczerzyli się jak mogli. Byli dumni ze swojego dzieła.
               Jednak kiedy weszli do Sali Jadalnej uśmiechy od razu spełzły im z twarzy, gdy zobaczyli minę dyrektora zmierzającego ku nim.
– Gdzie ona jest? – spytał twardo, czerwony ze złości dyrektor Brayns.
– Zależy o kogo panu chodzi, panie profesorze – odpowiedzieli z uśmiechami na twarzach bliźniacy, a pozostała trójka modliła się w duchu, żeby dyrektor nie wpadł na pomysł sprawdzenia czy Liliana jest obecna w swoim dormitorium.
– Lilianę Sharmę – dyrektor wyrzucił z siebie te dwa słowa jakby były paskudnym bluźnierstwem i z wszelkimi negatywnymi emocjami jakie istnieją zaakcentował nazwisko dziewczyny – sprawczynię… tego.
– Jest w dormitorium jak pan przykazał. I to nie ona jest sprawczynią, a nasza piątka.
– W takim wypadku, do mojego gabinetu po śniadaniu, a z panną Sharmą porozmawiam po upływie jej pięciu dni – sztywno wyszedł z Sali.
– Kurde mele, mamy zdrowo przerąbane – powiedział Dobry, kiedy za dyrektorem zamknęły się drzwi. Mimo że w mieniu na pieńku z najwyższym urzędnikiem w szkole do której będzie się chodziło przez następne sześć lat nie było nic śmiesznego i tak roześmiali się.
               Rozmowa z dyrektorem głownie opierała się na jego przemowie, a potakiwaniu chłopaków. Brayns wydał szlaban na całą szóstkę, bo nie chciał uwierzyć, że Liliana nie brała w tym udziału, oraz wysłał listy do ich rodziców.
               Po obiedzie wszystkie dekoracje, które zostały zamontowane przez chłopców w nocy, zniknęły.


______________________
Niestety ostatnio jestem zabiegana, więc rozdział Bożo Narodzeniowy ukaże się pewnie koło sylwestra albo chwilę po Nowym Roku. 
*tak tutaj specjalnie jest śmierci, domyślcie się sami dlaczego ;)

Bez względu na wszystko, chciałabym wam życzyć zdrowych, spokojnych i radosnych świąt i żebyście je spędzili jak będziecie chcieli. Żeby promień słońca codziennie przenikał do waszego życia i żebyście po prostu dostrzegali piękno świata i czerpali z ego piękna oraz szczęście całymi beczkami ;) 
Visenna