Kiedy chłopcy
wrócili z biblioteki, Liliany już nie było. Halt uśmiechnął się pod nosem,
rzucił na własne łóżko i zatopił w myślach. Nagle odezwał się Kuba.
– To co teraz?
– Jak to co? Trzeba będzie się wziąć do pracy… – odpowiedział mu
bliźniak, wziął do ręki kilka kartek, na których były zapiski Liliany i
zaklęcia, których mieli użyć, jednak kiedy na nie spojrzał od razu odłożył
notatki i dopowiedział – … za chwilę.
Pozostali
roześmiali się na te słowa.
– Dziś jest ta uczta? – spytał się Dobry, a Simus odpowiedział mu
kpiącymi poklaskami.
– Nie pomyślałeś, że dlatego cały zamek jest przystrojony dyniami,
nietoperzami, a duchy szczerzą się jak szalone?
– Nawet stary Siemowit był uśmiechnięty i nie obraził nikogo. No może
oprócz władzy, ale bez tego jego „ za moich rządów było lepiej..” nie byłoby
dnia. Ani bez Nagory, który się na niego złości – zaśmiał się Andrzej.
– No nie pomyślałem. Ej! Rzeczywiście!
Simus skomentował
to tylko przejechaniem dłonią po twarzy.
– Czyli dzisiaj jest Dzień Duchów? – kolejne pytanie Dobrego załamało
Simusa, który w geście bezsilności rzucił się na łóżko, a przynajmniej rzuciłby
się gdyby mógł, bo spał na górze.
– Yhm – Simusa zastąpił Halt.
– Czyli jutro mamy to wszystko zrobić od rana?
– Yhm.
– Tylko jak?!
– Przestaniesz marudzić? Nie odpowiadaj. Skoro ci tak zależy to tę
część rzeczy, które możemy zrobić dziś zróbmy teraz – westchnął Halt już
myślał, że przynajmniej odpocznie przed tą wielką ucztą, ale no cóż. Praca
wymaga poświęceń.
Oczywiście nie
udało im się wiele zrobić, ponieważ sporo czasu zmarnowali na dyskusje pt. „to
na pewno jest sprawa poboczna” albo „tego nie możemy zrobić, ponieważ jest
zauważalne”. Dlatego nim zdążyli rzucić jakiekolwiek zaklęcie była już 20.00 –
czas uczty. Przebrali się w szkolne szaty i poszli do Sali Jadalnej, która była
teraz przystrojona jeszcze bardziej niż cała szkoła. Jedynym oświetleniem były
latające dynie – latarenki. Z sufitu zwisały pająki na cienkich niciach swoich
pajęczyn, a wokoło latały nietoperze, które od czasu do czasu, kiedy nikt nie
widział, podłapywały pajęcze zdobycze. I oczywiście duchy były wszechobecne.
Było ich znacznie więcej niż zwykle, mogłoby się zdawać, że co najmniej połowa
tyle co ludzi, jakby wszystkie zamkowe duchy zebrały się na swoje święto jak
czarownice na sabat.
Chłopcy usiedli na
miejscach i czekali na jak zwykle długie i nużące przemówienie dyrektora. „Żeby
tylko dotrwać do posiłku” to była ich myśl przewodnia. Nareszcie, kiedy na
wszyscy zajęli miejsca, Brayns wstał i zaczął mówić.
– Zebraliśmy się dziś na ogólnoświatowym, niezwykle ważnym święcie
czarodziejów. Dzień Duchów wywodzi się z starożytnej kultury europejskiej, gdy
to duchy nie były takie jak dziś. Były niczym bogowie. Czczono je i oddawano im
ofiary, budziły powszechny strach. Miały przeogromną władzę…
– Czy tylko mnie się wydaje, że on za dużo mówi? – spytał w pewnym
momencie Andrzej, pytanie nie było skierowane konkretnie do kogoś, brzmiało
bardziej jakby myśl wyrwała się przez przypadek na wolność.
– Andrzej, nie wiem jak to jest, ale właśnie chciałem zadać to samo
pytanie – odezwał się Jakub. Po czym bracia spojrzeli na siebie
porozumiewawczo.
– Może nie znam ich długo, ale przez te dwa miesiące nauczyłem się, że
kiedy oni tak się patrzą to nie wróży nic dobrego – powiedział Simus, a Dobry i
Halt pokiwali na znak potwierdzenia.
– A co tak dokładniej chcecie zrobić? – spytał Halt, ale bliźniaków już
nie było. Zobaczyli ich rude czupryny przy końcu stołu, rozmawiali z innym
rudowłosym, zapewne ich bratem. Wolińscy - olbrzymia rodzina czystej krwi, która wcale nie uważa tego za
wyróżnienie. Mieli rodzeństwo chyba na każdym roku, w tym jeszcze jedną parę
bliźniaków. I oczywiście wszyscy mieli ognisto-rude włosy i należeli do Domu
Feniksa.
Po chwili bliźniacy
wrócili bardzo uśmiechnięci.
– Mam naprawdę złe przeczucia – na ten komentarz, Andrzej i Kuba
jeszcze bardziej się wyszczerzyli.
Nagle Salę Jadalną
ogarnęła ciemność. Dyrektor także ucichł, a przynajmniej nie było słychać jego
głosu odbijającego się od kamiennych ścian. Jednak Wiliam Brayns nadal poruszał
ustami, które jako jedyne były widoczne, ponieważ były podświetlone kolorem
neonowego różu. Wielu uczniów na ten widok roześmiało się, również dlatego, że
dyrektor cały czas nie przestał mówić, inni byli zszokowani, a mieszkańcy Domu
Podgrebina wyrażali głośno swoją pogardę dla postępków żartownisiów.
Chłopcy jak jeden
mąż skierowali swoje spojrzenia w stronę bliźniaków, i choć żaden z nich tego
nie widział, bracia odpowiedzieli chórem.
– Przecież to nie my!
– I naprawdę myślicie, że ktoś wam uwierzy? – dalszą wypowiedź Simusa
zagłuszył ostry gwizd.
Światła znów
zapłonęły, a usta dyrektora „zgasły”. On sam wydawał się być strasznie
wściekły. Jego brwi były ściągnięte tak mocno, że się połączyły, z oczu ciskał
błyskawicami i od kiedy tylko mógł z powrotem mówić krzyczał ile sił w płucach.
Tak, dyrektor naprawdę się wściekł. Czuło się otaczającą go aurę złości…
chociaż nie, to była szybko kiełkująca furia.
Śmiechy uczniów
ucichły w jednym momencie, a mieszkańcy Domu Podgrebina uśmiechali się dumnie i
pysznie.
– Wstrętni zarozumialcy – mruknął Kuba kierując wzrok w ich stronę, ale
za chwilę zagłuszył go (a także jego bliźniaka, który też zaczął mówić) głos
dyrektora.
– Widzę, że mamy dowcipnisiów. Ostrzegam, że jeśli taka sytuacja się
powtórzy, im także odwdzięczymy się atrakcjami w postaci wydalenia ze szkoły.
Aktualnie obowiązuje ich tylko szlaban do końca semestru. Możecie być pewni, że
znajdziemy sprawcę. Jeśli ktokolwiek coś wie, prosimy o zgłoszenie się do
pokoju nauczycielskiego. A na razie w zaistniałej sytuacji myślę, że musimy
odwołać ucztę i iść do łóżek o pustym brzuchu. Życzę wam wszystkim dobrej nocy
– kiedy dyrektor zszedł ze swojej mównicy, rozległy się pomruki niezadowolonej
młodzieży. Nauczyciele ograniczyli się do zdziwionych spojrzeń.
Wszyscy uczestnicy
uczty udali się do swoich kwater. Niektórzy uczniowie mieli pretensję do
dyrektora, inni do żartownisiów, ale bardzo niewielu znalazło się osób, które
rzucały oskarżeniami we wszystkich.
Kiedy chłopcy
dotarli do dormitorium, wszyscy rzucili się na łóżka, twierdząc, że o pustym
brzuchu nie mają zamiaru nic robić i mają wszystko gdzieś. Dopiero po pół
godzinie stwierdzili, że muszą wstać, bo Liliana niewiele z nich zostawi kiedy
dowie się, że nie dotrzymali obietnicy.
Podnieśli się, a
Halt skierował się w stronę stolika, na którym leżała kartka, gdzie było
spisane wszystko co mieli zrobić wraz z potrzebnymi do tego zaklęciami i wskazówkami.
No, ale właśnie leżała, bo teraz jej tam nie było… Aktualnie na stoliczku
znajdowały się przeróżne papierki, śmieci
książki, ale kartki z zaklęciami nie było. Zniknął.
Halt krzyknął „Ona
nas zabije!” i rzucił się na podłogę, a raczej stosy rzeczy, które na tej
podłodze leżały , i zaczął przerzucać wszystko co było pod rękoma.
– Co się stało? Czemu rzucasz… - Dobremu nie dane było dokończyć ani
zadać jeszcze więcej pytań, ponieważ jednocześnie w jego stronę nadleciał but
Simusa i przerwali mu bliźniacy.
– Dokonał cudu! Widać podłogę! – podnieśli brwi i zrobili krok do tyłu.
Wyglądało to na tyle komicznie, że wszyscy zaczęli się śmiać nawet Halt przez chwilę
oderwał się od szlachetnej misji, ale za chwilę oprzytomniał.
– Lepiej przestańcie się śmiać i zacznijcie mi pomagać!
– Nie, dzięki, nie mam zamiaru tutaj sprzątać ani przerzucać rzeczy,
czy co tam robisz – Simus założył ręce za plecy i pochylił się.
– Czy panikowałbym gdybym chciał posprzątać.. no dobra, tak, ale czy
panikowałbym gdybym zgubił szczoteczkę?! Co tu robi to ciężkie bucisko Lilii?!
– wrzeszczał zdenerwowany Halt.
– Ej! Rzeczywiście! – teraz Simus zmienił pozycję ze „wścibski
staruszek” na „myśliciel”, ale za chwilę zachwiał się, bo rzeczony dostał
rzeczonym butem i runął na zagraconą ziemię, wywołując kolejną falę śmiechu.
– No pomóżcie mi!
– Już.
– Spokojnie – uśmiechnęli się Andrzej i Kuba, podnosząc ręce w geście
poddania, po czym dodali już chórem – a czego szukasz?
– No jak to czego! Jak myślisz… myślicie przez co mógłbym się tarzać w
tych śmieciach?
– Zgubiłeś całą zgrzewkę wody kolońskiej albo eliksirów miłości? –
zakpił Dobry.
– Nie! Kartkę od Liliany!
– No to rzeczywiście straszne, nie przeczytasz życzeń świą… O cholera!
– Simus wykopał się ze stosów śmierci* ze śmiechem,
ale za chwilę jego mina uległ radykalnej zmianie i znów wpadł w śmieci i zaczął
je przerzucać. Zaraz dołączyli do nich również bliźniacy i Dobry.
W takim stanie
zastała ich Sara. Najpierw jej nie zauważyli, dopiero kiedy uskoczyła przed
jakąś książką i krzyknęła, zwrócili na nią uwagę. W jednej chwili zawiesili się
i zastygli ze wzrokiem wbitym w dziewczynę. Ta, speszona zgarbiła się i
zamachała ręką.
– Hej – powiedziała cicho.
– Cześć. O co chodzi? – pierwszy ocknął się Halt.
– Szukam Liliany, myślałam, że jest u was. Ostatnio prawie tutaj
zamieszkała.
– Nie ma jej. Może poszła na trening. Wtedy lepiej jej nie
przeszkadzać.
– No tak, ty masz doświadczenie, hę? – zaśmiał się Andrzej. Wszyscy
roześmiali się, oczywiście poza samym Haltem, każdy znał historię jak to
chłopak spróbował odciągnąć dziewczynę od quidditcha i oberwał kolejno kaflem,
a potem tłuczkami.
– Na dworze jest ciemno. Nic by nie widziała – nieśmiało wtrąciła Sara.
– Albo gdzieś indziej.
– Jeśli ją spotkacie, to powiedzcie jej, że jej szukałam – w drzwiach
odwróciła się jeszcze na chwilę – czegokolwiek szukacie może spróbujcie
zaklęciem.
I wyszła,
pozostawiając chłopców oniemiałych i zaskoczonych jeszcze bardziej niż w chwili
gdy się pojawiła.
– Ty idioto! Czemu nie pomyślałeś o tym?! Tylko od razu wywołałeś
panikę?
– Ty też o tym nie pomyślałeś!
– Pokrzyczcie sobie….
– Mamy przecież czas…
– Zawsze…
– Wszędzie…
– Nawet teraz…
– A kiedy się wykrzyczycie…
– Po prostu wezwijcie tą kartkę…
– I będzie z głowy.
– Czy wy kiedykolwiek powiedzieliście coś tak długo razem? – spytał
Simus, ale bliźniacy tylko się wyszczerzyli.
– Accio kartka z zaklęciami –
wypowiedział Dobry, ale nic się nie stało. Nic dziwnego, dopiero opanowywali o
zaklęcie, mimo że to było jedno z prostszych.
Spróbował Halt i
Simus, im też nie wyszło, Wolińskim również.
– Może Sara nam pomoże? Jej
udało się jako pierwszej.
– A wiecie gdzie ona jest?
– Znajdzie się ją.
– To my idziemy do ich dormitorium! – powiedzieli bracia i wyszli.
– Aha – pozostała trójka wlepiła wzrok w drzwi, za którymi dopiero co
zniknęli Andrzej i Kuba – Skubani.
– To my może poczekamy.
– Jestem za, a nawet przeciw.
Po kilku minutach Wolińscy stanęli w progu
swojego dormitorium wraz z przerażoną Sarą pod ręką z obu stron. Wyglądała słabo, jakby za chwilę miała
zemdleć, co w jej przypadku nie było by takie dziwne.
– Spokojnie. Ci dwaj identyczni wariaci wyglądają strasznie tylko kiedy
są we dwójkę i nie wiesz który jest który – próbował zażartować Simus, ale Sara
nie wyglądała ani na rozśmieszoną ani mniej wystraszoną.
– Chcemy cię prosić, żebyś nam pomogła. Zrobisz to? – zapytał Halt.
– Nie wiem o co chodzi. Z dormitorium wręcz wywleka mnie ktoś, kto jest
w dwóch osobach w środku nocy, kiedy już spokojnie mogłabym się położyć i iść
spać! Zamiast sterczeć tutaj w samej piżamie! Jest mi zimno i jestem śpiąca –
bliźniacy już dawno puścili Sarę, ale dopiero po wyrzuceniu z siebie tego
wszystkiego jej twarz wróciła do normalnych kolorów, jednak za chwilę znów
zbladła.
– Przywołasz nam przedmiot? Przepraszamy, ale to bardzo ważne.
Przynieście koc – tym razem to Simus był przewodniczącym całej grupie. Sara
rzeczywiście stała bosa w progu w piżamie i trzęsła się z zimna. Simus, jak na
chłopaka w tym wieku przystało, nie mógł sobie opuścić spojrzenia na koleżankę
i stwierdzenia, że jest niczego sobie. Co prawda (jego zdaniem) nie była
jeszcze wystarczająco zaokrąglona, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano,
prawda?
Sara dostała koc,
została wprowadzona do pomieszczenia i przestała szczękać zębami.
– To co mam przywołać? Bo naprawdę już chcę si położyć.
– Kartka z zaklęciami?
– Mogę spróbować, ale nie jestem pewna czy nie jest zbyt mało
szczegółowe.
Jednak mimo wątpliwości,
udało się przywołać rzeczoną kartkę. Zwitek od razu przyleciał do dłoni
dziewczyny, oczywiście okazało się, że był pod łóżkiem, czyli w miejscu, gdzie
żaden z panów by nie szukał.
– Po co wam kartka z zaklęciami? Czy to ma coś wspólnego ze zniknięciem
Liliany?
– Nie możemy ci powiedzieć, ale dziękujemy za pomoc.
– Odprowadzić cię? – rozległ się za plecami dziewczyny chór.
– Nie dziękuję. Sama trafię – powiedziała i pośpiesznie wyszła,
oglądając się za siebie czy aby Andrzej i Kuba nie podążają za nią.
Zaraz potem
bliźniacy przybili sobie nawzajem piątkę.
– Nie chcemy znać szczegółów – westchnął Simus.
– Komu w drogę, temu w robotę – Dobry machnął ręką.
Chłopcy przystąpili
do pracy. Wiele zaklęć nie chciało wyjść od razu, więc wykonanie wszystkiego
zajęło im więcej czasu niż przewidywali, zwłaszcza, że sporo rzeczy robili po
mugolsku. Męczyli się prawie całą noc, aby przygotować zamek na obchody
Wszystkich Świętych. Chodzili po zamku, co rusz machając różdżkami bądź mocując
coś rękoma. Po raz pierwszy od kiedy tu przyjechali zwiedzili tyle zamku.
Niektóre miejsca widzieli po raz pierwszy.
– Musimy zacząć częściej chodzić po nocach po zamku.
– Nie gadaj, tylko rzucaj zaklęcia. Z tego co widzę, to jeszcze żadne
ci nie wyszło.
– Odezwał się.
Takie wymiany zdań
często zachodziły między chłopcami. Do czasu kiedy usłyszeli kroki, a nagle zza
zakrętu wyjrzało światło z latarenki. Pięciu wspaniałych nie wiedząc co mają
zrobić rzucili się w bok na ścianę. Ku ich wielkiemu zdziwieniu ta ustąpiła i
ukazało się jakieś przejście.
– Czy zamek właśnie uratował nas od szlabanu?
*
Pierwszy dzień
listopada był ciepły, co było dziwne biorąc pod względy ostatnie ponure, szare
dni. Mieszkańców zamku powitały przyjazne promienie słońca snujące się po
dormitoriach i próbujące odnaleźć szczeliny w kotarach i wpełznąć na twarze
śpiących uczniów. Takie rozpoczęcie dnia można było przyjąć na dwa sposoby.
Albo uznać, że to słońce dodaję energii na rozpoczęcie nowego dnia. Albo
stwierdzić, że takie ciepło rozleniwia i pogrążyć się w cudownym stanie półsnu,
półjawy. Do tego drugiego sposobu bardzo zachęcał fakt, że akurat była
niedziela.
Jednak ci
śmiałkowie, którzy nie dali się lenistwu, sprężystym krokiem podążali na
śniadanie do Sali Jadalnej. Niby wszystko było zwyczajne, ale kiedy tylko
wyszło się z dormitorium można było zobaczyć pierwszą różnicę, zarówno z dniem
poprzednim jak i zwyczajnym. W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj lewitowały bądź
stały dynie, teraz tliły się swoim delikatnym płomieniem znicze. Wszelkie
rozmiary, kolory, wzory, kształty i odmiany. Zarówno te „nowoczesne”, jak i
starodawne gliniane. Mieszkańcy zamku zdezorientowani nagle stawali w miejscu i
przypatrywali się świeczkom. Nie ważne kto to był, czy stał w przejściu, na
schodach, czy zbiegał do Salonu. Każdy tak reagował. Poza piątką chłopców,
którzy stali w drzwiach swojego dormitorium i śmiali się.
– W nocy wyglądały lepiej.
– Och, zamknij się. Zobaczymy jak zareagują na resztę.
– Sprawdźmy.
Tak jak myśleli.
Wszyscy byli zdziwieni widząc wystrój zamku. Przynajmniej ludzie, bo duchy były
zachwycone, że dzieci zachowują tradycję i, że obchodzą swoje święto dwa dni.
Uczniowie chodzili
korytarzami, co chwila wskazując nowy element wystroju zamku jak np. nagrobki,
które należały do bliskich osoby, która właśnie do nich podchodziła albo
bukiety i wiązanki na groby. Zanim piątka młodych Feniksów doszła do Sali
jadalnej co najmniej dwadzieścia osób spytało się ich gdzie jest Liliana i jak
udało jej się tego wszystkiego dokonać. Ci w odpowiedzi tylko szczerzyli się
jak mogli. Byli dumni ze swojego dzieła.
Jednak kiedy weszli
do Sali Jadalnej uśmiechy od razu spełzły im z twarzy, gdy zobaczyli minę
dyrektora zmierzającego ku nim.
– Gdzie ona jest? – spytał twardo, czerwony ze złości dyrektor Brayns.
– Zależy o kogo panu chodzi, panie profesorze – odpowiedzieli z
uśmiechami na twarzach bliźniacy, a pozostała trójka modliła się w duchu, żeby
dyrektor nie wpadł na pomysł sprawdzenia czy Liliana jest obecna w swoim
dormitorium.
– Lilianę Sharmę – dyrektor wyrzucił z siebie te dwa słowa jakby były
paskudnym bluźnierstwem i z wszelkimi negatywnymi emocjami jakie istnieją
zaakcentował nazwisko dziewczyny – sprawczynię… tego.
– Jest w dormitorium jak pan przykazał. I to nie ona jest sprawczynią,
a nasza piątka.
– W takim wypadku, do mojego gabinetu po śniadaniu, a z panną Sharmą
porozmawiam po upływie jej pięciu dni – sztywno wyszedł z Sali.
– Kurde mele, mamy zdrowo przerąbane – powiedział Dobry, kiedy za
dyrektorem zamknęły się drzwi. Mimo że w mieniu na pieńku z najwyższym
urzędnikiem w szkole do której będzie się chodziło przez następne sześć lat nie
było nic śmiesznego i tak roześmiali się.
Rozmowa z
dyrektorem głownie opierała się na jego przemowie, a potakiwaniu chłopaków.
Brayns wydał szlaban na całą szóstkę, bo nie chciał uwierzyć, że Liliana nie
brała w tym udziału, oraz wysłał listy do ich rodziców.
Po obiedzie
wszystkie dekoracje, które zostały zamontowane przez chłopców w nocy, zniknęły.
______________________
Niestety ostatnio jestem zabiegana, więc rozdział Bożo Narodzeniowy ukaże się pewnie koło sylwestra albo chwilę po Nowym Roku.
*tak tutaj specjalnie jest śmierci, domyślcie się sami dlaczego ;)
Bez względu na wszystko, chciałabym wam życzyć zdrowych, spokojnych i radosnych świąt i żebyście je spędzili jak będziecie chcieli. Żeby promień słońca codziennie przenikał do waszego życia i żebyście po prostu dostrzegali piękno świata i czerpali z ego piękna oraz szczęście całymi beczkami ;)
Visenna